36. Czas spowity ogniem piekielnym

Start from the beginning
                                    

– Nie, nie chcę.

– Oj, no weź! Powiedz cokolwiek! – Zaczęła piszczeć podekscytowana.

Złapałam leżącą obok poduszkę i z całej siły zatkałam nią twarz Ruby.

Od środowego wieczoru trwałam jedynie w zawieszeniu. Oprócz ciągłego myślenia o kartce, którą ktoś włożył do mojej kurtki, nie zrobiłam absolutnie nic. Bałam się. Nie miałam siły ani odwagi. Nawet słowotok Ruby nie był w stanie wyrwać mnie na najmniejszą chwilę z otępienia.

Nie chciałam uwierzyć, że nawet moja rodzina była zdolna do okłamywania mnie. Nie chciałam dopuścić do siebie świadomości, że całe moje życie składało się wyłącznie z kłamstw. Nie mieściło mi się w głowie, że ktoś chciałby mi zaszkodzić. Zniszczyć moje życie. Przyczynić się do utraty zaufanie do najbliższych.

Nie wierzyłam już nikomu ani niczemu. Mogłam jedynie uwierzyć w urzędowe pisma. Takie rzeczy przecież nie mogły kłamać.

Nie chciałam przeglądać rzeczy babci i mamy, ale nie miałam innego wyjścia. Pragnienie wyciszenia myśli było zbyt silne. Starałam się zgrywać dobre pozory w obecności Ruby, gdy spędzałyśmy razem piątkowy wieczór, ale w sobotę nie musiałam okłamywać samej siebie. Spędziłam cały dzień na leżeniu i obserwowaniu ściany. Czekałam, aż babcia Rose wyjdzie z pograć z koleżankami w bingo.

Dom w końcu był pusty, więc z szybko bijącym sercem ruszyłam na dół. Zaczęłam przeszukiwać jej pokój. Przyjrzałam się każdej możliwej rzeczy minimum trzy razy. Przeczytałam każdy znaleziony dokument pięciokrotnie, przy okazji robiąc każdemu z nich zdjęcie.

Po dwóch godzinach poszukiwań, trzymałam w ręce ostatnią kartkę. Na niej również nie było niczego, co w jakikolwiek sposób mogłoby odpowiedzieć na moje pytania. Nie znalazłam niczego. Absolutnie niczego.

Nawet mojego aktu urodzenia.

Odkąd pamiętam, dokumentacja była trzymana wyłącznie u babci. Czy coś się zmieniło? Coś przegapiłam? Nie sądzę.

Mimo wszystko musiałam sprawdzić. Upewnić się. Ułożyłam wszystkie rzeczy na ich wcześniejsze miejsca i ruszyłam do pokoju matki. Nigdy nie lubiłam tego miejsca i od niego stroniłam. Był dokładnie taki sam, jak ona. Ponury, minimalistyczny, nijaki. Cały wystrój utrzymany w ciemnym drewnie. Zero zdjęć, ozdób, czy kwiatów. Nie potrzebowała żadnych dodatków, tylko same konkrety i potrzebne rzeczy. Lily Freeman zawsze była konkretna i oziębła.

Wchodząc do środka, zignorowałam nieprzyjemne uczucie. Skierowałam się do komody po prawej stronie pokoju i zaczęłam wyciągać kolejne każdy przedmiot. Ubrania, bielizna, , ręczniki, firanki. Nic.

Kolejna szafa. Czasopisma, perfumy, produkty do pielęgnacji ciała, szkatułka z biżuterią. Nic.

Została ostatnia szafka. Leki, jakiś alkohol, komplet szklanek, karton po butach. Nic.

Moment.

Dlaczego karton po butach był schowany w szafce, a nie w korytarzu, jak pozostała reszta?

Bez najmniejszego zastanowienia się, złapałam karton w obie dłonie. Ciężar i delikatne zapewniły mnie, że z całą pewnością jest coś w środku.

– Co robisz!? – Nim zdążyłam podnieść wieko pudełka, zza moich pleców rozniósł się kobiecy głos.

– Skończyłaś wcześniej pracę? – Odwróciłam się w stronę swojej matki, nerwowo uśmiechając się, a za plecami odkładając z powrotem do szafki wcześniej dotykany karton.

– Pierwsza zadałam pytanie.

– Chciałam pożyczyć sweter. Ten szary, który wisiał ostatnio na suszarce, ale nie mogę go znaleźć – skłamałam pośpiesznie.

TIME of lies | ZOSTANIE WYDANE Where stories live. Discover now