Rozdział 31

5K 279 194
                                    

Znaleźliśmy się na rynku, tuż przy wysokim, szalejącym w marmurowej misie płomieniu. Odsunęłam się, żeby przypadkiem nie dotknąć ognia, a do moich uszu doszedł zgiełk. Rozejrzałam się dookoła. Jaszczury i szaraki zajmowały się sobą. Robili zakupy, rozmawiali, pili kawę lub zajadali się słodkościami. Dzieci krzyczały i biegały po kamiennych płytach, a strażnicy okrążali rynek na koniach.

Nikt nie zwrócił na nas uwagi, jakby to było zupełnie normalnie, że pojawiliśmy się znikąd.

– Co to za ognisko? – Wskazałam płomień.

– To nie ognisko – odpowiedział. – To wieczny płomień. W każdym królestwie istnieje symbol odpowiadający mocy króla lub królowej. W Królestwie Wody jest wieczny strumień, w Królestwie Powietrza – wieczny podmuch, zaś w Królestwie Ziemi – wieczne drzewo.

Przyjrzałam się czerwonemu ogniu. Nie wyglądał, jakby miał zgasnąć w najbliższym czasie.

– Cały czas się tak pali?

– Tak, chociaż kiedyś był wyższy. I miał inny kolor – dodał po chwili.

– Kolor? – Zmarszczyłam brwi.

Skinął głową.

– Każdy żywioł ma swoją skalę mocy. Ogień posiada trzy stopnie określane przez kolor. Pierwszy, najsłabszy, to czerwony. Później jest pomarańczowy, a na końcu biały. Co prawda, według Mistrzów Mądrości istnieje jeszcze czwarty stopień i ogień przybiera barwę zieleni, ale nie wierzę w to. – Zaczął odchodzić, więc podążyłam za nim.

Ames wyglądał na spiętego. Ramiona miał sztywne, a głowę trzymał wysoko. Wspominał swoją dawną moc? Kolor wiecznego płomienia wskazywał na to, że miał najsłabszy stopień.

– Czy twój ogień był kiedyś biały? – zapytałam, mijając mężczyznę z dzieckiem. Zajadali się lodami i wyglądali na szczęśliwych.

– Tak.

– Nie chciałbyś odzyskać mocy?

– Oczywiście, że bym chciał, Kruszyno. – Zaśmiał się gorzko i nie powiedział nic więcej.

– To dlatego miasto utrzymano w tych kolorach? – zadałam kolejne pytanie. – W biało-złotych? Przez twoją dawną moc?

– Tak.

Koło nas przejechali właśnie strażnicy i pokłonili się Amesowi. Dopiero po tym mieszkańcy zauważyli króla. Niektórzy się kłaniali, inni zabierali dzieci i wręcz uciekali z rynku, a pozostała reszta mówiła. Dochodziły mnie niezbyt przyjemne szepty:

– Tchórz.

– Morderca.

– Tyran.

– Zdrajca.

Chyba jednak nie wszyscy mieli dobre zdanie o Amesie. Może osoby, które poznałam się myliły? Może Elias i Ignatia mieli rację? Chociaż gdyby wierzyć im słowom, Ames musiałby być zupełnie inny w stosunku do mnie. Nie widziałam w nim zła takiego jak na początku. Gdzieś się kryło, ale nie było wszechobecne. Co do tego nie miałam wątpliwości.

– Calvyrie jeszcze dziesięć lat temu było ruiną – odezwał się, odchodząc od strażników. – Po tym, jak spaliłem Królestwo Lodu, inne królestwa napadły na moje w ramach zemsty. Plądrowali miasta, palili wioski, zabijali każdego, kto wchodził im w drogę. Kiedy w końcu udało mi się uwolnić, pierwsze co zrobiłem, to odbudowałem królestwo. Zawsze było w jasnych barwach, odpowiadając mocy każdego władcy Ognia, ale ja dałem biel wszędzie. Nawet na chodnikach.

Nie obchodziło mnie miasto. Przestałam go słuchać, gdy powiedział, że udało mu się uwolnić. Złapałam go za nadgarstek. Miałam wrażenie, jakby po mojej ręce przeszedł płomień, więc szybko go puściłam. Odwrócił się do mnie i uniósł brew.

Pogrzebany świat | ZOSTANIE WYDANEWhere stories live. Discover now