1

107 2 0
                                    

Edit: fabuła trochę zmieniona bo tak

////

Po co to i na co robie, wie tylko moja podświadomość. Pewnie i tak nie skończę ale korzystam z weny lolz

Zaczęłam pisać w styczniu więc jest moc 💪

____________________

Jasny promień słońca ogrzewał mój policzek, co było naprawdę przyjemne. Próbowałem nacieszyć się tym uczuciem, póki byłem jeszcze w półśnie, ale mimo moich starań, nie mogłem ponownie zasnąć. Leniwie ziewnąłem i otworzyłem oczy. 

Nic się nie zmieniło.  

Po cichu otworzyłem drzwi, idąc w stronę kuchni. Moim stałym i raczej już niezmiennym nawykiem stało się picie wody, codziennie gdy wstawałem. Na początku miało to być potwierdzenie, że wszystko co się dzieję, jest prawdziwe. Z czasem jednak, weszło mi to jako stała rutyna. Dotarłem do kuchni i usiadłem na obrotowym krześle. Wziąłem do ręki szklankę i nalałem przeźroczystej cieczy. Oczywiście tata już tam na mnie czekał. Wyglądał na  "młodego", w tym wyspanego i przepełnionego optymizmem człowieka. Popijał swoją czarną kawę i żeby wyglądało to gustownie, trzymał książke. Nie wiem czy już ją czytał. Każdego dnia czyta co innego. 

- Dzień dobry. - przywitał mnie rzeźkim tonem, nie spuszczając oczu z "czytanej" książki.

- Dzień dobry. - odpowiedziałem, posyłając mu szczery uśmiech, choć byłem lekko spięty. Zaraz się zapyta, oto o co pyta codzień.

- Więc jak, gotowy do szkoły? - zapytał przenosząc wzrok na mnie, unosząc przy tym lewą brew. 

Poczułem jakby mój brzuch strzelił, niczym balon i wszystko co tam było rozlazło się po moim ciele. I choć każdego dnia było dokładnie tak samo, czułem, jakby to był ten pierwszy.

- Może... - odparłem, unikając jego spojrzenia i zacząłem bawić się palcami.

- Pete... - usłyszałem zawód. Być może ton był wyćwiczony. Nie wiem. Codziennie to przerabiamy i codziennie wygląda to tak samo. 

- No wiem... ale nie myślisz, że może to.. za wcześnie? - szukałem punktu, na którym mógłbym skupić wzrok.

- To samo mawiałeś przez trzy miesiące. Teraz dobre jest dla ciebie wyjście z domu. 

To mnie nie przekonało.

- Niech będzie, ale jak nie będe chciał wracać, nie bedziesz mnie  już więcej cisnął. - z determinacją spojrzałem mu w oczy. 

Pomyślał chwilę, mrużąc przy tym powieki.

- Zgoda, ale nie nastawiaj się na najgorsze. - czułem, że on wiedział co myśle. W końcu zna mnie w pewnym sensie na wylot... - Petey, mama napewno by tego chciała.

Rzuciłem mu pogardliwe spojrzenie, ale się nie odezwałem. Wygrał tą rozmowę, ale to ja wygram pobyt w domu do końca życia.

Codzienność, w której wygrywałem zaczęła się zmieniać.


<3>


Mocno ściskałem rączki plecaka, idąc pustym korytarzem. Nienawidzę być w centrum uwagi, a teraz będę podwójne. Tym, że mój tata to sławny milioner nie muszę się przejmować. W tej szkole wszyscy mają wpływowych rodziców. Bo to prywatna szkoła. Do tego naprawdę dobra.  Moim aktualnum zmartwieniem jest strach przed współczuciem innych. Nie chce tego i nie potrzebuję. Gorzej przyżyję spotkaniem z Nedem, moim najlepszym przyjacielem - tak bynajmniej było (nie wiem czy jest, okej?). Od śmierci mojej mamy, zerwałem wszystkie kontakty. Znaczy... zaniedbałem je. W pewnym sensie... olałem dosłownie każdego. Łącznie z tatą. Ponad rok zbierałem się do kupy....

Przez pierwsze tygodnie było mi z tym źle i zwyczajnie, miałem bardzo dużego doła. Tak wielkiego, że się nie ruszałem się z łóżka i odmawiałem jedzenia. Ale potem... tata jakoś mnie naprawił? Mówił o tym, że gdziekolwiek jest mama, jest jej dobrze, bo była naprawdę wspaniałą osobą. Dobrą, szczerą i - jak mówił - piękną. Tata opowiadał mi o niej dosłownie wszystko. Wyrażał też swoje myśli, odnośnie tego, jak on się z tym czuję, jakie to dla niego niesprawiedliwe i że przyjmuję to z pokorą, bo żyję dla niej. A ona nie chciała, aby przez nią nasz świat się zawalił. Dzięki ojcu, nie byłem pępkiem świata i było mi jakoś  raźniej. Gdy się ogranąłem, uświadomiłem sobie, że zaniedbałem swojego przyjaciela. Ostatnia wiadomość od niego brzmiała "trzymaj się pete, moje kondolencje... ale nie zapomni o mnie, zawsze z tobą będę".  Otrzymałem ją miesiąc temu... a potem nie odzywał się już wogóle. Boję się, że się obraził, wnerwił... zostawił, wystawił.... Boję się, że stracę jedynego kumpla, jakiego mam. 

Westchnąłem i przyśpieszyłem kroku. Przed wejściem do klasy, wziąłem głeboki oddech i gdy moja dłoń dotknęła już klamki, usłyszałem za sobą dość głośny i dość znajomy szept.

- O mój Boże, Pete, ty żyjesz!

Czy napewno nic się nie zmieniło? - Opowieść Petera StarkaWhere stories live. Discover now