Rozdział 1

8 1 0
                                    

Mój ojciec to życiowy nieudacznik. Przez niego straciliśmy wszystko: dom, firmę, szacunek w rodzinie, a nawet kartę VIP w mojej ulubionej siłowni. Przez jego głupie decyzje na giełdzie papierów wartościowych wyzerował konto swojej firmy, co spowodowało jej upadłość. To pociągało za sobą wiele konsekwencji, aż w końcu musieliśmy się wyprowadzić z Warszawy. Rodzice jako nasz nowy dom wybrali sobie jakąś wieś na południe od Krakowa, bo akurat tam mieszka brat taty, który postanowił pomóc nam stanąć na nogi. Zaproponował tacie pracę.

Dla mnie przeprowadzka nie oznacza tylko zmiany domu, w którym mieszkam, a także zmianę stajni, w której będę trenował i w której będzie stał mój koń. Nigdy nie byłem fanem takich atrakcji. Zawsze przyprawiało mnie to o ból brzucha. Może i jestem ambiwertykiem, ale zdecydowanie poznawanie nowych ludzi nie jest moim ulubionym hobby. Wcześniej zmieniałem stajnie tylko trzy razy, a jeżdżę konno od przedszkola. Wszystkie te zmiany spowodowane były moimi większymi wymaganiami co do trenerów i standardów. Tym razem jednak mam trafić w miejsce, gdzie będę jedyną osobą z jakąkolwiek przeszłością w sportowym środowisku, a na dodatek nie ma tam krytej hali. Mówiąc szczerze, najchętniej sprzedałbym duszę diabłu, byle tylko móc zostać w Warszawie w mojej stajni i z moją najlepszą instruktorką. W tym sezonie były plany na pierwsze zawody w klasie CC lub CC1*. Z planów raczej nici, bo ani treningów nie będzie, ani pieniędzy na wpisowe.

Moje przemyślenia przerwała delikatna wibracja telefonu. Popatrzyłem na ekran urządzenia i zauważyłem powiadomienie z BeReal'a. Nie lubię tej aplikacji, zawsze czas na nią przychodzi, gdy wyglądam tragicznie. Tak samo było wtedy. Aby ukryć jakoś moje zmęczenie podróżą, w kadrze zdjęcia złapałem tylko fragment mojej twarzy, w dodatku w większości zasłonięty lekko kręcącymi się kosmykami włosów. Widać było też Odyna na moich kolanach, mojego, białego jak śnieg psa, jak to mama zawsze dumnie podkreśla, wywodzącego się z renomowanej hodowli psów rasy Podenco z Ibizy**.

W końcu, po trwającej prawie cały dzień podróży, GPS mojego taty pokazał, że miejsce docelowe jest po prawej stronie. Wyglądając przez przyciemniane szyby mercedesa... krew mnie zalała. Widząc zdjęcia tej stajni, już nie byłem nastawiony na nic dobrego, ale realia były jeszcze gorsze. Może i duża stajnia wyglądała na taką, jakby najmniejszy podmuch wiatru miał ją zniszczyć. Padoki ogrodzone najtańszym pastuchem przewleczonym między starymi kołkami, a budynek, jak się domyślałem socjalny, lub coś w tym stylu, był jako jedyny murowany. Placu do jazdy nie widziałem. Wierząc zdjęciom, był schowany za budynkiem stajni.

Tata zaparkował samochód i spojrzał w lusterku na mnie.

-Na pewno sobie poradzisz? Mogę Ci pomóc. - Zaproponował łaskawie.

- Poradzę sobie, na pewno zaraz znajdę jakiegoś stajennego. - Mruknąłem, wychodząc z auta. Zatrzaskując drzwi, słyszałem, że mama coś mówiła. Pewnie miała zamiar mnie skarcić.

Od razu skierowałem się do murowanego budynku. W końcu ktoś musiał mi powiedzieć, gdzie mogę odprowadzić swojego konia.

- Cześć, Ty jesteś Noe, tak? - Czyjś głos wydobył się z półmroku obok stajni. Wzdrygnąłem się delikatnie i odwróciłem w stronę... Wysokiego chłopaka o blond włosach sięgających gdzieś za ramiona, spiętych w niską i niechlujną kitkę. Miał założone ręce na piersi i opierał się o framugę. Mowa jego ciała wręcz krzyczała: "nie podchodź do mnie bez kija".

- Och, sorki. Nie chciałem Cię przestraszyć. - Powiedział, widząc moją reakcję i podszedł do mnie z wyciągniętą dłonią. - Bruno. Bruno Narolski.

- Noe Rajzer. - Odpowiedziałem, chwytając jego dłoń. Wtedy zauważyłem, że chłopak jest ode mnie sporo wyższy. Mój czubek głowy sięgał mu co najwyżej nosa. Przełknąłem ślinę i starałem się brzmieć pewnie.

- Pracujesz tutaj, co nie? Bo z tego co słyszałem szefową... obiektu. - Powiedziałem z wyraźną pogardą. - Jest kobieta.

- Tak, jestem tu instruktorem. Szefowa prosiła, żebym pomógł Ci z wypakowaniem konia. Ona może się z Tobą spotkać dopiero jutro. - Atmosfera stała się naprawdę gęsta.

- Dobrze. - Zmarszczyłem brwi. Chciałem pokazać, że nie podoba mi się to, że nie mogę od razu dogadać się z kimś decyzyjnym.

Bez zbędnych słów ruszyłem w stronę przyczepy. Bruno poszedł za mną. Chłopak pomógł mi odbezpieczyć rampę bukmanki, ale wyprowadzić konia mu nie pozwoliłem. Już bez przesady. Jetfire, mój wałach KWPN był przyzwyczajony do podróży. Wchodzenie i wychodzenie z przyczep nie było dla niego żadnym problemem, więc nie potrzebowałem pomocy. Za to chciałem zobaczyć minę tego instruktora od siedmiu boleści, gdy zobaczy jaki koń przyjechał do ich stajni. Jetfire był bowiem pięknie malowanym srokaczem o dużym wzroście. Nie żebym się przechwalał, ale był on też pięknie, symetrycznie zbudowany i umięśniony. Wychodząc z przyczepy, zawsze czułem się, jakbym wyprowadzał championa. Gdy jako świeżak wyprowadzałem go po raz pierwszy, czułem się jak Zygzak McQueen.

Ukradkiem spojrzałem na Bruna, ale jego mina nie wyrażała dosłownie nic. Zacisnąłem szczękę. Ten typek naprawdę działał mi już na nerwy. Chłopak ruszył w stronę stajni, a ja za nim. Przekraczając jej próg, włączył światło. Stare lampy zamrugały kilkukrotnie, zanim zaświeciły swoim pełnym blaskiem. Nawiasem mówiąc, nie dawały efektu wow i mogłoby się wydawać, że bez nich w pomieszczeniu było jaśniej.

- Pierwszy boks po prawej. - Odezwał się instruktor i otworzył drzwiczki do niego. Wprowadziłem Jetfire'a i zostawiłem go w kantarze. Byłem zadowolony z wielkości boksu. Domyślając się po kamerze w jego rogu, jedynej w całej stajni, była to porodówka. Nie przeszkadzało to jednak w niczym. Wychodząc z boksu, zauważyłem również, że na jego ścianie wisiała już tabliczka z imieniem mojego konia, rasą, wiekiem, oraz informacją, że jest on koniem prywatnym i zabrania się jego dotykania, oraz dokarmiania. W końcu coś, co mogłem uznać za plus tego miejsca.

- Szefowa przekazała Ci rozpiskę z dietą Jetfire'a? - Spytałem, wkładając ręce do kieszeni spodni, gdzie znajdowała się kopia tejże diety, tak na wszelki wypadek.

- Tak. Wszystko mamy rozpisane w paszarni. Dać mu teraz kolację?

- Nie, po podróży wystarczy mu siano. - W tym momencie zwróciłem uwagę na to, że w boksie nie było go. Odkaszlnąłem. - Mój koń ma mieć stały do niego dostęp.

- Jasne, już mu wrzucę kostkę.

I zapadła cisza. Oboje staliśmy naprzeciwko siebie, wrogo nastawieni i czekający co zrobi ten drugi. Nie miałem pojęcia, co ten cymbał miał w głowie, że nie ruszył się wtedy od razu po siano.

- Na co czekasz w takim razie? - Spytałem bardzo zirytowany. W końcu instruktor ruszył się i po drabinie znajdującej się na ścianie obok nas, wszedł na poddasze. Zanim jednak dotarło do mnie, że w takim wypadku siano wyleci zaraz przez jakąś dziurę, prosto na moją głowę, usłyszałem szelest nad sobą. Szybko odskoczyłem, ledwo uchodząc z życiem, przed śmiercionośną kostką siana. Bruno zaraz za kostką pojawił się na dole. Nie miałem już siły nawet się odzywać i mieć problem o tą sytuację. Jutro będę rozmawiał z jego szefową, zobaczymy, co ona mi powie. Widząc, że mój koń w końcu dostaje siano, wyszedłem bez słowa ze stajni. Szybko zamknąłem burtę bukmanki i wróciłem na tylne siedzenie samochodu.

- Wszystko w porządku? - Zapytała się moja matka. Kiwnąłem głową.

- Tak, jedźmy już. Jestem zmęczony. - Nie miałem zamiaru rozmawiać o tym teatrzyku, który przed chwilą rozegraliśmy z Brunem.

- Masz siano we włosach. - Rzuciła jeszcze moja matka, gdy ojciec ruszył z miejsca. Popatrzyłem na siebie w lusterku samochodu. Faktycznie, na czubku głowy leżało mi źdźbło siana. Strzelałem je niechlujnie i zamknąłem oczy, odchylając głowę do tyłu. Na moje kolana powrócił pysk Odyna.




* konkurs skoków przez przeszkody rozgrywany na wysokości 140/145 cm.

** Jedna z ras psów zaliczana do grupy szpiców

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 01 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

N&BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz