0.1

34 1 9
                                    

1991

- Theoś! - zawołał mężczyzna, wychodząc na podwórko. Rozejrzał się dookoła, cicho wzdychając gdy nikogo nie zobaczył. Zszedł ze schodów, dalej rozglądając się za dzieckiem. - Theoś, koniec zabawy!

Ruszył wzdłuż rzeki, podążając za zapachem, pozostawionym przez chłopca, dalej się przy tym rozglądając. Znał doskonale swoje dziecko i wiedział, że trzylatek uwielbiał się bawić niedaleko rzeki. Mógł spędzać godziny w swoim ulubionym miejscu, łapiąc przy tym żaby, albo kopiąc dołek, aby ryby tam trafiały.

Mógł przyznać to z dumą. Theodor Labonair, jego dziecko pierworodne, daleko miał do tego, by stać się bezlitosną bestią, tak jak jego przodkowie. Było to dziecko niewinne, które płakało gdy widział jak zabija się najzwyklejszą muchę. Jak na trzylatka, Theo był chłopcem, szybko wzruszającym się, oraz emocjonalnym. Łatwo się przywiązywał do bliskich osób, albo rzeczy i niezwykle cierpiał, gdy je tracił.

Nic dziwnego więc, że jego ojciec niezmiernie się cieszył z tego, iż nie miał skłonności do przemocy, bądź agresji. Nie posiadał żadnych oznak tego, że mógłby być kimś innym, niż najzwyklejszym chłopcem. Ale z tyłu głowy, mężczyzna ciągle miał myśl, że może jednak z wiekiem mu to minie. Że ten uroczy chłopczyk, przestanie być taki bezwinny. Wolał na razie o tym nie myśleć, lecz to ciągle się kryło w jego umyśle.

Że Theodor Labonair, przyszły alfa Watahy Półksiężyca, ten który miał być dla nich przyszłością, przeobrazi się w potwora, który ich zgładzi i doprowadzi do katastrofy.

Podszedł do kryjówki syna, która znajdowała się przy strumyku rzeki. Mężczyzna nie tak dawno odkrył, że to tam dziecko spędzało masę czasu i odnalazło coś, w rodzaju spokoju. Miał tam nawet postawiony swój mały szałas, który skręcał nie tak dawno z swoim tatą, by miał gdzie się bawić oraz przesiadywać. W drewnianym domku, z drabinką na balkon, do którego przykręcony był teleskop, chłopiec mógł siedzieć godzinami, a nawet spać już na zawsze. Zwłaszcza że tam znajdywały się jego akwaria dla zagubionych jaszczurek, albo żabek, które mógł oglądać, za każdym razem z coraz większą satysfakcją.

Nie było więc zdziwieniem, że właśnie tam przebywał chłopczyk. Kucał przy stworzonym przez siebie bajorku, w którym grzebał łopatą, by powiększyć dziurę. Brązowe włoski leciały mu na oczy, ale nic sobie z tego nie robił, tylko sięgnął po karmę dla rybek, własnej roboty i rzucił do podpływających małych istot. Spojrzał na jedną mniejszą rybkę, uśmiechnął się, po czym pomachał do niej z ekscytacją i szczerym, szerokim dziecięcym uśmiechem.

Mężczyzna widzący to, uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową. Podszedł bliżej syna, kucnął przy nim i przypatrywał się z zaciekawieniem jego pracy. Theo nawet nie orientując się że jego rodzic siedział przy nim, kontynuował zajęcie, cicho podśpiewując pod nosem.

- Theodor Labonair gotowy na pójście spać? - zapytał brunet, biorąc do ręki leżący przy nim kamień. Dopiero wtedy chłopiec zwrócił na niego uwagę, a jego jasne błękitne oczy zatrzymały się na twarzy rodzica. Kiedy jego słowa do niego dotarły, zrobił niezadowoloną minę, z błagającym oraz smutnym wzrokiem. Mężczyzna westchnął. - Theoś...

- Jeszcze kilka minut. Muszę przenieść żabki do ich nowego domku. - powiedział błagalnie, używając przy tym swojej sekretnej broni. Proszących, szczenięcych oczu, które działały zawsze jako karta przetargowa. 

- Żabki? - powtórzył brunet, marszcząc brwi w niezrozumieniu. Theodor słysząc to jakby rozpromieniał. Odłożył łopatkę na bok, a już moment później, pobiegł do swojego domku, by po chwili wrócić spokojnie, z akwarium w rękach. 

Salvatore {The Vampire Diaries}Where stories live. Discover now