6. Początek kształtującego dobra, a może...

Start from the beginning
                                    

Codziennie ta sama rozmowa.

Nie jestem w stanie nawet nic przełknąć. Moje wnętrzności już od północy były niespokojne. Zjedzenie śniadania z pewnością skończyłoby się wycieczką do łazienki.

– Ty nigdy nie jesz. Niedługo będziesz tak chuda, że znikniesz z powierzchni Ziemi – w tonie głosu dało się usłyszeć szczere zmartwienie kobiety. – Poczekaj chwilkę – uniosła wskazujący palec w stronę mojej twarzy i odwróciła się w stronę blatu kuchennego.

Obserwowałam z niezrozumieniem babcię, w tym samym czasie przeżucając torbę przez ramię. Chociaż kocham tę kobietę całym sercem, codzienne naleganie na jedzenie strasznie drażni. Wiem, że się martwi, ale przecież mam swój rozum.

Poza tym jednym aspektem, sześćdziesięciopięciolatka ani trochę nie przypomina ludzi w jej wieku. Mogę śmiało powiedzieć, że temperament babci Rose ma wiecznie nastoletni wiek. Właśnie za to wielbię tego anioła, którego mam przyjemność nazywać rodziną. Kimś najbliższym.

– Trzymaj, cukiereczku! – Powiedziała entuzjastycznie, podchodząc do mnie z pudełkiem i termosem w dłoniach. – Zrobiłam Ci herbatę żurawinową z cytryną. Jest dobra na przeziębienie, a ty znowu masz katar. Bez cukru oczywiście – staruszka puściła do mnie oczko. – A tutaj masz pudełeczko z muffinkami. Poczęstuj Ruby i nowe dziewczyny z drużyny.

– Jejku, babciu... Naprawdę nie musiałaś. Dziękuję – uścisnęłam staruszkę i obdarowałam ją buziakiem w policzek.

– Pokaż wszystkim, jaka jesteś zajebista – powiedziała prosto do mojego ucha, a ja próbowałam nie wybuchnąć śmiechem.

– Życz mi powodzenia, kocham Cię! – Krzyknęłam entuzjastycznie, odsuwając się od kobiety i kierując w stronę wyjścia z domu.

Naprawdę nie wiem, co bym zrobiła bez babci Rose. I nie chodzi mi wyłącznie o dzisiaj. Nie mam pojęcia, jak zniosłabym trudy świata bez jej obecności i troski.

***

– Nadal nie odbiera? – zapytała Ruby, w tym samym czasie skręcając w ulicę po lewej.

– Nie. Jest sygnał, ale nie odebrał ani jednego z dziewięciu połączeń – odpowiedziałam jednocześnie zdenerwowana i przestraszona.

Po wejściu do Mini Coopera, przywitaniu się z Torres i wręczeniu jej czekoladowych babeczek, sięgnęłam telefon dziewczyny z zamiarem zadzwonienia do Simona. Od samego rana, oprócz natrętnych myśli związanych z nową szkołą, cały czas martwiłam się o zdrowie chłopaka. Mówił, że to nic poważnego, a jednak nie odbierał. To na pewno nie świadczy o niczym dobrym. Musiało się coś stać.

– Jak to mówią... Do dziesięciu razy sztuka – zakpiła.

– To nie jest śmieszne, Ruby. Czuję wyrzuty sumienia, że wczoraj do niego nie zajrzałam. Może poczuł się gorzej i rodzice zawieźli go do szpitala? – Zapytałam zmartwiona.

– Nie martw się. Skoro jest chory, to zapewne jeszcze śpi. To do niego podobne – skwitowała chłodnym tonem.

Naprawdę nie miałam ochoty na kolejne słuchanie obelg na jego temat, więc po prostu przewróciłam oczami i utkwiłam wzrok w bocznej szybie, starając się skupić na ludziach spacerujących chodnikiem.

– Motocyklista wydaje się porządniejszy od Twojego faceta – dodała po chwili Ruby.

Oczywiście, że nie odpuści. Zawsze musi powiedzieć wszystko, co akurat przyjdzie jej do głowy, szczególnie, jeśli chodzi o uszczypliwości w kierunku Sima. Zawsze musi mieć ostatnie słowo.

Po prostu to przemilczę. Dam radę. Tym razem nie wyprowadzi mnie z równowagi.

– Rory, gościowi ewidentnie wpadłaś w oko – kontynuowała, gdy zrozumiała, że nie doczeka się żadnej odpowiedzi. – Oddał Ci swoje bluzy i posłał w Twoim kierunku jakieś dwuznaczne teksty. Nie wspomnę nawet o jego bohaterskim czynie – zrobiła krótką przerwę w swoim kolejnym wywodzie, aby ostrożnie skręcić w ulicę prowadzącą do szkoły. – Po moich snach nigdy nie sądziłam, że to Ciebie pierwszą uratuje jakiś Apollo, Adonis, czy Bóg wie kto. Chyba że to on jest Bogiem. Wtedy sprawy mają się jeszcze lepiej – zaśmiała się zadowolona.

– Po pierwsze, nawet nie chce komentować Twoich snów ze starszym o jakieś trzydzieści lat facetem. Po drugie, może i Navi wygląda jak dzieło sztuki, ale na pewno nie wpadłam mu w oko. Po trzecie i najważniejsze, już jestem w związku, więc nie oglądam się za innymi i nie zdradzam – każdy punkt wyliczyłam na palcach, a na koniec popatrzyłam kątem oka na przyjaciółkę z miną wyrażającą chęć mordu.

– Ale z Ciebie nudziara! Okej, masz chłopaka, ale przecież popatrzeć i zamienić kilka zdań z innym facetem, to nie grzech. Nie wspomnę o fakcie, że jesteśmy nastolatkami i możemy mieć w swoim życiu jeszcze setki innych facetów – brunetka skończyła swój wywód, wjeżdżając na parking liceum.

– Powiedziała ta, która nie była w ani jednym, poważnym związku – burknęłam pod nosem.

Po tym, co Ruby przeszła trzy lata temu, nawet rozumiem jej podejście, a w każdym razie staram się zrozumieć. Chce czerpać z życia wszystko, co tylko się da. Do niej nawet to pasuje i cieszę się, że niczego sobie nie odmawia. Jednak ja jestem jej przeciwnością. Nie jestem przebojowa i taka piękna.

– Słyszałam! – Oburzyła się. – I co z tego, że nie byłam w poważnym związku? Mam w wielu sprawach większe doświadczenie od Ciebie. Też powinnaś za...

– Niestety Twój wywód musi się na tym skończyć moja droga – weszłam jej w słowo, z udawanym przejęciem klepiąc po ramieniu.

Nie czekając na odpowiedź, a bardziej, na kolejne piski Ruby, wysiadłam z auta.

Przez wakacje Roo opowiedziała mi wiele historii związanych z Lowell High School. O jego historii, uczniach, nauczycielach, a przede wszystkim o rozgrywanych sprzeczkach, zaskakujących wydarzeniach, nawet o romansach niektórych pracowników. Przygotowywałam się na ten dzień wiele tygodni, a jednak...

Jestem w szoku. Ogarnęło mnie gigantyczne przerażenie. Chociaż spodziewałam się wiele, widok tak bardzo mnie zadziwił, że musiałam stanąć w miejscu. Nie byłam w stanie dalej się ruszyć. Zbliżyć się do murów szkoły.

Od razu poczułam, że nie pasuję do tego miejsca. 

*******

#dalvatime #dalvaTOL

TIME of lies | ZOSTANIE WYDANE Where stories live. Discover now