- Język - powiedział Blaise z błyskiem w oku.
Draco spojrzał na starego przyjaciela. Rozumiał, że funkcjonował ostatkiem sił, zarówno fizycznych jak i psychicznych, więc spróbował z innej strony.
To, czy przeżyjemy zależy od naszej współpracy - powiedział łagodniej - Nie pomożesz mi utrzymać was przy życiu, trzymając swoje dziecko. Postawimy go w rogu i będziemy go bronić. Ty bierzesz lewą, a ja prawą stronę. Jeśli jeden z nas upadnie, to koniec. Zero wsparcia ani drugiej szansy.
- Myślałem, że powiedziałeś, że nie pozwolą ci umrzeć?
- A widzisz, żeby wbiegali na arenę, żeby mnie wyciągnąć? - zapytał Draco, z rosnącym zirytowaniem.
- Nie.
- Mogą to zrobić w każdej chwili, więc dlaczego nie zrobisz ze mnie użytku, dopóki tu będę?
Ręce Blaise'a trzęsły się, gdy przysuwał do siebie syna.
- Malfoy, jeśli cokolwiek mu się stanie...
- Jeśli cokolwiek mu się stanie, dalej będziesz żył, nawet, jeśli nie będziesz chciał. Ale jeśli ty umrzesz, to samo od razu stanie się z nim. Oceniaj szanse. Zawsze miałeś do tego talent.
Powoli Blaise zwalniał uścisk syna. Posadził chłopca na ziemi i wepchnął go w kąt.
Ponownie rozległ się dźwięk z głośników. Tym razem głośniejszy i dłuższy, prawdopodobnie, aby uciszyć widownię. Było wystarczająco cicho, aby mógł usłyszeć ich ciężkie oddechy. Stali, trzymając bronie, stojąc pewnie na nogach.
- Teraz będzie nieco inaczej - powiedział Blaise.
- Jak to?
Blaise spojrzał na niego z przerażeniem.
- Będą tacy, jak my.
Magiczne Zombie. Te, które prawdopodobnie były odpowiedzialne za precyzyjne cięcia w ciele Filcha w Hogwarcie. Potrafiące planować, myśleć, skoordynowane. To miało sens: zostawianie najlepszego – i najgorszego zarazem – na sam koniec.
Gdzieś z czwartego piętra było słychać wykrzykiwaną litanię.
- Niech cię obejmie opieką Święta Trójca: Ojciec, Syn i Duch Święty! Niech zapewnią ci bezpieczeństwo i siłę! Uspokój serce swoje i strach wszelki!
Ktoś inny krzyknął:
- Marnujesz tylko czas, tu są bezbożnicy!
- Tutaj - krzyknął inny głos z drugiego poziomu. Blaise i Draco spojrzeli w górę, mrużąc oczy w świetle reflektorów. Zobaczyli kobietę wychylającą się przez barierkę. Rzuciła długie zawiniątko pod nogi Draco - Właśnie przysłano nam to z Kasjopei! Zdecydowanie bardziej użyteczne niż modlitwa!
Draco upuścił kij bejsbolowy i rozpakował paczkę. Rozległy się okrzyki radości i gwizdy, gdy wyciągnął złowieszczo wyglądającą kosę, a za nią katanę. Spojrzał na kobietę i skinął głową w podzięce.
- Który wybierasz? - zapytał Blaise'a trzymając obie bronie w górze.
Blaise wskazał na katanę.
- Miecz. Nie mam pojęcia, czym jest ta druga rzecz.
- Daj chłopcu łom - poinstruował go Draco.
- On ma tylko cztery lata!
- Będzie więc czterolatkiem uzbrojonym w łom na wypadek, gdyby któreś z tych stworzeń nas ominęło!
Hałas wśród tłumu nasilił się. Za włazem można było dostrzec ruch. Blaise uklęknął przy synu, wciskając mu łom w dłonie i tłumacząc, co ma z nim zrobić. Chłopiec złapał łom obiema dłońmi i przytaknął, a jego twarz wyglądała na całkowicie skupioną na zadaniu powierzonym przez ojca.
YOU ARE READING
[T] Love in a time of a Zombie Apocalypse | Dramione
FanfictionZegar tykał nieubłaganie, wskazując na zbliżającą się godzinę zagłady. Po upadku Voldemorta wielu myślało, że najgorsze już za nimi. Ale nikt nie mógł przewidzieć niewyobrażalnego horroru, który opanował cały świat. Wbrew swojej woli, Hermiona musia...
Rozdział 19 - Przetrwanie
Start from the beginning