I

35 5 1
                                    

Wspomnienie pierwszego konkursu piękności, na który wysłała mnie matka, towarzyszy mi snach od kiedy pamiętam. Próbowałam pozbyć się tego paskudnego koszmaru, stosując techniki relaksacyjne, słuchając muzyki klasycznej przed zaśnięciem, udałam się nawet do profesjonalnego hipnotyzera, ale nic nie przyniosło ulgi. Kilka razy w tygodniu powracałam do tamtego dnia – do gryzącej skórę sukienki, za małych butów, cieni do powiek, od których dostałam zapalenia spojówek i mężczyzny bez twarzy. Ilekroć pojawiał się w mojej podświadomości, słyszałam jedynie słowa, które powtarzał jak mantrę, trzymając mnie za rękę:

– Nic się nie bój, wszystko będzie dobrze. Twoja mama zaraz wróci.

Wszystko, co mówił było jednym, wielkim kłamstwem. Nic nie było dobrze, a mój dziecięcy strach okazał się wielce uzasadniony. Matka wróciła, ale nie zaraz, lecz niemal dwie godziny później. Bałam się, że mnie zostawiła. Inne mamy pozostawały ze swoimi pociechami, moja, jak przekonałam się w kolejnych latach, wolała pieprzyć się z bogatymi tatusiami i sponsorami. Przypominała sobie o mnie dopiero po zaspokojeniu swojej niepohamowanej chuci. Stwała przede mną w wymiętym ubraniu, z jurnym uśmiechem błądzącym na twarzy i powtarzała mi, że muszę wygrać.

– Zrób to dla mamusi. Chcę być z ciebie dumna – mówiła, pudrując moje nieskaziltelne policzki. – Bądź dobrą dziewczynką.

Tamtego dnia pojawiła się na widowni dopiero w chwili, kiedy kończyłam pokaz taneczny przygotowany specjalnie na potrzeby konkursu. Byłam skupiona i pewna siebie – tego nigdy mi nie brakowało, matka od poczęcia wmawiała mi, że jestem idealna i dzięki urodzie osiągnę w życiu wszystko, na czym będzie mi zależało – jednak, kiedy ją zobaczyłam, zamarłam. Muzyka wciąż płynęła z głośników, ale nie mogłam się poruszyć. Niewidzialny drut kolczasty spętał mi nogi i ręce. Znalazłam się w pułapce. Przełknęłam ślinę, by nie zwymiotować przed publicznością i jury zgromadzonym przy długim stole nakrytym purpurowym obrusem. Patrzyłam na matkę i mężczyznę bez twarzy, który trzymał dłoń na jej szyi – dokładnie w taki sam sposób, jak mnie, kilkadziesiąt minut wcześniej.

Ukłoniłam się, uginając kolana zgodnie z tym, czego nauczyła mnie pani Miller – emerytowana baletnica z sąsiedztwa – i zeszłam ze sceny. Dopiero za kurtyną zmoczyłam majtki. Modliłam się, by żadna z obecnych tam osób niczego nie zauważyła, ale wszyscy zdawali się zajęci swoimi sprawami. Matki nie było. Siedziała na widowni z mężczyzną bez twarzy.

Zajęłam trzecie miejsce. Byłam potwornie rozczarowana, choć matka powtarzała, że to dopiero pierwszy konkurs. Widziałam zawód w jej oczach, kiedy wyczytali moje nazwisko. Wstydziła się za mnie, co w kolejnych latach wielokrotnie powtarzała, ale w tamtej chwili nie powiedziała nawet słowa. Odbierając puchar i brązowy medal, chciałam wydrapać oczy dziewczynce, która stała na najwyższym podium. Była grubsza i niższa ode mnie. Nie rozumiałam, dlaczego wygrała. Jej występ był przeciętny – zaśpiewała Hallelujah – dwa razy pomyliła tekst, nie wspominając o tym, że fałszowała w czasie refrenu. Rudzielec ze srebrnym medalem zawieszonym na szyi był mi zupełnie obojętny, byłam pewna, że jurorzy przyznali jej drugie miejsce z litości. Wiedziałam, że nie jest dla mnie najmniejszym zagrożeniem.

Kolejny konkurs odbył się miesiąc później. Wygrałam. Mężczyzna bez twarzy zniknął. Mama była ze mnie dumna. A ja, nie wiedzieć czemu, nie czułam euforii. Spodziewałam się, że kiedy, ze złotym medalem zawieszonym na szyi, spojrzę na twarze tych wszystkich przeciętnych dziewczynek, poczuję coś wyjątkowego... Dlaczego nie czułam kompletnie nic? 

Lekcja pokory [18+]Where stories live. Discover now