4. rozwój dla ukojenia serc

48 6 36
                                    

— Namjoon, oddaj to, muszę do nich zadzwonić!

— Nie.

— Oddawaj!

W ciągu ostatnich kilkunastu godzin w mieszkaniu wynajmowanym przez Seokjina było więcej życia, niż przez całe minione trzy lata, odkąd zaczął robić w Polsce doktorat. Nigdy tu nikogo nie sprowadzał, nie zapraszał, rodzina ani razu go nie odwiedziła (to on na dłuższe przerwy semestralne musiał wracać do domu), a sam nie był chętny do szaleństw we własnym towarzystwie. Nie umiał się tak otworzyć, nawet przed sobą.

Dlatego w innych okolicznościach być może nawet by się ucieszył z takiego obrotu spraw, a jak nie on sam, to fragmencik jego duszy, która tak bardzo chciała wyrwać się z tej dołującej, przewidywalnej, wyszkolonej codzienności. Tego poranka jednak był zbyt przerażony, roztrzęsiony, by poradzić sobie z kotłującymi się w sercu obawami i umysłem przeciążonym strachem. Namjoon mu nie pomagał, gdy musiał biegać za tym złodziejaszkiem cudzej elektryki.

Szurnięty intruz bowiem, po zakończonej opowieści Seokjina na temat jego schematycznego życia, kontrolowanego praktycznie w każdej chwili przez rodziców, postanowił wyrwać mu z dłoni iPada, a nim różowy ufoludek zdążył zarejestrować, co właśnie miało miejsce, również jego iPhone oraz MacBook znalazły się w rękach drugiego mężczyzny. Właśnie kończyli okrążać po raz trzeci salonową kanapę, gdy różowy ufoludek cały purpurowy od wysiłku, łez, nerwów, wstydu i po prostu bycia różowym ufoludkiem, postanowił w końcu się poddać, lądując tyłkiem na miękkim meblu.

— Wiesz, co teraz zrobisz? — zapytał Namjoon, stając nad studentem niczym złowrogi opiekun, w rękach za plecami wciąż trzymając skradzione sprzęty. Wzdłuż kręgosłupa Seokijna przebiegł dreszcz. Bynajmniej nie był on spowodowany reprymendą, którą miał zaraz otrzymać. Uczucie to spowodował fakt, że choć szurnięty intruz zabrzmiał jak srogi rodzic, różowy ufoludek, pierwszy raz w życiu, zamiast obawiać się górującej nad nim osoby, czuć się w tej konfrontacji jak malutka, bezbronna mróweczka, po prostu oczekiwał. Bez lęku, bez miliona myśli na sekundę, gdzie każda, próbując przygotować go na ewentualny atak, krzywdziła tylko mocniej.

Po prostu, zamiast strachu przed kolejnymi wyrzutami, potrzeby kajania się przed dorosłymi, którzy doskonale wiedzą, co jest dla niego najlepsze, poczuł się bezpiecznie. Mimo że przeczuwał, że Namjoon zaprzeczy jego odpowiedzi, nie czuł lęku przed jeszcze niewypowiedzianymi słowami, nie obawiał się umniejszenia ich wartości.

— A oddasz mi chociaż telefon? — zapytał mimo wszystko, patrząc błyszczącymi oczami na Namjoona. Ten jednak był nieugięty, uśmiechnął się ledwie kącikiem ust, nim pokręcił przecząco głową.

— Nie przyda ci się — stwierdził. — Najchętniej, to wypieprzyłbym to wszystko przez balkon — mówiąc to, udał, że zrywa się we wskazanym kierunku.

— Nie! — krzyknął Seokjin, odruchowo chwytając krawędź granatowej koszulki Nama, by go zatrzymać.

— Ej ej, żartowałem. Już lepiej oddać to do lombardu.

— Namjoon! Nie mam czasu na twoje żarty, oddaj mi to no, proszę... błagam. — Głos różowego ufoludka osłabł. Wewnętrzne wytresowane zwierzątko wstrzymało go przed dalszym wydawaniem rozkazów. On był po to, by ich słuchać i je wykonywać. Nic więcej, nic mniej. — Po prostu nic nie rozumiesz...

Wydawało mu się, że wyszeptał ostatnie zdanie tak cicho, że sam zwątpił, czy w ogóle je usłyszał, czy pojawiło się w jego umyśle w formie obrazu liter.

— Nie, to ty nie rozumiesz. — Dotarło ono jednak i do Namjoona, co udowodnił tym dość oschłym zdaniem.

Sam się zdziwił, że właśnie tak wybrzmiało, lecz wydawało mu się, że żeby dotrzeć do Seokjina, najpierw musi zyskać jego pełną uwagę. A jak inaczej to zrobić, niżeli przez chwilę zachować się jak osoby odpowiedzialne za jego posłuszeństwo? Widział w różowym ufoludku, jak ten traci zmysły. Nie chciał zachowywać się jak jego starzy, jednocześnie nie chciał też widzieć, jak ten znika w oczach, przerażony faktem, że nie odebrał kilku połączeń. W nocy. W czasie, w którym powinien regenerować swoje ciało i umysł. Poza tym to wszystko, co usłyszał o jego rodzicach, o ciągłym wyzysku, karach odbijających piętno na psychice, życiu pod kloszem. Choć nie znał Seokjina zbyt długo, wiedział, że nie może tak po prostu odpuścić. Gdyby to zrobił, byłoby tak, jakby zostawił ranne zwierzę na poboczu opuszczonej drogi, noworodka w obszczanej toalecie na dworcu, starszą osobę leżącą na schodach bez sił na dźwignięcie się, po prostu i aż drugie istnienie, tak istotne jak jego własne, o które, w razie konieczności i przy użyciu wszelkich swoich możliwości, należy zadbać.

bańki mydlane zawsze lecą ku słońcu | namjinWhere stories live. Discover now