30

3.5K 162 15
                                    




Obudziło mnie okropne zimno. Nie Fala Chłodu, ale najprawdziwszy mróz, który wdarł się zimowym powiewem pod sweter: ubrania miałam przemoczone, a w miejscach, gdzie dotykały skóry, czułam, jakby dźgały mnie lodowe sztylety. 

Zanim w ogóle byłam w stanie otworzyć oczy, zaczęłam trząść się jak przy napadzie padaczki.  

Miewałam w życiu różne, często nieprzyjemne pobudki. Kilkukrotnie zaliczyłam kaca z porannymi mdłościami, parę razy mnie pobito, ale to ranek po pierwszej przemianie był jednym z najgorszych - bolał mnie każdy mięsień, miałam wrażenie, że szczęka wypadnie mi z zawiasów, a od swędzenia dostawałam pierdolca. Budząc się teraz czułam niemal to samo. W ustach brakowało mi śliny, nie mogłam się też pozbyć nieprzyjemnego, mdlącego posmaku.

W pierwszych porywach świadomości stwierdziłam, że leżę na ziemi - dosłownie. W bok wbijał mi się korzeń drzewa, a śnieg przemoczył całe ubranie. Jak, do cholery, znalazłam się w lesie? Co się stało?

Próbowałam się podeprzeć, ale siły wracały mi bardzo powoli - łokcie załamały się pode mną jak zepsute zawiasy. Dookoła panowała noc, którą oświetlał blady blask księżyca: odbijał się od czap śniegu, roztaczając wokół piękny, zimowy krajobraz. Bajkowy. 

Nie dałam się zwieść - bajką nigdy nie można było określić mojego życia. Dzięki temu zachowałam czujność i w porę usłyszałam kroki, przedzierające się przez zasypaną ścieżkę. Znieruchomiałam, starając się opanować drżenie.

- Głupie zwierzęta - mamrotał męski głos, ciągnąc coś po skrzypiącym śniegu. - Obrzydliwe bestie. Ktoś powinien się nimi zająć, nie uważasz?

Odpowiedziała mu cisza, ale facet zaśmiał się, jakby rzeczywiście z kimś rozmawiał. Nie rozpoznałam z początku głosu, dopiero śmiech... ten skrzekliwy, irytujący, okropny śmiech, który wiele lat nawiedzał mnie w koszmarach, uświadomił mi za czyją sprawą znalazłam się w lesie ubrana jedynie w sweter i jeansy. Oczywiście.

- Ta szmata jeszcze się nie obudziła? - Spytał swojego niemego rozmówcy, podchodząc do mnie i niezbyt delikatnie szturchając butem. Walczyłam z odruchem zaciśnięcia powiek, który natychmiast by mnie zdradził i całą siłą woli zmusiłam się do rozluźnienia mięśni twarzy. - Musimy szybko się jej pozbyć, chcę już do domu.

Próbowałam poukładać w głowie fakty. Znalazłam się w lesie - nie miałam pojęcia w którym i jak daleko od watahy. Ostatnie wspomnienie pochodziło z mojej chatki, gdzie jadłam obiad z Harrym i Magdaleną. Zasnęli...

Co się z nimi stało? Czy byli bezpieczni?

Chłopak ponownie mnie kopną, tym razem o wiele mocniej, z wyraźnym pragnieniem obudzenia siostry.

- Nie musisz się tak starać, ona nie śpi - odezwał się syczący głos gdzieś ponad nami.

Dreszcze przegalopowały mi po karku i już nie mogłam (właściwie nie musiałam) udawać. Otworzyłam oczy i spojrzałam w górę - wprost na Mojrę, schodzącą po pniu drzewa głową w dół jak cholerny pająk.

- Mamo - westchnął Ian, najwyraźniej równie zaskoczony co ja.

W żadnym wypadku nie przypominała naszej mamy, ale do swojej zezwierzęconej siostry też nie była podobna. Wyglądała niemal ludzko, miała twarz z każdym obowiązkowym dla niej elementem - oczami, nosem, ustami. Gdyby tylko nie szczerzyła tak zębów, które okazały się na tyle ostre, że szarpały delikatną skórę policzków, mogłaby spróbować wmieszać się w tłum ludzi. O ile oczywiście nie schodziłaby z drzew głową w dół. To wyglądało przerażająco.

MateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz