32

3.2K 150 10
                                    


Poszkodowanych było tak wielu, że prawie nie miałam czasu myśleć o pocałunku. Musiałam nieustannie chodzić od wilkołaka do wilkołaka, smarować oparzenia maścią i bandażować krwawiące rany. Jednemu z młodych chłopaków, którzy parę dni temu żartowali ze mną przy stole jadalnianym, drzwi spadły na nogę. Złamanie leczyło się bardzo wolno, może ze względu na ogień i towarzyszące oparzenia, kiedy więc obmywałam ranę i zawijałam ją czystą szmatką, miałam okazję wysłuchać kilku kolejnych żarcików (co było miłe - przekonać się, że nawet w obliczu tragedii, chłopakowi nie schodził uśmiech z ust). 

Ale prawie to prawie, czyli "nie do końca". Parokrotnie wyślizgnęło mi się z uwięzi wspomnienie ciepłych, smakujących dymem ust i tej obezwładniającej burzy, która przetoczyła się przez całe moje ciało. Niepowtarzalne uczucie. Miałam kontakt z tyloma mężczyznami, ale nigdy...

Gwen, skup się! Powinnaś szukać wody dla tej biednej dziewczynki, która zatruła się dymem!

Cóż, ja zatrułam się Robinem. Bo w sumie niby skąd te nagłe sensacje w moim brzuchu?

Pocałował mnie.

- Cieszę się, że widzę cię całą i zdrową - rzuciła Monika z uśmiechem, gdy przybiegłam z cudem znalezioną butelką wody. - Wszyscy się martwiliśmy. 

Wzruszyłam ramionami. W nawale pracy w ogóle nie myślałam o Mojrze, choć pożar był jej sprawką. Jej i mojego brata. Nie wierzyłam, że naprawdę mogła zabrać umierającego człowieka, tylko po to, by przed śmiercią zabił jeszcze parę osób. I nie wierzyłam, że zamiast się zreflektować albo nawet pomyśleć o sobie, Ian to zrobił. Podpalił moją wioskę, bo... bo co? Czemu?

- Tutaj mieliście większe problemy - rzuciłam tylko. Akurat w tamtym momencie Robin pojawił się w zasięgu wzroku, niosąc na plecach omdlałą kobietę. Pocałunek znów przysłonił mi wszystkie zamartwienia. 

Robin pocałował mnie, mimo że widział moją potworną formę. Pocałował mnie. 

- Au! Nie tak mocno - jęknęła wilczyca, którą akurat opatrywałam. 

- Przepraszam...

Pocałował mnie. 

- Hej! Tu jest człowiek!

Przez moment nie rozumiałam, co w tym dziwnego, człowiek jak człowiek. To chyba ten pocałunek tak zamącił mi w głowie. Gdy dotarło do mnie, co może oznaczać człowiek w wiosce wilkołaków, zerwałam się z miejsca. 

Punkt pierwszej pomocy został zorganizowany na dziedzińcu domu głównego, ale ciężko było rozpoznać to miejsce. Zadbany ogródek z podjazdem został zasłany plandeką, a na niej ułożono prowizoryczne materace z pościeli oraz ubrań, na których leżeli ranni i zmęczeni mieszkańcy wioski. Kilka domów wciąż jeszcze się dymiło, ale sytuacja wyglądała na opanowaną i wszyscy zgromadzili się w tym właśnie miejscu - ciężko było wypatrzeć cokolwiek z tłumu. Dopiero po kilku chwilach, gdy parę osób stłoczyło się z ciekawością pod ścianą domu, zrozumiałam, gdzie mam iść.   

Noc szarzała, kiedy ponownie zobaczyłam Ian'a. Leżał wśród rannych, jakimś cudem wciąż jeszcze żywy. Patrzył w niebo załzawionym spojrzeniem, a każdy jego oddech brzmiał jak charkot zepsutego instrumentu. Wyglądał żałośnie, lecz nie poczułam ani grama współczucia na ten widok. 

Ignorował zebrane nad nim wilkołaki i dopiero, gdy ja się pojawiłam, skupił wzrok. Usta mu drgnęły w bolesnym uśmiechu, zęby sczerniały od krwi. 

- Wszystkich pozabijałem - wydyszał, ale tak słabo, jakby po prostu się żegnał. - Ty też umrzesz. Jesteśmy... takimi samymi... potworami. 

Jego uśmiech był sztyletem rzuconym w ostatnim momencie. Wzrok Ian'a znów się rozmył, zmętniał i po chwili chłopak zbladł tak bardzo, że w ciemności wczesnego poranka wydawał się świecić. Zmarł... tak łatwo. 

MateWhere stories live. Discover now