2. Niezbyt Cichy Wielbiciel

7 1 0
                                    

Lily nawijała coś od ładnych czterdziestu minut, a Tuney jak gdyby nigdy nic jadła płatki na mleku. Nauczyła się, by nie słuchać potoku słów podekscytowanej Lily, po prostu nie umiała brać jej na poważnie w takim stanie. Chciało jej się śmiać z jej rumieńców na twarzy, błysku w oczach i zabawnego machania rękoma. 

- ...więc na Pokątnej będziemy musieli wstąpić do masy sklepów... 

- Gdzie?

To wyrwało się Petunii zanim zdążyła się pohamować. Lily spojrzała na nią i skrzyżowała ramiona na piersi.

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - jęknęła.

- A czy ja kiedykolwiek słuchałam twoich opowieści? - odparła Tuney z szyderczym uśmiechem. Lily wywróciła z rozbawieniem oczami i mruknęła:

- Sadystka.

- Wszystko słyszałam! 

Przez następne kilka minut dziewczyny okładały się poduszkami i droczyły, co było ich jednym z najulubieńszych zajęć, odkąd się pogodziły. Tak się przy tym wydzierały, że z początku nie usłyszały nawoływań rodziców. Dopiero gdy Lily o mało nie stłukła zegara, zamilkły na chwilę i usłyszały krzyk:

- Co się tam, do cholery, wyprawia?!

Lily i Petunia, jak na zawołanie, przygryzły wargę i spojrzały na siebie wzrokiem mówiącym: I co ty narobiłaś?! Zarówno jedna, jak i druga, nie zamierzały się tłumaczyć przed rodzicami. Ten spór mogli rozwiązać tylko sami rodzice, zmuszając je do opowieści.

- Co się z wami stało? - zapytała zrezygnowana pani Evans, siadając na fotelu. - Takie grzeczne dziewczynki byłyście, a teraz?... Co się z wami stało?

- Cicha woda brzegi rwie - odparły chórem bliźniaczki i przybiły piątkę na widok zniesmaczonej miny matki.

- Dobra, kobitki, bo zachowujecie się, jakbyście wszystkie trzy, na spółkę, miały te dni - powiedział pan Evans, wchodząc do salonu. - Chodźmy, zbieramy się na Pokątną. 

- Gdzie? - zapytała ponownie Petunia, a Lily wtrąciła:

- I przez to się pokłóciłyśmy.

Pani Evans ukryła twarz w dłoniach, jej mąż natomiast wzruszył ramionami i burknął "przesadzasz". Po chwili cała czwórka znalazła się w samochodzie i jechała w kierunku Londynu. Matka cały czas ględziła o ich karygodnym zachowaniu, a ojciec dyskretnie wywracał oczami, wywołując tym niezwykłe rozbawienie na twarzach córek. Chichocząc, bliźniaczki wkroczyły do Dziurawego Kotła. 

Tuney z fascynacją przyglądała się wszystkiemu, co związane było ze światem jej siostry, który teraz tak właściwie to był też jej światem. A gdy wyszli na samą Pokątną, Lily miała histeryczny napad śmiechu.

- Masz... oczy... jak... pięć... galeonów... - wydusiła, zginając się w pół ze śmiechu.

- Jak co?

Kolejny napad śmiechu dał jej do zrozumienia, że mogła się nie odzywać. Wiedziała przerażająco mało o czarodziejskim świecie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż jej siostra należała do niego od ładnych czterech lat. Teraz odkrywała go na nowo i nie wydawał jej się już taki straszny. 

Najpierw weszły do apteki, potem do madame Malkin, a następnie do raju - księgarni. Tam Petunia odnalazła się najlepiej.

Właśnie próbowała dosięgnąć jakiejś książki wysoko na półce. Przygryzła wargę i podskoczyła, po czym instykyownie złapała się półki. Chyba te treningi koszykówki na coś jednak się zdały.

Chwyciła książkę i puściła półkę. Z ulgą zaczerpnęła powietrza, po czym obejrzała się, by sprawdzić, kto zauważył jej poczynania.

Jak się okazało, nikt, oprócz czwórki chłopaków mniej-więcej w jej wieku. Jeden miał rozwichrzone na wszystkie strony czarne włosy, drugi nieco długie, równie czarne włosy, ale lepiej zadbane, trzeci z kolei miał włosy złote i bliznę na twarzy. Czwartego w ogóle by nie zauważyła, gdyby akurat nie pokazał na nią otyłym palcem. Skrzywiła się, podeszła do nich i powiedziała:

- Nu-nu-nu, palcem się nie pokazuje.

Rozczochrany parsknął śmiechem, czarnowłosy wywrócił oczami, złotowłosy uśmiechnął się nieznacznie, a tłusty - takie przezwisko mu nadała - zaczerwienił się po uszy. Na ten widok uśmiechnęła się triumfalnie; nie zawsze udaje sie zawstydzić jakiegoś chłopaka.

- Jak ci się to udało? - zapytał bliznowaty.

- Ćwiczę koszykówkę.

- Co?

- Taki sport - wywróciła oczami. - A tak w ogóle, jestem Petunia. Nowa, dołączam w tym roku.

- Ach, to wyjaśnia, dlaczego nas nie poznałaś - uśmiechnął się zadziornie czarnowłosy. - Bo widzisz, w Hogwarcie wszyscy znają Huncwotów.

- Wow, jakże oryginalna ksywka. I co, lecą na was dziewczyny? - zapytała z kpiną.

- Tak, i to jak - wyszczerzył się rozczochrany. - No... może oprócz Evans.

Tuney uniosła wysoko brwi, słysząc swoje nazwisko.

- Evans?

- Ta, dziewczyna, na punkcie której James ma obsesję - zaśmiał się czarnowłosy.

- Hm, James to ten rozczochrany? - zapytała dziewczyna.

- Już wolę okularnik - mruknął wspomniany chłopak. - A tak w ogóle to tak, jestem James, ten przystojniejszy.

- Przystojniejszy? - żachnął się czarnowłosy. - Chyba śnisz!

- Wcale nie - obraził się James.

- Tak dla kompromisu, to śnisz na jawie - przerwała ich kłótnię Tuney. - Lub ewentualnie jawisz we śnie. Jestem ciekawa, co tam z Evans.

- Nic dziwnego, że jesteś ciekawa. Nowych zawsze interesuje, dlaczego nasz Jimmy wydziera się na całą szkołę "Evans, umówisz się ze mną?!" doskonale przy tym wiedząc, że odpowiedzią będzie "nie".

- Pewnie psychol - wzruszyła ramionami, na co James zrobił minę urażonego dziecka. - No co? Wydzierać się tak dzień w dzień PLUS zauroczyć się w Evans. To jakiś absurd - uśmiechnęła się, widząc minę Jamesa. - Dobra, ja muszę lecieć. Adios! - odbiegła do kasy, machając im ręką.

- Wiecie, nawet ją lubię - odezwał się Remus.

- Taa, nadałaby się na Huncwotkę - dodał Syriusz.

- Ja tam nie jestem pewien... wyzywała mnie do psycholów - bąknął James.

- Nie zwyzywała, tylko powiedziała na głos naszą teorię - zaśmiał się Remus. - A tak poza tym, jakoś jak Syriusz tak robi, ci to nie przeszkadza.

- Bo Syriusz to nie baba.

- I nie Evans - dodał Peter, i chociaż nikt nie zrozumiał aluzji, Syriusz i tak chwycił się za serce i westchnął:

- Ach, do dlatego mnie nie podrywasz!

- Takiego debila? W życiu - parsknął James.

Tymczasem Petunia wyszła ze sklepu z zamiarem przyciśnięcia siostry do ścianki i wypytania ją... Niezbyt Cichego Wielbiciela. Dlaczego ona jak zawsze dowiadywała się ostatnia?!

Cóż, życie - pomyślała. Sama była sobie winna. Odrzuciła swoją własną siostrę tylko i wyłącznie przez zazdrość. Przez to, że zazdrościła jej posiadania magicznego rdzenia. Czy faktycznie potrzebne było przyjęcie jej do Hogwartu, aby się pogodziły?

Jeśli tak, to była jeszcze gorszą siostrą niż myślała.

Siostra Lily EvansOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz