Rozdział 4 - Wyspa Taransay

Zacznij od początku
                                    

- Przykro mi, Gin. Chciałbym przyjechać. Bardzo. Ale jeszcze nie mogę.

Zbliżyła się do ognia. Była piękna. Harry był tak zmęczony, że wszystko o czym marzył, to po prostu przytulić się do niej i zasnąć obok.

- Tęsknię za tobą. ━ szepnęła.

- Ja też za tobą tęsknię.

- Może mogłabym przyjechać do Londynu? ━ zaryzykowała Ginny.

Spojrzała w lewo i skinęła głową na kogoś, kto wszedł do pokoju. Harry przypomniał sobie, że i tam prywatność była na wagę złota.

- Nie ma takiej możliwości! To miejsce nie bez powodu jest nazywane "Strefą bezpieczeństwa". Poza tym, jeśli odwiedzisz Londyn, będziesz musiała ponownie przejść wszystkie badania, a przecież pamiętam jak ich nienawidzisz po ostat... Ginny?

Już na niego nie patrzyła. Marszczyła brwi w kierunku osoby, która do niej mówiła. Wstała. Harry mógł widzieć tylko jej jeansy i mocno splecione ze sobą dłonie.

- Gin?

I wtedy usłyszał krzyki, a za nimi serie z bronia utomatycznej. Nagle ona klęcząc, znalazła się przy palenisku.

- Och, Merlinie. Harry... Harry, są tutaj.

- Co masz na myśli? ━ zapytał, mimo, że wiedział doskonale, co miała na myśli.

Ktoś do niej mówił, a ona próbowała odprawić ich machnięciem ręki. Ale nie odeszli. Harry nie wiedział, czy im podziękować, czy nienawidzić za to, że postawili Ginny na nogi i odsunęli ją siłą od ognia. Zakończył połączenie.

Po kilku minutach istnej agonii, wymizerowana twarz Neville'a Longbottoma pojawiła się w zielonych płomieniach w pokoju Harry'ego.

- Harry! Czy Scrimgeour jest gdzieś obok?

- Jest na górze. Co, do Merlina się dzieje?

- Nie jesteśmy pewni, jak się tutaj dostali. Strażnicy mówią, że jakaś barka przypłynęła z Kontynentu. To nie powinno się wydarzyć! Kurwa, powinniśmy pilnować wybrzeża!

- To nie jest teraz ważne. Ilu ich jest? ━ domagał się odpowiedzi. Chciałby sięgnąć przez ogień i potrząsnąć swoim przyjacielem, żeby mówił konkretniej. ━ Powiedz mi, co mamy zrobić?

- Przyślijcie pomoc! My...

Neville zniknął. Połączenie Fiuu zostało przerwane, a zielone płomienie zgasły. Harry natychmiast zaczął zbiegać na dół.

🔵 🔵 🔵

Hermiona dokładnie wiedziała, co zamierzał zrobić. Wiedziała to w momencie, kiedy Minister powiedział Harry'emu, żeby uspokoił się, usiadł i go wysłuchał. Dlatego pobiegła na strych. Zobaczyła jak Harry przypina swoje zarękawia, nagolenniki i zakłada kamizelkę.

- Odpuść, Hermiono. ━ powiedział, nie patrząc na nią. Przeciągnął paski przez metalowe pętle i zabezpieczył je rzepami. ━ Idę.

Minęły już dwie godziny odkąd Taransay zostało zaatakowane. Przez cały ten czas wszelkie próby komunikacji za pomocą Fiuu były nieudane. Trzy wysłane sowy wróciły z przyczepionymi do nóżek listami. Scrimgeour podjął swoją decyzję i po raz nie wiadomo który, Hermiona cieszyła się, że nie jest na jego miejscu. Nie pozwolił Harry'emu skorzystać ze Świstoklika, ponieważ szalone i nieautoryzowane misje nie były tym, do czego on służył.

Na Taransay znajdowało się dwustu pięćdziesięciu zdolnych do walki Czarodziejów i Czarownic, a to wystarczało, aby obronić społeczność przed nieoczekiwaną hordą Zombie.

[T] Love in a time of a Zombie Apocalypse | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz