37. Trzepot skrzydeł motyla

Comenzar desde el principio
                                    

Z szybko bijącym sercem odwróciłam dynamicznie głowę w prawą stronę. W kierunku leżącego na parkingu ciała.

Zmrużyłam oczy, aby móc lepiej się przyjrzeć. Zobaczyłam jakiś ruch. Usłyszałam wrzask. Łkanie.

– Frajer ma tak wypalony od prochów mózg, że nawet z opóźnieniem reaguje na kulkę – odezwał się nieprzejęty niczym Mason.

Ponownie spojrzałam na twarz trzymającego mnie Timothy'ego. Nie wyrażała absolutnie niczego. A ja niczego nie rozumiem. Przecież leżał. Nie ruszał się. Widziałam krew.

Zmarszczyłam brwi, kręcąc zdezorientowana głową.

– Naprawdę myślałaś, że go zabiłem? Masz aż tak złe zdanie o mnie? – Popatrzył z pogardą. – Ja naprawdę nie lubię brudzić sobie rąk gównem. Masz pojęcie, ile czasu zajęłaby nielegalna kremacja? – Popatrzył jakby zirytowany.

– Nie wiem, bo nigdy tego nie robiłam! – Warknęłam, pociągając nosem i przecierając zapłakane oczy.

– Fakt – jego twarz złagodniała, kiedy dotarło do niego, że nie każdy zajmuje się w wolnym czasie kremacjami zabitych przez siebie ludzi. – Nigdy tego nie rób, rozumiemy się? – Pogroził palcem.

– Myślisz, że mając schowaną broń w kieszeni, jesteś odpowiednią osobą do pouczania?

– W każdym razie... – westchnął teatralnie, ignorując moje słowa. – Zakopanie w lesie byłoby znacznie prostsze, ale jest mały problem. Taki śmieć zwiększyłby trzykrotnie zanieczyszczenie środowiska. Nie zabiłem go, bo szkoda planety – wzruszył ramionami, puszczając moje ramiona – Zamiast męczyć się z jego zwłokami, wolałbym przeznaczyć czas na coś istotniejszego. Na przykład na randkę z Tobą – wypalił jak gdyby nigdy nic.

– Czy to jest jakaś propozycja? – Uniosłam pytająco brwi tak wysoko, że niemal osiągnęły orbitę.

– A chcesz, żeby nią była?

– Pewnie, nie zwracajcie na nas uwagi. Bo to wcale nie tak, że wszystko słyszymy! – Krzyknął gdzieś w oddali Elliot.

– Przed chwilą postrzeliłeś mojego byłego, a teraz chcesz się umówić!?

– Tak, właśnie tak – przytaknął.

– Jesteś niemożliwy! – Westchnęłam rozdrażniona.

– Chyba chciałaś powiedzieć – niesamowity – uśmiechnął się cynicznie, puszczając przy tym oczko.

Dlaczego jest tak cholernie nieznośny!?

Nie czekając na odpowiedź, ruszył pewnie w kierunku wyjącego z bólu blondyna. Popatrzył na niego pogardliwie z góry, przez chwilę obserwując jego kulanie się na ziemi.

Jang najwidoczniej musiał mieć dość tego widoku. Zamruczał coś niezrozumiałego pod nosem, uniósł nogę i położył ją na klatce piersiowej Evansa, skutecznie go unieruchamiając.

– Zamknij się, bo skrzeczysz głośniej niż sroki. Nikt nie lubi skrok – powiedział chłodno, skutecznie uciszając chłopaka, który płacząc, przyglądał się swojemu tyranowi. – Świetnie. A teraz zadam Ci bardzo ważne pytanie, więc zastanów się na odpowiedzią. – polecił pewnym głosem. – Wiesz, dlaczego postrzeliłem Cię w ramię?

– Bo jesteś jebanym kretynem ze słabą celnością? – Bez zastanowienia odpowiedział pytaniem na pytanie, śmiejąc się przez łzy.

– Zła odpowiedź – zacmokał karcąco, kopiąc po chwili Evansa w żebra. – I nie ma więcej prób. Za kilka minut przyjadą służby, więc chyba sam rozumiesz mój lekki pośpiech. Zatem to Twój szczęśliwy dzień. Sam Ci odpowiem – popatrzył na leżącego z kpiącym uśmieszkiem. – Jeśli nie będziesz mógł ruszać ręką, to nie będziesz dotykał kobiet bez ich pozwolenia. Możesz się potem chwalić, że dostałeś nauczkę od samego Timothy'ego Janga – stwierdził ironicznie, ściągając nogę z tułowia Ivania.

TIME of lies | ZOSTANIE WYDANE Donde viven las historias. Descúbrelo ahora