Pora by odejść

17 1 1
                                    

CLARA
Dziś moje bordowe włosy były bez blasku, a z loków zrobiły się fale, na dodatek moje oczy z zielonego jak nadzieja koloru, przygasły i wyglądały blado a pod nimi były widoczne cienie. Skórę za to miałam wyschniętą i bledszą niż zwykle z krostą na czole. Jęknęłam nie będąc dalej w stanie patrzeć na siebie w lustrze. Pobiegłam do łazienki żeby woda mogła w jakikolwiek sposób zmyć ze mnie mój stan. Zimny strumień lunął na moje nagie ciało, zawsze miałam kompleksy co do moich krągłości ale nikt inny poza mnie nie widział w nich problemu. Długie włosy opadły mi na plecy i ramiona, gdy ja dokładnie nakładałam na nie szampon. Były w słabym stanie więc nałożyłam też odżywkę pobudzającą i odczekałam dziesięć minut po czym spłukałam ją i wyszłam świeża spod prysznica już na początku myjąc ciało co znaczyło że calutka byłam czysta i świeża. Nie chciało mi się suszyć włosów za to wyszczotkowanie ich i pozostawienie do naturalnego wyschnięcia wydawało się spoko pomysłem. Nałożyłam na twarz krem, po czym ubrałam luźny t-shirt i kolorową, przewiewną spódnicę. Zeszłam cicho na dół starając się niezauważona wejść do kuchni. Nasz apartament był duży i piętrowy z nowoczesnym dizajnem. Pokój do którego zamierzałam miał czarne meble i białe ściany i był połączony z salonem który za to był w bardziej beżowych kolorach. Wyjęłam z ogromnej lodówki z ekranem mrożoną kawę a z szafki obok apteczkę. Leki miały różne kształty i były na wszystko. Dwa na depresję, jedne na ból głowy, pojedyncze z witaminami, oraz dwa na trądzik i zmiany skórne. Łyknęła wszystkie na raz popijając napojem. Wzięłam napój do ręki mając zamiar wrócić do mojej sypialni która jako jedyna w domu była „personalizowana". Reszta pomieszczeń była bez duszy, jakby nikt w nich nie mieszkał, nie żył. Różowo-szare ściany mogą wydawać się dziecinne ale ja gdy na nie patrzyłam czułam dziwny spokój. Gdy byłam mała wszystko wyglądało inaczej. Było łatwiej. Zauważyłam ruch i niczym drapieżnik powoli wychyliłem się zza ściany, lecz na szczęście to tylko Ariel. Mruczek nosił imię po mojej ulubionej księżniczce a z okazji że jest facetem to trochę je zmieniłam ale nie bardzo. Zamiast Arielka, Ariel. Brzmi jak zdrobnienie i w sumie w filmie nim jest bo nie będę mówiła na tego samca alfą pełnym słowem którym nazwana była królewna. Szarawo-biały kociak zamiauczał i zaczął się łasić. Podrapałam go za ucho wzdychając bo naprawdę się bałam że to któreś z moich rodziców. Wiecznie zajęci ale kiedy zajmą się już mną to jest bardzo niekomfortowo albo pytają o to jak się czuję. Gdy byłam dzieckiem miałam nianie ale od paru lat jej już nie potrzebuje chociaż była mega, więc nadal z nami mieszka jako gosposia, mimo to na ten tydzień wyjechała do rodziny. Tata chyba pracował teraz zdalnie, a mama była w pracy. Mieli własną firmę płatków i alkoholi, co po studiach biznesowych oraz reklamowych w których uczyli się tworzyć sensowne filmiki reklamujące są wiecznie zajęci. Mam co do nich obojętny stosunek ale nie lubię się z nimi widywać z przyczyn powiedzianych już wcześniej. Wzięłam kotka na ręce i przeszłam na rozłożyste schody z kamienia wyglądającego na bardzo drogi. Gdy byłam już u siebie położyłam kociaka na łóżku z baldachimem i przykryłam go i siebie kocykiem, włączając przy tym komputer. Nie miałam ochoty wychodzić z domu tym bardziej w taką pogodę. Deszcz nie miłosiernie cieknął po szybach i nie zapowiadało się aby w najbliższym czasie przestał. Odpaliłam jakąś nowszą bajkę Disneya „Kliford, wielki czerwony pies". A może nie była nowa tylko ja nie byłam na czasie? Możliwe. Ohhh, dopiero pierwsze minuty filmu a mój telefon już dzwoni. Ami, moja przyjaciółka, nic nie wiedząca o mojej chorobie. Z resztą jak wszyscy. Czemu im nie mówię? Bo chyba wolą widzieć mnie radosną, zabawną i lekko szaloną a nie smutną, przybitą czy coś innego w tym stylu. Albo się po prostu boję że nasza relacja nie jest tyle warta i po tym się pogorszy? Sama nie wiem. Dzisiaj nie wiem nic, nie mam humoru i ochoty rozmawiać z kimkolwiek ( Nie licząc Ariel ).
- Hejka kochana. Idziemy na shopping? - Jej jak zwykle zadowolony i pełny życia głos wzbudził we mnie wstręt ale szybko się za to skarciłam i postanowiłam udawać. Jak zawsze.
- Moja droga z chęcią bym poszła ale sama widzisz jaka jest pogoda. Nie wiem czy dałabym radę dostać się do galerii w taką pogodę. -Mój smutny ton wydawał się taki prawdziwy że sama bym się na niego nabrała.
- To nie szkodzi. Przyjadę po ciebie - O kur... - Coś mówiłaś? - Powiedziałam to na głos?! - Serio?! Jak to?!... - Sorry Clar ale mama mi zabrania dziś gdziekolwiek jechać bo mówi że jeszcze jakiś wypadek bym spowodowała - Ufff...Mama. Jestem pewna że w tej chwili Ami przewróciła oczami. A co do wypadku to myślę że to prawdopodobna opcja bo moja blondwłosa koleżanka nie jeździ zbyt dobrze swoim lamborghini.
- Nie szkodzi, spotkamy się innym razem.
- Nie tak innym bo zaraz jedziesz na studia. Kiedy dokładnie?
- Dziś w nocy.
- Dziś w nocy?! TAK SZYBKO?! To kiedy my się spotkamy na imprezę pożegnalną?!
- Ona już była.
- Aaa... No tak w niedziele. Ale myślałam że zobaczymy się jeszcze przed twoim wyjazdem. - Brzmiała na załamaną więc automatycznie poczułam się jeszcze gorzej.
- Nie martw się, będziemy w kontakcie.
- No dobra. To nara lizusko!
- Żegnaj świniaku!
Te przezwiska wymyśliłyśmy już w podstawówce ale tak nam przypasowały że zostały z nami do dziś. Ja byłam wtedy zajęta nauką i nie chciałam nikomu podpaść a pani z plastyki bardzo mnie lubiła, wręcz byłam jej ulubienicą więc Emilii zaczęła mnie tak nazywać. Ja za to mojego kochanego Amisia nazywał świniakiem bo kiedy czymś się stresowała jej skóra nabierała różowego tonu a gdy jadła kanapkę lub inne jedzenie to przypominała zwierzynę jedzącą swoją ofiarę. I tak oto nasza przyjaźń się zaczęła lecz mimo wszystko mam wrażenie że te irracjonalne przezwiska pozostaną z nami na zawsze.
A co do zdrobnienia Ami, to nazywam ją tak gdyż rodzina nazywa ją Em, nauczyciele pełnym imieniem, przyjaciele Lili ponieważ sądzą że jest podobne a równie ładne więc postanowiłam że Amisiaczek należy do mnie. Dziewczyna lubi swoje imię ale każda forma w jakiej zostaje nazywana mam wrażenie że napawa ją podwójnym szczęściem. Zawsze mówi że „otacza się najbardziej kreatywnymi ludźmi na świecie".
Ciężko jest mi ją okłamywać lecz boje się że nasza relacja się pogorszy a ona nie będzie wiedziała co robić gdy powiem jej prawdę a kolejny rozdział w życiu czyli kolejny level edukacji i tak jest już wystarczająco dużym wyzwaniem. Mimo to nie chce żebyśmy obie ucierpiały gdy przypadkiem dowie się tego np. Od moich rodziców, dlatego postanowiłam że gdy już przyzwyczaję się do studenckiego życia to o wszystkim jej opowiem.
Dzisiaj jedynym wyzwaniem było przejście z pokoju do kuchni i otworzenie drzwi obok toalety bo nigdzie więcej się nie ruszałam głównie siedząc w moich czterech ścianach, zajadając ciasteczka z czekoladą od których byłam uzależniona i oglądając filmy na laptopie z Netflix'a lub Disney plus. Kot leżący mi na kolanach pomrukiwał przyjemnie gdy głaskałam go po główce również wydając się nie mieć jakiś szczególnych planów na dziś.
Po paru godzinach lenienia się wstałam z mojego dość dużego łóżka ( w zasadzie bardziej łoża ) i zaczęłam szykować miejsce pracy by po chwili siedzieć na podłodze w zaułku mojego pokoju przeznaczonym na sztukę w którym nie licząc długaśnej szafki na której stały wszystkie moje prace a te które się nie zmieściły były zawieszone na całej długości ściany, na podłodze była folia chroniąca podłogę to wszędzie wokół były najbardziej ekskluzywne przybory malarskie jakie można było sobie wymarzyć. Pędzle z grubym, średnim i cienkim włosiem wszelkim rozmiarów, farby plakatowe, w tubkach, słoiczkach i pudełkach, różnej wielkości putna z świetnych materiałów i drewniana sztaluga z różnymi dodatkowymi funkcjami. To mył mój azyl w którym mogłam się zamknąć zawsze jeśli miałam ochotę. Moi rodziciele co tydzień dawali mi tysiąc dolarów na spotkania ze znajomymi, rzeczy do higieny i co tam sobie jeszcze wymyślę. Korzystałam z tego z rozmachem głównie kupując rzeczy do mojej długiej i pewnej pasji chociaż na spotkania towarzyskie również udawało mi się trochę pieniędzy zużyć.
Zawsze gdy mi się skończyły, pukałam do gabinetu matki lub ojca które znajdowały się na parterze, i mówiłam im że potrzebuje gotówki a oni rzucali mi pięćset dolarów, czasami więcej, żebym tylko dała im spokój.
Ale jednej rzeczy nie rozumiem. Czemu mnie spłodzili gdy teraz zachowują się jakbym była powietrzem? Wszystkie opcje wchodzą w grę:
- Powstałam przez przypadek, mimo to nie chcieli aborcji, naciskali na nich dziadkowie, którzy kochają mnie bardziej od nich, lub mieli nadważone oczekiwania względem mnie.
Nigdy nie prowadziłam z nimi dyskusji na ten temat bo rzadko rozmawiamy. A może zamiast zostawać w domu bo mam go blisko uczelni mogłabym się przeprowadzić i żyć w miejscu które urządzę JA i napewno będzie miało więcej duszy niż to coś w którym mieszkam i przypomina bardziej hotel lub apartament do wynajęcia, bezwzględnie czysty, w którym nie zamieszkuje żadna jednostka żywa? Zastanawiałam się nad tym mimo to pomyślałam że nie mam ochoty na tak wielkie zamieszanie i będę jeszcze bliżej znajomych gdy pozostanę w tym bezdusznym czymś.
I z tymi wszystkimi myślami zaczęłam tworzyć. Szary kolor na początek potem czarny na boki i białe kropki po środku szkicuje delikatnie ołowiem latarnie a następnie uzupełniam to farbą. Na główny plan stawiam dziewczynę z schowaną czaszką w rękach które są całe w krwi. Rozmyłam ją by sprawiała wrażenie ducha, zjawy. Detale, cienie, cieniowanie lamp i reszty, to wszystko zajmuje mi kolejną godzinę. Kiedy wszystko jest już skończone efekt końcowy jest przerażający, straszny, głęboki i namawiający do refleksji. Zamierzony skutek poświęcenia mojego czasu na rzec cennego hobby. Przeraża mnie mieszkanie gdzieś samej bez bliskiego dostępu do gotówki ale z drugiej strony głęboko się zastanawiam nad wyborem i cały czas reflektuje nad tym.
Po skończonej pracy zostawiam ją do wyschnięcia i szykuje się do spania.
Po podstawowej higienie zaczynam czytać interesującą książkę o historii życia Jednego z moich ulubionych malarzy:
„Salvador Domingo Felipe Jacinto Dalí i Domènech, marqués de Dalí de Púbol – hiszpański malarz, jeden z najbardziej znanych surrealistów. Jest jednym z bardziej rozpoznawalnych artystów XX wieku. Postrzegany bywał jako skrajny ekscentryk, wymyślił własną metodę surrealistyczną zwaną „paranoiczno-krytyczną".
I tak dalej i tak dalej aż powieki same zaczęły mi opadać.
...........................................................................
Clariso, Clariiiso, Clari...
Oh, co za koszmar!
Czemu akurat dziś, rozpoczęcie roku studenckiego, musiał mi się przyśnić mój mrożący krew w żyłach, stary.
- Zostaw mnie w spokoju i idź wreszcie na tą emeryturę! - Jęczę w poduszkę wyobrażając sobie 50 letniego ojca z idealnie wyżelowanymi włosami i zielonym krawatem w paski lub innym szalonym dodatkiem, zostawiający prace w tyle. Niemożliwy widok.
- Clariso, jak śmiesz tak mówić! Trochę szacunku, myślałem że lepiej cię z matką wychowałem!
O B-O-Ż-E.
- Oh, przepraszam ale to moja kochana opiekunka zrobiła całą robotę za was - Czemu to powiedziałam?!
- Chce z tobą przeprowadzić rozmowę. Choć proszę do mojego gabinetu. Musimy porozmawiać.
- Ale ja za chwile mam rozpoczęcie...
- To zajmie tylko chwile - Przerywa z przeszywającym wzrokiem wbitym wprost we mnie.
Przełykam ślinę i podążam za nim, bo co innego mam zrobić?
Idziemy razem w stronę jego miejsca pracy nie odzywając się do siebie ani słowem. O co mu chodzi? Zrobiłam coś nie tak? Zazwyczaj gdy idę z nim pogadać, a w zasadzie bardziej wysłuchać jakiejś przemowy czy podyskutować na tematy typu pieniądze, szkoła czy co przeskrobałam, to właśnie tam. W sumie mi to nie przeszkadza bo i jest tam spokojnie i prywatnie, chociaż z drugiej strony może mniej bym się stresowała gdyby było to w przestrzeni nie zamkniętej a rozłożystej jak salon? Może by to przypominało zwykłą konwersacje z tatą na kanapkę oglądając telewizje czy jedząc śniadanie? I czemu teraz? Przecież ja muszę się szykować na mój pierwszy dzień w szkole średniej.
Otworzył drzwi z gracją i pewnością siebie wchodząc do eleganckiego pomieszczenia. Czarny garnitur wydawał się idealnie pasować do wnętrza. Prosty ale pasujący do wszystkiego. Bezpłciowy. Dlatego miałam niemą pewność że mama ma taki sam mimo że nigdy u niej nie byłam. Nie miałam okazji a ona wielce ni zaszczycała mojej osoby pogaduszkami na ten temat. Zresztą u ojca w gabinecie też bywałam bardzo rzadko i to zazwyczaj wynikało z mojej inicjatywy. W zasadzie tematy nie licząc „ hajs się zgadza" i „musisz mieć dobre wyniki w nauce" były...były...nie było ich.
Weszłam powoli i ostrożnie do gabinetu rozglądając się wokół. Tak jak zawsze panował tu całkowity porządek bez grama kurzu a wszystkie papiery były odłożone oddzielnie do szafy w segregatorach. Czarno-biała architektura dodawała wnętrzu nowoczesnego vibe'u a duże drewniane biurko z lampkom obok, uroku. Jestem pewna że te przytulne akcenty jak drewno, nie były zamierzone albo nie miały być postrzegane w taki sposób. Charles Jones usiadł na skórzanym fotelu a ja usadowiłam się na bardziej zwyczajnym ale podobnie wygodnym, położonym na przeciwko niego. Kiedy byłam mała, wkradłam się tutaj i rozłożyłam na jego tronie. Byłam ciekawskim dzieckiem a to miejsce od zawsze było niedostępne dla mnie bez zgody rodziców którzy gdy byłam mała całkowicie zabronili mi tutaj wstępu. Więc gdy niania poszła do toalety szybko niczym błyskawica pobiegłam tutaj by poczuć władze siadając na ty bardzo ważnym wręcz podobnym do miejsca gdzie siedzi sędzia, „tronie". Na szczęście nie było żadnego klienta, chociaż oni i tak bywali tutaj mało z uwagi na to że mogli wpaść do kancelarii moich rodzicieli zamiast wprost do ich domu. Tak samo sprawnie jak tu wbiegłam, wybiegłam i popędziłam do Anny żeby nie zauważyłam co się właśnie wydarzyło, ale ona na szczęście dopiero wychodziła z toalety. Była młoda, około dwadzieścia pięć lat, piękne blond włosy do łopatek w dotyku jak najlepszy materiał ever a usta wiecznie rozciągnięte w uśmiechu. Oh, kocham ją tak bardzo! Zastąpiła mi oboje rodziców i teraz gdy ma już trzydzieści osiem lat i własną rodzine, nadal czasami siedzimy razem na wyspie w kuchni i gramy w karty.
- Chciałbym z tobą porozmawiać na temat studiów. - Rzekł Charles wyrywając mnie z zamyślenia.
- Jaki z nimi problem? Pieniądze? - Zapytałam z powątpiewaniem. Ich firma ciagle rosła więc co do kwestii pieniężnej problemu raczej nie było. Lub przynajmniej nie powinno być.
- Nie. - Odpowiedział twardym tonem - Studia Artystyczne nie sprawią że będziesz miała wystarczającą liczbę gotówki by żyć tak jak teraz. Ogólnie ciężko będzie ci żyć z tych malowideł.
Malowideł. Jak on śmiał? Tyle lat nauki z internetu, chodzenia na kursy, nauki na temat znanych artystów a on na ostatnią chwile mówi mi że nie przeżyje z sztuki?!
- Może i będę biedniejsza w kwestii materialnej ale nie wewnętrznie. Większość znanych malarzy ma ciężki początek ale potem jest tylko łatwiej. - Powiedziałam starając się opanować bo miałam wrażenie że zaraz wybuchnę.
- Większość znanych malarzy zarabia dopiero PO śmierci. Jesteś przyzwyczajona do świata bogactwa, nie dasz rady sama się z tego utrzymywać. Ale na szczęście mogę ci zaproponować udziały w naszej firmie, tylko musisz iść na inny kierunek. Najlepiej marketingowy a potem na kurs reklamowy by jak najlepiej zarządzać częścią interesu - Mówił do mnie jak do nowego klienta a nie jak do córki. Nawet nie spodziewałam się że sam sposób w jaki to wymówi tak zaboli a co dobiera słowa. Nie będę robić czegoś co mnie nie interesuje tak jak ta ich głupia firemka.
- Dziękuje za propozycje ale muszę odmówić. Nie interesuje mnie praca w waszej korporacji. Wole moją pasje którą rozwijam od wielu lat.
Jones westchnął teatralnie i ciągnął dalej.
- Myśleliśmy z matką że przejdzie ci to twoje hobby ale jak widać niestety nie. Zrozum że ty z tego nie przeżyjesz. Zgodzę się na te studia i je opłacę ale to wtedy tylko ty będziesz uważana za główną osobę która popełniła ten błąd.

Początek końcaWo Geschichten leben. Entdecke jetzt