WEJDŹ DO 7TH HEAVEN

128 4 5
                                    

PROLOG

7th Heaven.

Pokochałam to miejsce.

Błysk świateł. Muzykę, która niemal ogłuszała, podniesione głosy przekrzykujących ją ludzi. Tłum, w którym można było zniknąć, w którym można było się zapomnieć.

Nie powinnam tu być.

Ja jednak w tym hałasie dopiero czułam, że żyję. Serce nigdy i nigdzie nie biło mi tak mocno. Słyszałam je w dudniącym rytmie basów, przenikających przez moje ciało. Rytmiczne wibracje sprawiały, że z każdym uderzeniem muzyki, z każdym uderzeniem serca przebiegał mnie dreszcz przyjemności.

A poza tym nic nie dawało takiego odlotu jak harmala - kwiat pustyni. Plotka mówiła, że powstaje z prawdziwej rośliny, która rośnie gdzieś na pustkowiu, ale niespecjalnie wierzyłam w te pogłoski. Nie było żadnej możliwości, żeby znaleźć tam cokolwiek oprócz piasku i skał. Jednocześnie żaden syntetyk, którego kiedykolwiek spróbowałam, nie mógł równać się z harmalą. Nieziemsko drogą, kurewnie trudną do dostania, ale - jak się okazało - wartą każdej ceny.

Nigdy nie byłam specjalnie religijna, a już na pewno nie do momentu, kiedy spróbowałam jej po raz pierwszy. Jeśli rośliny rzeczywiście nosiły w sobie duszę ziemi, a harmala była rośliną, jak mówiono, to po raz pierwszy poczułam iskrę wiary. Dopiero po jej zażyciu zrozumiałam, o co chodziło. Mogłabym stać się jej najwierniejszą wyznawczynią. Jej kapłanką. Dotykałam boskości.

Przeciskałam się między ciałami tańczących, a ta fizyczna bliskość zdawała się wręcz perwersyjna. Dotyk czyjejś skóry, lepkość potu, przemieszane zapachy. Czemu tak długo zwlekałam ze złamaniem tabu, zanim odważyłam się przyjść tu po raz pierwszy?

Teraz, kiedy tego posmakowałam, nie mogłabym przestać.

A jednak byłam tu właśnie po raz ostatni. Obiecałam. Zamierzałam więc smakować każdą sekundę, każdy błysk światła, każde uczucie.

Światła stroboskopów sprawiały, że wszystko ruszało się jak klatka po klatce. Biel wszędobylskich uśmiechów jaśniała fioletem w migającym epileptycznie UV.

Wymknęłam się z tej ludzkiej masy, poruszającej się we wspólnym rytmie na parkiecie. Dziwny, zbiorowy organizm wypluł mnie na oszklone patio pośrodku klubowej sali. Miejsce miało chyba stworzyć złudzenie prawdziwego ogrodu. Odpoczywały tu pojedyncze osoby, wpatrzone w kopułę sufitu, na której wyświetlały się konstelacje i gwiazdozbiory, niczym na prawdziwym niebie.

Mogłam się założyć, że żadna z nich nigdy nie widziała nieba. Mało kto z najniższych poziomów miasta kiedykolwiek miał w ogóle taką możliwość. Wstęp na szczyt był zarezerwowany jedynie dla nielicznych. Zresztą, na niebie i tak nie można było zobaczyć gwiazd. Podobno kiedyś, dawno temu, za dnia, było ono niebieskie jak lazur. Podobno słońce można było oglądać w pełnej krasie jako jaśniejącą kulę ognia, a nie zamgloną plamkę zza pokrywy kopuł. Spojrzenie prosto w nie mogło nawet oślepić. Podobno.

Na samym środku wirtualnego ogrodu wyświetlony był hologram drzewa. Drobne, neonowe listki drżały, a jaskraworóżowy pień poruszał się, jakby nieistniejące soki płynęły od samych korzeni. Tak naprawdę ten efekt był okropny, zrobiony po taniości. Kiedy stanęłam w jaskrawozielonej trawie, nie ugięła się nawet pod moimi stopami, ale po prostu wyświetliła się na białych trampkach. Totalna tandeta. Byłam przyzwyczajona do innej jakości. Na co dzień nie oglądałam tak źle zrobionych hologramów, a jednak jakimś cudem żadne inne miejsce nie podobało mi się tak bardzo jak to. 7th Heaven. Moje osobiste siódme niebo.

Wszystko przez harmalę. Na pewno.

Przymknęłam oczy, ale nie zanurzyłam się w ciemności. O, nie. Pod moimi powiekami zatańczyły kolory. Zieleń, błękit i fiolet zlewały się w wirujące, mieszające się między sobą plamy.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 30, 2023 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

7th HeavenWhere stories live. Discover now