Rozdział IV

19 2 10
                                    

Następnego ranka, gdy Cleas tylko otworzył oczy, poczuł ponownie rosnącą gulę w gardle. Bardzo chciał opuścić dom rodzinny, jednocześnie martwiąc się, czy podoła w Cardadzie. Jego rodzina była dobrze znana w szkole, nauczyciele oraz inni uczniowie mają już o nim swoje zdanie. Chłopak wiedział, że niekoniecznie dobre.

Przetarł oczy i poklepał się po policzkach chcąc się rozbudzić. Zza okna docierały do niego pierwsze promienie słońca. Tego dnia po raz pierwszy od dawna, mógł spać dłużej. Wszystkie spotkania z nauczycielami oraz Mistrzem Sunwee zostały odwołane, by mógł się przygotować do wyjazdu. Wstał, przeczesując palcami długie włosy, które rozpuścił, rozwiązując wstęgę. Udał się do pomieszczenia łaziebnego, by zażyć kąpieli. Musiał się odprężyć, bo czekała go długa podróż.

Nalał ciepłej, parującej wody do wanny i zanurzył się w niej po czubek głowy. Wszystkie myśli, które kłębił w środku - znikały. Jak gdyby rozpływały się w wodzie. Szum wody napływającej do uszu był kojący. Chłopak zastanowił się, czy tak wygląda tonięcie. Kiedy człowiek opada już z sił i przestaje walczyć. Poddaje się wodnej toni, która wciąga go coraz głębiej i głębiej. Otworzył oczy, będąc nadal zanurzonym. Widział grę światła na wodzie. Jasne plamy wyglądały tak magicznie.

Zabrakło mu tchu, kiedy wreszcie zebrał się na siły, by wynurzyć się z wody. Na raz powróciły wszystkie myśli, jego uszu dobiegały dźwięki życia zza okna, a płuca oddychały gęstym od pary wodnej powietrzem. Miał ochotę ponownie zniknąć pod osłoną wody.

Cleas był już ubrany w strój, w którym miał wyruszyć w podróż. Jego ubrania zostały spakowane do skrzyni przez służbę. Na wieku leżały zaciśnięte skórzanym pasem książki. Chłopak podszedł bliżej, zauważając leżącą na nich karteczkę. Uniósł ją i odczytał wiadomość.

"Nie przynieś wstydu rodzinie."

Poznał pismo ojca. Przewrócił oczami, gdyż słyszał te słowa nawet wtedy, gdy ojca nie było w pobliżu.

- Twój ojciec przysłał je dzisiaj. - odezwał się głos za plecami chłopaka. Odwrócił się, by spojrzeć na matkę, opierającą się o framugę drzwi z założonymi rękami. - On chciał...

- Dzień dobry, matko. - rzucił Cleas, mając nadzieję, że temat ojca został tak szybko zakończony, jak rozpoczęty.

- Cleasie. - odparła matka, dobrze wiedząc, dlaczego nie chce rozmawiać o swoim ojcu. - Ja wiem, że ojciec...

- Naprawdę? - krzyknął, nie mając tego w zamiarze. - Czy naprawdę wiesz, jakie piekło na Ziemii dla mnie stworzył? Nie. Nikt oprócz mnie nie ma o tym pojęcia.

- On chce dla ciebie dobrze, synu. Gdy ukończysz szkołę i dorośniesz, zrozumiesz jego sposób wychowania. - powiedziała matka, patrząc pustym wzrokiem w okno naprzeciw. Na gałęzi rosnącej za nim jabłoni skakały dwa biało-różowe ptaki.

Chłopak nienawidził tych rozmów. Zawsze matka musiała mieć rację, broniąc ojca. Cleas zastanawiał się, czy z miłości, czy również z obawy przed ojcem. Przecież nie miał pewności, że tylko on był obiektem jego agresji.

- Wychowania? - rzucił ironicznie Cleas, prychając i przewracając oczami. - Te tortury... - przełknął ślinę widząc przed oczami obrazy z przeszłości, które przypominały mu o ojcowskich „sposobach wychowania". - Te tortury nazywasz wychowaniem?!

Nigdy wcześniej nie podnosił głosu na matkę, co jego samego zdziwiło równie mocno, co matkę. Patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. Ręce zaciskała na wysokości tułowia, aż końce palców zrobiły się czerwone, a chwilę później również bordowe. Wyglądała, jakby zobaczyła ducha. Obróciła się, chcąc wyjść i zakończyć rozmowę. Jednak matka nigdy nie ustępuje. Ostatnie zdanie należy zawsze do niej.

Gdy słońce spotka swój księżyc |  TOM 1Where stories live. Discover now