Rozdział 3

5.5K 329 65
                                    

Stałam jak oniemiała i wpatrywałam się w płaczącą Abigail. Wyglądała, jakby przeszła coś strasznego. Brązowe rozczochrane włosy były przybrudzone, dolna warga rozcięta. Koszulka ledwo trzymała się na jej ramieniu, a na jeansach w miejscu kolan zauważyłam przetarcia, które na pewno nie zostały wykonane fabrycznie.
           
Wychyliłam się mocniej, nadal nie dowierzając, że przede mną stała zaginiona dziewczyna, a ten nagły ruch przyciągnął jej uwagę. Wytrzeszczyła zielone oczy na mój widok, dosłownie na sekundę, po czym skupiając się z powrotem na mężczyźnie, ledwo zauważalnie pokręciła głową. Chciała, żebym się nie wtrącała?
           
– Możesz przestać się tak wiercić? – warknął nieznajomy.
           
– Nikomu nie powiem, przysię...
          
– Zamknij się, do cholery!
           
Wzdrygnęłam się na ostry rozkaz. Trzęsącym się palcem zaczęłam wybierać numer alarmowy i nie zdążyłam wcisnąć ostatniej cyfry, gdy telefon rozdzwonił się w mojej dłoni. Wyciszyłam go najszybciej jak potrafiłam i zanim z przerażeniem zerknęłam na polanę, mignęło mi, kto dzwonił.
           
Mama. Och, mamo, miałaś rację. Nie powinnam iść na spacer.
           
W duchu liczyłam, że mężczyzna nie usłyszał dzwonka, ale jego plecy zesztywniały i obrócił się powoli w moją stronę. Oddech uwiązł mi w gardle, gdy zobaczyłam broń i skórzaną maskę, która tylko częściowo zakrywała bliznę przecinającą jego policzek.
           
Wszystko wokół wydawało mi się surrealistyczne. Miałam wrażenie, że opuściłam swoje ciało i stanęłam obok, obserwując z zapartym tchem, jak mężczyzna puszcza Abigail i rusza w moją stronę.
           
– Uciekaj! – Usłyszałam Abby. – Biegnij!
           
Zdesperowany głos dziewczyny wtrącił mnie z powrotem do ciała. Nogi same się poruszyły napędzane adrenaliną i zanim się zorientowałam, drzewa migały mi przed oczami. Telefon wyślizgnął mi się z dłoni, ale biegłam dalej. Plecak przeszkadzał w nabraniu prędkości, więc zrzuciłam go z ramion i popędziłam przed siebie.
          
Dalej, jak najdalej od polany.
           
Instynkt podpowiadał mi, że nie byłam goniona, jednak nie miałam odwagi odwrócić się i sprawdzić. Płuca paliły mnie żywym ogniem, lecz nie zamierzałam zwalniać. Widziałam już znajomą żwirową ścieżką, serce zabiło mi mocniej z podekscytowania, że zaraz wydostanę się z lasu, lecz nie było mi to dane.
           
Z całym impetem uderzyłam w odziane w brązowy strój twarde cielsko, które pojawiło się dosłownie znikąd. Odbiłam się i poleciałam plecami na ziemię, próbując ratować się rękoma przed upadkiem, co zakończyło się jedynie bólem. Przywaliłam tak mocno, że zadzwoniło mi w zębach.
           
Chwilę zajęło, zanim odzyskałam jasność umysłu. Spojrzałam w górę, na oprawcę i natychmiast tego pożałowałam. Wyglądał jeszcze bardziej przerażająco niż wcześniej, przyglądając mi się z zainteresowaniem. Z paniką zaczęłam czołgać się w tył, ale mężczyzna nagle znalazł się za mną. Krzyknęłam i zacisnęłam powieki.
           
– Myślałaś, że mi uciekniesz? Otwórz oczy, człowieczku.
           
Warga mi zadrżała i ledwo powstrzymałam szloch, który rozpaczliwie próbował wydostać się z gardła. Próbowałam się ruszyć, uciec, cokolwiek, by to przeżyć, ale zupełnie mnie sparaliżowało.
           
– Mam cię zmusić?
           
Choć chciałam, nie mogłam unieść powiek. Za bardzo się bałam. Bałam się, że twarz tego potwora będzie ostatnim, co zobaczę przed śmiercią, dlatego trzymałam je mocno zamknięte, dopóki nie poczułam kopnięcia w bok głowy.
           
Krzyknęłam, natychmiast rozwierając oczy. Złapałam się za skroń, a łzy same spływały po moich policzkach, gdy nie mogłam zacząć na powrót oddychać, walcząc z mroczkami i koszmarnym bólem.
           
– Cóż, to było proste – mruknął mężczyzna.
           
Świat wirował, chociaż prawie go nie widziałam. Myślałam, że zaraz się uduszę, gdy rozpaczliwym haustem z powrotem wciągnęłam powietrze do płuc.
           
– Wstawaj – rzucił i szturchnął mnie w nogę.
           
Chciałam. Wkładałam wszystkie siły, aby się podnieść i uciec, bo nie zamierzałam dać zaciągnąć się do drugiej lokalizacji. Lepiej było walczyć, nawet jeśli równałoby się to ze śmiercią, niż poddać się oprawcy.
           
Ale nie byłam w stanie walczyć z oprawcą, ponieważ walczyłam, żeby nie stracić przytomności. Nadal czułam ból po silnym kopnięciu, który wycisnął z moich kończyn czucie.
           
– Nie chcesz wstać? – zapytał i usłyszałam kroki niebezpiecznie blisko mojej głowy. – Dobrze.
           
Zaczynałam odzyskiwać ostrość widzenia, akurat żeby zobaczyć, jak mężczyzna się porusza. Złota klinga błysnęła w słońcu, a ja pomyślałam, że to niesamowite, jak coś tak śmiercionośnego, mogło być tak piękne.
           
Oprawca przystawił piekielnie ostry czubek do mojego gardła. Wciągnęłam powietrze przez zęby i poczułam, jak koniuszek miecza rozcina mi skórę. Stróżka krwi spłynęła gorącą ścieżką wzdłuż szyi. Zesztywniałam, na powrót zamykając oczy.
           
Próbowałam nie płakać, ale gardło ściskało mi się coraz bardziej z każdą upływającą sekundą. Czułam, że zaraz umrę. Zginę w lesie, który tak bardzo kochałam. Miłość, która doprowadziła do śmierci.
           
Zastanawiałam się, jak zrozpaczeni będą rodzice, gdy dowiedzą się, jak odeszłam. Udusiłam się własną krwią z rozprutego gardła. Co z Dashiellem? Laelią? Jak moi bliscy to zniosą? Nie wybaczą mi, że mimo ostrzeżeń i tak zdecydowałam się pójść na polanę.
           
– Eliasie. Nie powinieneś jej zabijać.
           
Prawie się rozpłakałam, słysząc nowy głos. Czy ktoś zamierzał powstrzymać tego szaleńca z mieczem?
           
– Śmierć jest za prosta.
           
Nowa fala przerażenia wlała się do mojego ciała, gdy zrozumiałam, co powiedział nowoprzybyły. Uciekać, musiałam uciekać.
           
– Co proponujesz? – odezwał się Elias.
           
– Zabierzemy je na dół.
           
Na dół? Do jakiejś piwnicy? Nie potrafiłam powstrzymać szlochu. Umrę w nieznanej stęchłej piwnicy. Możliwe, że nigdy nie mnie nie znajdą. Zgniję na zimnej podłodze i nigdy nie zostanę uratowana.
           
– Nie przydadzą się – odparł zamaskowany. – Karmienie już się odbyło.
           
Poczułam, jak nacisk na gardło znika i usłyszałam szczęk chowania miecza do pochwy. Nadzieja budowała się w moim wnętrzu, gdy trwałam nieruchomo, próbując połapać się w sytuacji. Nie odważyłam się unieść powiek, martwiąc się, że najmniejszy ruch przykuje ich uwagę i nasłuchiwałam uważnie, starając się zlokalizować pozycję porywaczy.
           
– Energii nigdy za wiele. Przydadzą się. Zaufaj mi.
           
– Uilleam, przypominam ci, że ja tutaj dowodzę.
           
– Oczywiście, generale. Tylko dzieliłem się z tobą przemyśleniami.
           
Ich rozmowa nie miała dla mnie żadnego sensu, o ile nie bawili się w jakieś pokręcone odgrywanie roli. Skórzany strój, miecz... Naprawdę trafiłam na jakiś szaleńców.
           
– Gdzie zostawiłeś tę dziewczynę, Abigail?
           
Głos zamaskowanego oddalił się, a we mnie zakiełkowało pragnienie ucieczki. Powstrzymałam je jednak, czekając na dalszy rozwój wydarzeń, bo skoro pytał o Abigail, istniała szansa, że chociaż ona zdołała się uwolnić. Może sprowadzi pomoc?
           
– Spokojnie, została tam, gdzie ją zostawiłeś. Zemdlała.
           
Zacisnęłam dłonie w pieści, ledwo utrzymując szloch w gardle. To koniec. Umrę wraz z Abby.
           
– Nie rozumiem, czemu wysyłają cię na Powierzchnię ze mną – warknął zamaskowany. – I tak całą robotę muszę wykonywać ja.
           
Usłyszałam kroki i zaczęłam szybciej oddychać. Odchodzili? Naprawdę mnie zostawiali?
           
– Gdzie idziesz? – krzyknął Uilleam.
           
– Po dziewczynę!
           
– Ale po co? I tak nie ucieknie. Mówiłem, że zemdla...
           
Dźwięk uderzenia sprawił, że się wzdrygnęłam.
           
– Eliasie!
           
Kolejne dźwięki dotarły do moich uszu i zrozumiałam, że oprawcy wdali się w bójkę. Nie czekałam na nic więcej, w końcu widząc szansę ucieczki. Zaczęłam się czołgać, żeby gwałtownym ruchem nie zwrócić na siebie uwagi i kiedy uznałam, że oddaliłam się wystarczająco, zerwałam się na równe nogi i puściłam się biegiem.
           
Kończyny mi drżały, w głowie nadal się kołowało po uderzeniu, przez co kilka razy miałam problem ze zapałaniem równowagi, ale biegłam. Biegłam tak szybko jak jeszcze nigdy w życiu, a poddanie się nawet nie przechodziło mi przez myśl mimo bólu i rozmazanego wzroku. Łzy co chwila spływały mi po rozgrzanych policzkach, a serce waliło dziko w piersi.
           
Już czułam smak wolności, kiedy zorientowałam się, że biegłam w złą stronę. Zamiast oddalać się od lasu, wbiegałam w głąb. Zupełnie nie wiedziałam, gdzie byłam. Otoczona wysokimi drzewami, nie widziałam znajomej ścieżki. Starałam się skupić, ale ból w ciele skutecznie utrudniał mi koncentrację.

Rozglądałam się, próbując odnaleźć dobrą drogę, gdy usłyszałam pospieszne kroki. Nie wiele myśląc, popędziłam przed siebie. Byle gdzie, tylko żeby uciec. Wolałam się zgubić niż dać się zabić. Gdy tylko ta myśl utworzyła się w moim umyśle, ktoś złapał mnie za rękę, a odziana w skórzaną rękawiczkę dłoń zakryła mi usta, uciszając krzyk wydobywający się z gardła.

– Dałem ci czas na ucieczkę. – Rozpoznałam stłumiony głos Eliasa. – A ty pobiegłaś prosto w paszczę lwa. Jak głupim trzeba być, żeby tak zrobić? Życie ci nie miłe?

Załkałam.

– Kieruj się na zachód i na cały wszechświat, nie odwracaj się – powiedział jeszcze i puścił.

Puścił mnie. Naprawdę mnie puścił. Byłam wolna.

– Na co czekasz? – warknął. – Biegnij. Już!

Więc pobiegłam. Znowu. Nogi mi drżały. Z wysiłku i strachu. Potknęłam się o wystającą gałęź, ale udało mi się odzyskać równowagę. Zaczynałam rozpoznawać okolicę. Za dwieście metrów, może trochę więcej, zobaczę żwirową ścieżkę. Jeszcze trochę. Dam radę.

Moje płuca ledwo nadążały z wciąganiem powietrza. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila a się uduszę, jeśli nie zwolnię. Jeszcze troszeczkę, powtarzałam, i wtedy ją ujrzałam. Ścieżkę. Wbiegłam na nią, czując, że zaraz rozpłaczę się z ulgi.

Już prawie wydostałam się z lasu, gdy silne ramiona złapały mnie od tyłu.

– Eliasie! Mam ją!

Zaczęłam krzyczeć. Szarpałam się, wkładając w to resztki siły. Musiałam się uwolnić, po prostu musiałam. Łzy ciurkiem spływały po moich policzkach, a desperacki szloch sprawiał, że czułam, jakbym się dusiła. Nie pomagał również fakt, że uścisk Uilleama zacieśniał się z każdą sekundą.

Zgniecie mnie. Zaraz zgniecie mi wnętrzności.

– Przestaniesz się ruszać? – syknął mi do ucha.

Zamarłam, nagle zbyt przerażona, żeby walczyć, a on lekko poluźnił uścisk. Ból zelżał.

Zza drzew wyłoniła się potężna sylwetka.

– Dobra robota – powiedział zamaskowany, a mnie momentalnie ogarnęła zgroza. Jeszcze przed chwilą chciał mnie puścić wolno, a teraz...

Bawił się mną. Bawił się, gdy ja walczyłam o życie. Jak okrutne to było?

– Jednak na coś się przydaję – mruknął Uilleam.

– Uśpij ją i bierzemy je do Podziemia.

Poczułam chłód tak przejmujący, że skuł mi kości w lód.

– Nie, nie, nie... – Zaczęłam się szarpać i kopać, a łzy wyciskały się z moich oczu.

Elias przyłożył mi palec do ust, nakazując ciszę, ale nie obchodziło mnie to.

– Proszę! Proszę! Błagam, wypuście mnie! Pomocy!

Krzyczałam, ile sił w płucach i nie zorientowałam się, kiedy Uilleam zmienił pozycję rąk, przenosząc je z mojej tali na żebra. Ścisnął je jednym mocnym ruchem i zaraz usłyszałam przyprawiający o mdłości gruchot kości. Moich.

Wrzasnęłam. Nogi ugięły się pode mną, a w ustach poczułam metaliczny smak. Nie wiedziałam, co się działo, ogłuszona przez ból, ale nagle świat zmienił pozycję i widziałam niebo. Słońce już wzeszło, barwiąc błękit kolorami pomarańczy i róż. Piękny poranek na śmierć.

– Coś ty zrobił?! – ryknął Elias.

– Uspokoiłem ją tylko. Widzisz? Nie mówi, nie rusza się. Mów tą głupią regułkę i ruszajmy już. Słońce jest drażniące.

Zamaskowana twarz pojawiła się nade mną. Elias zamknął mi oczy i wyszeptał niezrozumiałe słowa. Nagle zrobiłam się senna, a ciemność powoli owijała mnie swoimi mackami. Ból w żebrach, jak i w całym ciele, złagodniał.

Umierałam?

Jeśli tak, nie było to takie złe uczucie.

Pogrzebany świat | ZOSTANIE WYDANEWhere stories live. Discover now