Rozdział 1

4 3 0
                                    

Na początku było niedowierzanie, potem rozpacz, a na końcu żal po zobaczeniu łez w błękitnych oczach córki. Luiza krzyczała i błagała, powoływała się nawet na znaczenie ich nazwiska w polityce. To nic nie dało, wyrok już zapadł. Kara śmierci poprzez powieszenie za zdradę stanu.

Spojrzała na drugiego syna przeczuwając, że jest to ich ostatnie spotkanie. Brutus nawet nie podniósł wzroku. Zaciskał szczękę i wyglądał przez okno jakby cała sprawa go nie dotyczyła. Biały mundur w blasku słońca wydawał się jeszcze bardziej jaśniejszy. Zawsze uważała, że dobrze się ustawił wkraczając w szeregi Strażników Pokoju. Nie walczył, tylko zajmował się papierologią, więc nie odczuwała lęku wiedząc, że zawsze wróci do domu.

Jednak nie potrafiła nigdzie dostrzec swojego pierworodnego, dumy rodziny. Roderich, asystent prezydenta Snowa i przyszły spadkobierca spuścizny Vesperich. Cóż to musiał być dla niego wstyd. Szanowana persona, której matka właśnie została skazana na karę śmierci.

Zerknęła przez okno i spostrzegła małego ptaszka, który przysiadł na gałęzi wielkiego drzewa. Maleństwo zaczęło skakać na jednej nóżce i ruszać dziubkiem. Miała wrażenie, że kiedyś już widziała te charakterystyczne brązowe piórka.

Po chwili przypomniał jej się ciepły, letni poranek, kiedy z dzieciakami i Askalonem wybrali się nad jezioro. On pilnował pociech, a ona siedziała na kocu, szkicując krajobraz. Skupiona na odwzorowaniu szczegółów nie zauważyła, kiedy przyfrunął mały ptaszek i usiadł na zwalonym pniu. Zauważyła go dopiero wtedy, gdy zaczął cicho ćwierkać jakąś melodię. Przez dłuższy czas wpatrywała się w maleństwo, po czym postanowiła zostawić krajobraz jeziora i przerzuciła parę kartek, aby naszkicować ptaszka. On jakby zrozumiał jej intencje, bo przestał się poruszać i stanął w miejscu. Co jakiś czas obracał lekko główkę, jakby chciał zobaczyć końcowy efekt. Nie starała się specjalnie nad dokładnością, chciała uchwycić piękno tej jednej chwili. W końcu po dłuższym czasie odłożyła grafit na bok i przesunęła szkicownik. Ptaszek podskoczył bliżej ćwierkając, jakby zadowolony z faktu uchwycenia w szkicowniku.

Wspominanie gwałtownie przerwał jej głos sędzi, który oznajmił o zakończeniu procesu. Wyszła z sali w towarzystwie dwóch Strażników Pokoju, niczym kryminalista. Za nimi podążał Brutus wraz z Luizą. Nie rozmawiali ze sobą przez całą drogę do samochodu, z resztą nie było o czym nawet.

Przez całą drogę patrzyła na architekturę stolicy, na ulubione sklepy, czy przechodniów. W końcu dotarli pod rezydencję Vesperich, wielki budynek z ogrodem był dla niej ostatnią ostoją spokoju. Cóż to za groteska. Jest skazana, ale zamiast gnić w celi, Snow pozwolił jej wrócić do domu.

Prawie nie było z nią kontaktu, kiedy Awoks ściągał jej płaszcz i buty wojskowe. Bez żadnych słów przeszła do przestronnego salonu, po czym usiadła na sofie. Stąd miała doskonały widok na piękny ogród, który uwielbiała pielęgnować i spędzać w nim czas. Jej osobista świątynią dumania.

Luiza przysiadła tuż obok, a błękitne oczy ponownie zaszkliły się od łez. Nie wytrzymała dłużej i natychmiast wtuliła się w matkę, łkając głośno. Nawet Brutus przysiadł obok, zsuwając z głowy nakrycie. Ona powoli zaczęła głaskać po plecach córkę, która drżała coraz mocniej z każdą chwilą.

Ostatnie spojrzenie na dzieci, na ogród, w którym kwiaty tak pięknie zakwitły, na pracownię, w której spędzała długie godziny malując obrazy.

Siedzieli tak długo, dopóki słońce powoli nie schowało się za horyzontem, a nieboskłon zalał piękny, krwistoczerwony kolor.

Luiza od dłuższej chwili spała, trzymając głowę na kolanach matki, zmęczona płaczem. Brutus również zmienił pozycję i delikatnie wtulał się w rodzicielkę, która głaskała go po włosach.

Rodericha jeszcze nie było w domu, z resztą nic dziwnego skoro zawsze brał nadgodziny twierdząc, że jako asystent prezydenta Snowa musi być zawsze pod ręką. Trochę żałowała, że nie znalazł nawet odrobiny czasu na ostatnie pożegnanie.

– Wezmę Luśkę do pokoju – Brutus powoli podniósł się i delikatnie wsunął dłonie pod ciało siostry, podnosząc ją. – Może rozkaże przygotować jakąś kolację? Coś co zawsze lubiłaś mamo...

– Nie, nie dziękuję... Nie dam rady nic dzisiaj przełknąć – po raz pierwszy od zakończenia procesu odezwała się. – Ale rano rozkaż przygotować coś dobrego. Wolę umrzeć jak godny arystokrata, a nie uliczny biedak.

Brutus skinął głową, po czym poszedł w stronę schodów na pierwsze piętro. Westchnęła cicho starając skupić myśli nad czymś innym niż jutrzejszy dzień. Powoli podniosła się z siedzenia i po raz ostatni przeszła po całym domu.

Rezydencja Vesperich była prawie tak stara jak sam ród. Przechodziła z rąk do rąk, z pokolenia na pokolenie. Rodziny zmieniały się, ale wygląd pomieszczeń pozostał ten sam. Sama pamiętała, że jako jedynaczka rzadko nudziła się w wielkiej rezydencji. Zawsze znalazła coś do roboty, chociażby długie godziny spędzone na zabawie. Jej ojciec Askeladdon rozpieszczał ją jak tylko mógł. W czasie wojny dorobił się na produkcji broni, więc głód nigdy nie zajrzał im w oczy. Sama trzymała w gabinecie pistolet ojca z pięknym, lekko pochylonym napisem z nazwiskiem.

Jej pracownia wyglądała jakby przeszedł tędy huragan. Pod ścianą walały się płótna z skończonymi obrazami, na biurku leżał otwarty szkicownik. Natomiast przy samym oknie stała sztaluga z niedokończonym obrazem. Przedstawiał ją, Rodericha, Brutusa i Luizę na tle ich rezydencji. Im dłużej przyglądała się, tym więcej niedociągnięć zauważyła. Cóż, już nigdy ich nie poprawi.

Wyszła z pracowni i już miała zamiar iść do sypialni, ale nagle usłyszała podniesiony głos dochodzący z dołu. Powolnym krokiem zeszła na parter, próbując nie narobić hałasu. W kuchni paliło się jedyne światło, a o stół opierał się jej pierworodny.

Roderich, w porównaniu do rodzeństwa, najbardziej przypominał Askeladdona. Brązowe włosy ułożone na bok, ciemne, niemal czarne oczy i ostry zarys szczęki. Brutus nie różnił się aż tak bardzo. Chociaż miał łagodniejsze linie twarzy. Natomiast Luiza była niczym kopia Askalona. Jasne blond włosy i niebieskie oczy dodawały jej niewinności.

– Do jasnej cholery możesz uratować mamę, a ty nic nie robisz! – Brutus stał naprzeciwko brata i mierzył go niemalże morderczym spojrzeniem. – Jesteś drugą najważniejszą osobą w Kapitolu, masz dobry kontakt z prezydentem Snowem, więc mógłbyś się dogadzać o złagodzenie kary.

– Nie mam zamiaru się przed nikim płaszczyć! - Roderich skrzyżował ręce na klatce piersiowej. – Vesperi nigdy nie błagają o litość! Powinieneś znać tą zasadę na pamięć braciszku.

Po cichu wróciła na piętro do swojej sypialni. Nie robiła sobie nadziei, że jakkolwiek jej syn mógłby pomóc, wyrok już zapadł. Zamierza umrzeć z godnością jak na Vesperiego przystało. Zasada honoru zawsze była istotna w jej rodzinie. Powtarzał to jej ojciec, a teraz ona wpoiła to swoim dzieciom, które potem również przekażą to swoim pociechom.

Przebrała się w koszulę nocną, tak jakby był to najzwyczajniejszy wieczór i wsunęła się pod świeżą pościel. Przymknęła oczy, próbując uspokoić kołatające serce. 

Ars MoriendiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz