Rozdział 19 - Przetrwanie

Start from the beginning
                                    

- Język - powiedział Blaise z błyskiem w oku.

Draco spojrzał na starego przyjaciela. Rozumiał, że funkcjonował ostatkiem sił, zarówno fizycznych jak i psychicznych, więc spróbował z innej strony.

To, czy przeżyjemy zależy od naszej współpracy - powiedział łagodniej - Nie pomożesz mi utrzymać was przy życiu, trzymając swoje dziecko. Postawimy go w rogu i będziemy go bronić. Ty bierzesz lewą, a ja prawą stronę. Jeśli jeden z nas upadnie, to koniec. Zero wsparcia ani drugiej szansy.

- Myślałem, że powiedziałeś, że nie pozwolą ci umrzeć?

- A widzisz, żeby wbiegali na arenę, żeby mnie wyciągnąć? - zapytał Draco, z rosnącym zirytowaniem.

- Nie.

- Mogą to zrobić w każdej chwili, więc dlaczego nie zrobisz ze mnie użytku, dopóki tu będę?

Ręce Blaise'a trzęsły się, gdy przysuwał do siebie syna.

- Malfoy, jeśli cokolwiek mu się stanie...

- Jeśli cokolwiek mu się stanie, dalej będziesz żył, nawet, jeśli nie będziesz chciał. Ale jeśli ty umrzesz, to samo od razu stanie się z nim. Oceniaj szanse. Zawsze miałeś do tego talent.

Powoli Blaise zwalniał uścisk syna. Posadził chłopca na ziemi i wepchnął go w kąt.

Ponownie rozległ się dźwięk z głośników. Tym razem głośniejszy i dłuższy, prawdopodobnie, aby uciszyć widownię. Było wystarczająco cicho, aby mógł usłyszeć ich ciężkie oddechy. Stali, trzymając bronie, stojąc pewnie na nogach.

- Teraz będzie nieco inaczej - powiedział Blaise.

- Jak to?

Blaise spojrzał na niego z przerażeniem.

- Będą tacy, jak my.

Magiczne Zombie. Te, które prawdopodobnie były odpowiedzialne za precyzyjne cięcia w ciele Filcha w Hogwarcie. Potrafiące planować, myśleć, skoordynowane. To miało sens: zostawianie najlepszego – i najgorszego zarazem – na sam koniec.

Gdzieś z czwartego piętra było słychać wykrzykiwaną litanię.

- Niech cię obejmie opieką Święta Trójca: Ojciec, Syn i Duch Święty! Niech zapewnią ci bezpieczeństwo i siłę! Uspokój serce swoje i strach wszelki!

Ktoś inny krzyknął:

- Marnujesz tylko czas, tu są bezbożnicy!

- Tutaj - krzyknął inny głos z drugiego poziomu. Blaise i Draco spojrzeli w górę, mrużąc oczy w świetle reflektorów. Zobaczyli kobietę wychylającą się przez barierkę. Rzuciła długie zawiniątko pod nogi Draco - Właśnie przysłano nam to z Kasjopei! Zdecydowanie bardziej użyteczne niż modlitwa!

Draco upuścił kij bejsbolowy i rozpakował paczkę. Rozległy się okrzyki radości i gwizdy, gdy wyciągnął złowieszczo wyglądającą kosę, a za nią katanę. Spojrzał na kobietę i skinął głową w podzięce.

- Który wybierasz? - zapytał Blaise'a trzymając obie bronie w górze.

Blaise wskazał na katanę.

- Miecz. Nie mam pojęcia, czym jest ta druga rzecz.

- Daj chłopcu łom - poinstruował go Draco.

- On ma tylko cztery lata!

- Będzie więc czterolatkiem uzbrojonym w łom na wypadek, gdyby któreś z tych stworzeń nas ominęło!

Hałas wśród tłumu nasilił się. Za włazem można było dostrzec ruch. Blaise uklęknął przy synu, wciskając mu łom w dłonie i tłumacząc, co ma z nim zrobić. Chłopiec złapał łom obiema dłońmi i przytaknął, a jego twarz wyglądała na całkowicie skupioną na zadaniu powierzonym przez ojca.

[T] Love in a time of a Zombie Apocalypse | DramioneWhere stories live. Discover now