- Przykro mi, Gin. Chciałbym przyjechać. Bardzo. Ale jeszcze nie mogę.
Zbliżyła się do ognia. Była piękna. Harry był tak zmęczony, że wszystko o czym marzył, to po prostu przytulić się do niej i zasnąć obok.
- Tęsknię za tobą. ━ szepnęła.
- Ja też za tobą tęsknię.
- Może mogłabym przyjechać do Londynu? ━ zaryzykowała Ginny.
Spojrzała w lewo i skinęła głową na kogoś, kto wszedł do pokoju. Harry przypomniał sobie, że i tam prywatność była na wagę złota.
- Nie ma takiej możliwości! To miejsce nie bez powodu jest nazywane "Strefą bezpieczeństwa". Poza tym, jeśli odwiedzisz Londyn, będziesz musiała ponownie przejść wszystkie badania, a przecież pamiętam jak ich nienawidzisz po ostat... Ginny?
Już na niego nie patrzyła. Marszczyła brwi w kierunku osoby, która do niej mówiła. Wstała. Harry mógł widzieć tylko jej jeansy i mocno splecione ze sobą dłonie.
- Gin?
I wtedy usłyszał krzyki, a za nimi serie z bronia utomatycznej. Nagle ona klęcząc, znalazła się przy palenisku.
- Och, Merlinie. Harry... Harry, są tutaj.
- Co masz na myśli? ━ zapytał, mimo, że wiedział doskonale, co miała na myśli.
Ktoś do niej mówił, a ona próbowała odprawić ich machnięciem ręki. Ale nie odeszli. Harry nie wiedział, czy im podziękować, czy nienawidzić za to, że postawili Ginny na nogi i odsunęli ją siłą od ognia. Zakończył połączenie.
Po kilku minutach istnej agonii, wymizerowana twarz Neville'a Longbottoma pojawiła się w zielonych płomieniach w pokoju Harry'ego.
- Harry! Czy Scrimgeour jest gdzieś obok?
- Jest na górze. Co, do Merlina się dzieje?
- Nie jesteśmy pewni, jak się tutaj dostali. Strażnicy mówią, że jakaś barka przypłynęła z Kontynentu. To nie powinno się wydarzyć! Kurwa, powinniśmy pilnować wybrzeża!
- To nie jest teraz ważne. Ilu ich jest? ━ domagał się odpowiedzi. Chciałby sięgnąć przez ogień i potrząsnąć swoim przyjacielem, żeby mówił konkretniej. ━ Powiedz mi, co mamy zrobić?
- Przyślijcie pomoc! My...
Neville zniknął. Połączenie Fiuu zostało przerwane, a zielone płomienie zgasły. Harry natychmiast zaczął zbiegać na dół.
🔵 🔵 🔵
Hermiona dokładnie wiedziała, co zamierzał zrobić. Wiedziała to w momencie, kiedy Minister powiedział Harry'emu, żeby uspokoił się, usiadł i go wysłuchał. Dlatego pobiegła na strych. Zobaczyła jak Harry przypina swoje zarękawia, nagolenniki i zakłada kamizelkę.
- Odpuść, Hermiono. ━ powiedział, nie patrząc na nią. Przeciągnął paski przez metalowe pętle i zabezpieczył je rzepami. ━ Idę.
Minęły już dwie godziny odkąd Taransay zostało zaatakowane. Przez cały ten czas wszelkie próby komunikacji za pomocą Fiuu były nieudane. Trzy wysłane sowy wróciły z przyczepionymi do nóżek listami. Scrimgeour podjął swoją decyzję i po raz nie wiadomo który, Hermiona cieszyła się, że nie jest na jego miejscu. Nie pozwolił Harry'emu skorzystać ze Świstoklika, ponieważ szalone i nieautoryzowane misje nie były tym, do czego on służył.
Na Taransay znajdowało się dwustu pięćdziesięciu zdolnych do walki Czarodziejów i Czarownic, a to wystarczało, aby obronić społeczność przed nieoczekiwaną hordą Zombie.
CZYTASZ
[T] Love in a time of a Zombie Apocalypse | Dramione
FanfictionZegar tykał nieubłaganie, wskazując na zbliżającą się godzinę zagłady. Po upadku Voldemorta wielu myślało, że najgorsze już za nimi. Ale nikt nie mógł przewidzieć niewyobrażalnego horroru, który opanował cały świat. Wbrew swojej woli, Hermiona musia...
Rozdział 4 - Wyspa Taransay
Zacznij od początku