Wyciągam papierosa i zaciągam się toksycznym dymem. Hope wiele razy próbowała mnie przekonać do rzucenia. Groziła mi nawet, że nie będzie ze rozmowie wszystkim, że jestem wyjątkowo zżyty ze kocykiem z dzieciństwa, jeśli tylko poczuje ode mnie dym. Dlatego zawsze nosze ze sobą perfumy i zapas gum do żucia. Nigdy nie wiem kiedy na nią wpadnę.

Oj tak. Ta drobna blondyneczka oplotła sobie wokół palca nas wszystkich. Ostatnio nawet Ivan stwierdził, że powinna częściej nas odwiedzać. Na jego nieszczęście, słyszał to Vincent, który nie reaguje zbyt dobrze jeśli chodzi o jego żonę. To zazdrosny dupek, który dał się wcisnąć pod pantofel. Ale chociaż to lubi.

Zaciągam się ostatni raz, nim rzucam niedopałek i przydeptuję butem. Nadal nie mam prezentu dla swojego chrześniaka. To jego pierwsze urodziny, wiec musi to być coś niezapomnianego.

W drodze do samochodu przechodzę obok parku, w którym ludzie spacerują ze swoimi psami.

Przecież to najlepszy pomysł. Kupię mu psa. Vincent od dawna mówił, że planują przygarnąć jakiegoś ze schroniska, ale z małym dzieckiem chyba nie mieli na to zbytnio czasu.

Na szczęście wujek Matteo ma go aż nad to i znajdzie chwilę na podjechania do schroniska. Wyszukuję w nawigacji najbliższe miejsce gdzie mógłbym podjechać i włączam się do ruchu drogowego.

Na miejsce docieram po dwudziestu minutach. Gdy tylko zamykam za sobą drzwi rozdzwania się mój telefon. Dobrze wiem kto dzwoni, bo tylko jedna osoba mogła ustawić na dzwonek do swojego numeru Lane Del Rey.

Odbieram bez chwili zwłoki, bo każda sekunda mogłaby się zakończyć godzinnym kazaniem o nieodbieranie telefonu i konsekwencjach tego haniebnego czynu. Trzy razy mi wystarczą, żeby wysnuć odpowiednie wnioski.

- Co tam, szwagierko? Mój brat znowu działa ci na nerwy? - witam się i odpalam papierosa, żeby zaraz usłyszeć jak kobieta wciąga głośno powietrze.

- Matteo! Czy ty robisz właśnie to, co myślę że robisz?

Mentalnie daje sobie w policzek za to, że nie przewidziałem tego, że ta kobieta ma jakieś nadprzyrodzone moce.

- W tej chwili wyrzucasz to. Nie będę z tobą rozmawiać kiedy palisz. - rozkazuje i mogę sobie tylko wyobrazić jak unosi podbródek, żeby być przy tym bardziej przekonująca.

- Ale to ty dzwonisz. - zauważam ze śmiechem.

- Nie denerwuj mnie, bo nie dostaniesz tortu. - grozi, a tle w słyszę Vince pytającego z kim rozmawia. - Z Matteo, przypilnuj Apollo, bo znowu zbliża się do confetti. Dasz wiarę, prawie zjadł dzisiaj całą garść tych kolorowych gwiazdeczek.

Ostatnie zdanie kieruje już do mnie z jawnym oburzeniem.

- To po co to kupowaliście? - pytam, bo serio nie rozumiem po jaką cholerę kupować coś takiego mając małe dziecko. Ja rozumiem, że może inne dzieci nie rajcuje coś takiego. Ale Apollo ciągnie wszędzie tam, gdzie widzi kłopoty. Nawet zaczynam im współczuć, jak za kilka lat zacznie pokazywać swój charakterek, który już teraz nie jest niezauważalny.

- Vince uparł się, że pierwsze urodziny jego syna mają być z przytupem. Podobno to jadalne i nic mu się nie stanie jeśli weźmie do buzi, ale wolę nie ryzykować. - wzdycha ciężko na zachowanie swojego męża. Nie będę kłamał, jeśli powiem, że narodzinach Pola i wyzdrowieniu Hope stał się jeszcze bardziej nadopiekuńczy, dokładny, ostrożny i cholernie wkurwiający. No ale cóż, takie prawa miłości.

- A dzwonisz w jakiejś konkretnej sprawie, czy tak sobie na pogaduszki? - pytam w końcu przypominając sobie gdzie i po co jestem.

- Ach, tak. Za ile u nas będziesz? - przypomina sobie szybko prawdziwy powód jej telefonu. Ta kobieta jest serio szalona. Podejrzewam, że zaraziła się tym od swojego męża.

Siła, którą mi dajeszWhere stories live. Discover now