I

238 8 0
                                    


Kolejny dzień w mieście Los Santos. Gregory Montanha od przynajmniej dwóch tygodni chodził jak wrak człowieka. Nie emanował swoją energią, dumą a za to był bardziej zamknięty w sobie i unikał wszelkich większych interakcji z ludźmi.

Szef policji jechał powoli swoim gruchotem w stronę komendy Mission Row. Westchnął ciężko i zahamował gdy zauważył czerwone światło. Już czwarte w drodze od mieszkania na Eclipse Towers. Oparł swoją głowę o zagłówek. Na ulicach był spory ruch, większy niż zwykle. Mężczyzna przewrócił oczami, wiedział, że spędzi tu co najmniej trzydzieści minut.

Już słyszał i wyobrażał sobie długi monolog Gibbsa, który znowu będzie niezadowolony ze spóźnienia szefa. Skrzywił się lekko na samą myśl ile dokumentów do uzupełnienia czeka w jego biurze. Gibbs ostatnio powiedział mu, żeby sam się nimi zajął. Nie chciał obciążać zastępcy papierologią więc postanowił grzecznie zająć się czytaniem i podpisywaniem raportów i zrezygnować z patrolów przez pewien czas.

Po godzinie w końcu udało mu się wyjechać z zatłoczonego centrum miasta. Teraz już tylko kilka spokojniejszych ulic i będzie na miejscu. Wjechał na parking komendy i zaparkował swoje auto. Wyszedł z gruchota i zamknął go, upewniając się czy zrobił to dobrze, nie chciał aby ktoś mu go podkradł. Ruszył powolnym krokiem w stronę wejścia. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to ludzie stojący przed komendą. Co oni tu robili? Stało się coś poważnego?

Wyprostował się i przeczesał ręką włosy do tyłu żeby nie wyglądał jakby co dopiero wstał. Przeszedł obok ludzi stojących w równej linii. Spojrzał na tablicę z ogłoszeniami. No tak. Zapomniał o tej cholernej rekrutacji! Kolejna osoba weszła do komendy LSPD. Jeszcze chwilę stał w bezruchu przyglądając się ludziom.

Nikt nie wyglądał ciekawie, zauważył, że na pewno w kolejce stało o wiele więcej mężczyzn niż kobiet. Byli w bardzo różnym wieku, na oko było z przynajmniej czterdzieści osób. Poprawił okulary, które były jego nieodłącznym elementem ubioru i wszedł do budynku. Tu było już spokojniej i ciszej.

Skierował się w stronę klatki schodowej, po czym zszedł nią na najniższe piętro komendy. Roiło się tu od młodych policjantów, którzy cieszyli się kolejnym patrolem w swoim towarzystwie. Na usta Gregorego mimowolnie wkradł się lekki uśmiech. Uśmiech którego na jego twarzy nie było widać od dłuższego czasu.

-Cześć szefie! – Krzyknął od strony celi – Może wspólny patrolik? Coś ten tego? – Uśmiechnął się chytrze i zadziornie młody mężczyzna.

-Krackers? Co cię tu przywiało? – Spytał Gregory, ignorując pytanie młodszego. Nie widział go w mieście od co najmniej pół roku.

-Słyszałem, że Capela wrócił do służby i chciałem z nim pojechać na patrol i zgadnij co! – Chłopak zrobił dwa okrążenia po pomieszczeniu. Energiczny jak zawsze.

-Nie mam pojęcia. Pojechał bez ciebie lub jest w trakcie interwencji i ci odmówił? - Spytał z lekko podniesioną brwią.

Chłopak nagle się zatrzymał na środku przedsionka.

-Nie! Okazał się, że ten idiota wziął dzisiaj wolne, DZISIAJ, rozumie szef?! Nie mógł wziąć wczoraj w obsrany piątek, nie, on musiał dzisiaj! UGHHH. – Ernest gestykulował rękami, szef zauważył, że jakby ktoś obok niego stał to na pewno dostał by już dawno kilka ciosów. – Dobra, wracając. No chyba nie będziesz nudziarz i pojedziesz ze mną na patrol, co?

-Krackers grabisz sobie. – Powiedział Gregory stanowczo, zauważył błagalny wzrok młodszego. – Eh... Dobra, leć do auta. Pojadę z tobą

Po odpowiedzi Ernest od razu pobiegł do auta szefa. Cieszył się jak małe dziecko i już knuł jak przekonać Gregorego aby to on mógł prowadzić. Montanha wziął tylko sprzęt policyjny oraz kamizelkę kuloodporną i ruszył w stronę swojego pojazdu.

Stanął przed samochodem, a jego dzisiejszy kolega w patrolu już siedział w środku na miejscu kierowcy. Popatrzył zdziwiony na brązowowłosego, przeszukał swoje kieszenie w poszukiwaniu kluczy do swojej Coquetty. Jakie było jego zdziwienie gdy Krackers uniósł klucze do góry aby pokazać szefowi, że to on je ma.

Ernest pokazał mu żeby wsiadał, od razu po całym garażu rozniósł się ryk silnika samochodu. Gregory westchnął wkurzony i wsiał na miejsce pasażera.

-Idioto, okradłeś szefa LSPD rozumiesz to? Jesteś jakiś ułomny czy co? – Powiedział zły Monatnha.

-Aj tam, aj tam, przesadzasz szefitku, z resztą kieruję lepiej od ciebie, więc mamy gwarancję, że się nie rozbijemy! – Odpowiedział z szerokim uśmiechem i podjechał do bramy wyjazdowej.

Gregory wybuchnął tylko głośnym, donośnym śmiechem i spojrzał na towarzysza.

-Dobry żart Krackersik, dobry żart..

Te symboleTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon