Część 13

111 5 0
                                    


Draco

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że w końcu udało mu się obrazić Hermionę Granger. Po ich uroczej pogawędce na Grimmauld Place dziewczyna nie pojawiła się w Hogwarcie, a przynajmniej nie wtedy, kiedy Draco tam był. Nie żeby go to obeszło, ostatecznie do niczego jej nie potrzebował, świetnie radził sobie sam — co też dał do zrozumienia, rezygnując z jej towarzystwa przy pracy, kiedy wreszcie wróciła po dwutygodniowej przerwie. Zresztą do zrobienia pozostało tak niewiele, że nie potrzebował partnerki, McGonagall dawała mu indywidualne zlecenia; o ile nie pracowali wszyscy razem na zewnątrz, jak przy tym przeklętym moście.

Koniec robót na horyzoncie cieszył go mniej, niżby sądził, kiedy pojawił się w Hogwarcie pierwszy raz po wyroku. Owszem, praca nie była wybitnie przyjemna, ale — z drobnymi wyjątkami — spokojna. W zamku czuł się jak u siebie, a nie sądził, by mu to groziło w kolejnym miejscu, toteż nie miał ochoty zmieniać lokalizacji przed czasem. Na szczęście niepotrzebnie się martwił. Kiedy wreszcie zapytał dyrektorkę, co z nim zrobi po zakończeniu budowy, rzuciła mu to swoje spojrzenie znad szkieł okularów, przeznaczone zwykle dla uczniów próbujących wymigać się od szlabanu, i srogim tonem powiedziała:

— To duży teren, panie Malfoy, do końca sierpnia na pewno nie zabraknie panu zajęć.

To sugerowało, że ostatnie godziny jego pracy społecznej w Hogwarcie będą jak kilka wyjątkowo długich szlabanów. Co może nie brzmiało zachęcająco, ale od procesu i groźby Azkabanu nie minęło jeszcze dość czasu, by zapomniał, o ile gorzej mógł skończyć.

Zresztą na co dzień miał mało subtelne przypomnienie w postaci ojca. Termin rozprawy wciąż nie został wyznaczony, ale wiedzieli, że na pewno nie odbędzie się przed połową sierpnia, więc, jak w przebłysku sarkazmu zauważył Lucjusz, mogli odwołać świstoklik na Bali. W zamian za to od kilku tygodni niemal codziennie rano przylatywała sowa do ojca z wezwaniem na kolejne przesłuchanie, jakby aurorzy nie mogli wysłać z wyprzedzeniem tygodniowej rozpiski. Narcyza była tym poirytowana, bo ministerialne ptaki nie należały do najlepiej wytresowanych (lub może właśnie były specjalnie przeszkolone) i potrafiły w krótkim czasie między dostarczeniem poczty a odlotem załatwić się na drogocenny dywan w jadalni albo, co gorsza, na stół. Lucjusz znosił to ze stoickim spokojem i tylko coraz większe sińce pod oczami i coraz dłuższe popołudniowe drzemki świadczyły o tym, że jest wyczerpany. Unikał komentowania przebiegu przesłuchań, Draco wiedział więc tyle, ile zdradził im Artemis: że w gruncie rzeczy nie chodzi o zeznania, bo ojciec powiedział wszystko, co miał do powiedzenia, przynajmniej trzykrotnie, ale o pokaz sił i powolne psychiczne zamęczanie ofiary. Zresztą Draco doskonale to rozumiał, pamiętając własne — znacznie mniej liczne — spotkania z aurorami.

Jednak ani adwokat, ani jego klient nie sprawiali wrażenia zniecierpliwionych; Artemis ciągle entuzjazmował się tym, że ojciec odpowiadał z wolnej stopy, z kolei Lucjusz z typowym teraz dla siebie brakiem emocji stwierdził, że przynajmniej żadnemu z przesłuchujących nie drgnie różdżka, by „wspomóc pamięć" przesłuchiwanego, jak to bywało po pierwszej wojnie. Doprawdy, wielka zasługa nowej władzy, nic tylko stawiać im pomniki.

Tymczasem własnego pomnika, i to nie byle gdzie, bo w samym atrium ministerstwa, dorobiła się Narcyza. Zarówno Draco, jak i Lucjusz byli niebywale zaskoczeni, gdy podczas sobotniego śniadania — w weekendy wszystkie triki i wymówki traciły moc sprawczą i jadali razem — znaleźli w „Proroku Codziennym" artykuł poświęcony odbudowie atrium, opatrzony zdjęciami pomników zdobiących ministerstwo, z których jeden, wielki posąg czarownicy, miał nieco udoskonaloną, ale niewątpliwie rozpoznawalną twarz Narcyzy.

— Nie wspominałaś, że „zainspirowałaś" artystę — skomentował znalezisko ojciec, używając sformułowania z artykułu.

Draco pomyślał, że to dość niezwykłe ze strony „Proroka", że tak pochlebnie wypowiedział się o dziele, zwykle dziennikarze wykorzystywali każda okazję, by wbić szpilę Malfoyom. Widocznie nie dotyczyło to sytuacji, gdy krytyka uderzyłaby rykoszetem w ministerstwo na przykład jako komentarz o sposobie wydawania pieniędzy z publicznych darowizn.

Wolność Równość Braterstwo (albo śmierć) || dramione || ZAKOŃCZONEDonde viven las historias. Descúbrelo ahora