Choroba senna |5|

7 0 0
                                    


Momentalnie zmieniłam się w słup lodu, niezdolna się ruszyć, zmrożona strachem. Widownia, Piromani, rechoczący szaleńczo student - wszyscy skierowali wzrok w moją stronę. Byłam stracona. Na krótki moment świat wstrzymał oddech, nie miałam odwagi nawet mrugnąć. W końcu Piroman trzymający studenta ryknął na swoich:

-Złapcie go!

Pół tuzina ludzi z Próby Ognia zaczęło przepychać się w moim kierunku. Zdołałam zrobić zaledwie krok jeden krok do tyłu, coś we mnie krzyczało by uciekać, gdy inna część napominała, że uciekając przyznam się do winy. A może uda mi się udowodnić swoją niewinność? Może uda mi się wywinąć? Mężczyzna w ogniście pomarańczowym mundurze i równie płomiennymi włosami przebiegł obok mnie, a zaraz potem usłyszałam za plecami głuchy huk upadających ciał i jęk. Kobiety zaczęły piszczeć, mężczyźni pokrzykiwać, aby Piromani zrobili z tym stworem porządek. Odwróciłam się. Kapitan Cadoc siedział na plecach jakiegoś mężczyzny. Ofiara szarpała się wyrywała, pluła pianą z ust, ale jego wysiłki zdawały się na nic.

-Dajcie mi tu kajdanki!- krzyknął na swoich ludzi.

Gdy sytuacja została opanowana, tłum, który chwilę temu pragnął uciec jak najdalej od miejsca zdarzenia, zaczął tłoczyć się wokół Cadoca. Kapitan oddał szarpiącego się jak wściekły pies podejrzanego jakiemuś piromanowi dosłownie chwilę nim nastąpił wybuch:

-To nowy kapitan!

-W samą porę!

-Kogoś takiego potrzebowaliśmy!

-Dziękujemy kapitanie!

Wiwatów nie było końca, zostałam brutalnie zepchnięta na tylny plan, tracąc z oczu tajemniczego Światłożercę. Fala rozgoryczenia zalała mi płuca i serce, zaciskając na nich swą ciężką pięść. Ruszyłam w stronę domu Kiss. Po chwili zaczęłam truchtać, a potem biec. Musiałam wyładować emocje - największe wyzwanie dopiero przede mną.

Pierwszy raz od lat nie musiałam się nigdzie spieszyć. Obudziłam się jak zwykle o świcie, ubrałam, spakowałam, zwymiotowałam i zeszłam do oświetlonej ciepłymi promieniami słońca kuchni...gdzie dopiero zdałam sobie sprawę, że nie muszę (nie mogę!) iść do pracy. Nie mogę pomagać. Ciężko opadłam na krzesło, potarłam twarz dłońmi. Byłam niepotrzebna. Bezużyteczna. I co ja będę robić cały dzień? Jęknęłam, gdy przypomniałam sobie o Pieśniarzu. Jeśli dobrze pójdzie, gdy tylko wyjdę przez próg tego domu zrzuci się z sąsiedniego dachu, porwie mnie, posieka i nakarmi mną swoje cienie, aby...

-Sersi!- usłyszałam zachrypnięty pisk, podniosłam wzrok.

Kiss stała w progu z filiżanką w dłoni i w czerwonym szlafroku, przyciskając dłoń do piersi.

-Nie usłyszałam jak wyszłaś z pokoju.- wytłumaczyła się, odłożyła filiżankę do zlewu- Romuald jest już w fabryce, więc jesteśmy same.

Załkałam w duchu. "Suuuper".

-Super- odparłam z entuzjazmem, starałam się szczerze uśmiechnąć. No bo kiedy ostatnio byłyśmy tylko we dwie?

Oczy Kiss wyrażały czyste poczucie winy.

-Jednak...-wyjąkała, unikała mojego wzroku, zaczęła robić sobie drugą kawę- do południa będę na spotkaniu z klientką. To dla mnie bardzo ważne, jej wesele będzie na pierwszych stronach gazet przez tydzień, wszystko musi zostać dopięte na ostatni guzik.- sięgnęła do szafki i spojrzała przez ramię- Kawy?

Bąknęłam coś potwierdzająco. Coś bez ładu i składu, ale zrozumiała. To ona zawsze była od mówienia, ja tylko słucham. Albo aż. Kiss sięgnęła po ceramiczną filiżankę w malutkie kwiatki, gdy się zawahała i wyjęła kubek do herbaty. Uśmiechnęłam się lekko. Pamiętała.

ŚwiatłożercyWhere stories live. Discover now