Rozdział XII

Start bij het begin
                                    

Podreptałyśmy nad pobliskie sztuczne jeziorko, które bardziej może przypominało ogromną kałużę. Mimo to lubiłam tam przesiadywać tak samo, jak i Axel, którego zadowolona mina i wyrzucony język na bok zastępowało tysiąc słów.

– Nareszcie można odpocząć – powiedziałam, kładąc się na trawie.

– Ciężki dzień?

– Porządki.

– Mogłaś uciąć sobie drzemkę w takim razie.

– Chyba nie znasz mojej mamy – zaśmiałam się. – Wolałam wyjść, bo jeśli by widziała, że skończyłam, to bym dostała kolejną listę rzeczy do zrobienia. Aż tak jednak nie lubię porządków, by spędzić całą sobotę z miotłą.

– Skądś to znam. W sumie to wybawiłaś mnie od odkurzania – powiedziała zadowolona.

Nagle przypomniałam sobie słowa mamy, gdy mówiła, że Marc jest za młody, by sprzątać. W takim razie powinnam jej chyba nagrać, jak Raven mówi o swoich obowiązkach, może wtedy wreszcie doczekałabym się podzielenia pracy w domu.

Ze spoglądania na falujące na niebie chmury wyrwał mnie dzwonek telefonu. Z lekkim grymasem i myślą, że to mama przesunęłam palcem na zieloną słuchawkę.

– Co tym razem?

– Ojoj Kiki. Komary cię pogryzły? – odpowiedział zaskoczony męski głos.

– O rany Jordan, przepraszam – Czułam, że zaraz zapadnę się pod ziemię.

– O co chodzi? – próbowałam zmienić temat, by zapomniał, jak niemiło się odezwałam.

– Jestem w okolicy, chciałabyś wyjść na spacer? – zapytał niepewnym głosem. – Zgadnij, kto jest ze mną...

– Bell?

– No daj spokój. Nie wszędzie chodzimy razem... – odparł urażony. – Zresztą czy bym się chwalił jakby była ze mną?

– Dobrze, więc się poddaję.

– No weź, psujesz mi zabawę. To może inna podpowiedź. Zgadnij, czym przekupiłbym cię, by wyjść na spacer?

– Lodami?

– Pudło. Coś słabo ci wychodzi ta gra – stwierdził z lekką satysfakcją.

– Albo może twoja gra nie jest za dobra – zaczęłam się droczyć.

– Może, może. Kto wie, ale do rzeczy, Rufus się stęsknił.

– Tylko on? – próbowałam znowu przybrać swoją lekko zadziorną maskę.

– Bell pewnie też – zaśmiał się, nie wpadając w moją pułapkę.

– Jestem w parku nad jeziorem – wyjaśniłam, instruując go, gdzie mnie znaleźć.

Po kilkunastu minutach na horyzoncie zobaczyłam opalonego chłopaka idącego z białym psem sięgającym mu za kolana. Przysiadł obok mnie i Raven, bawiącej się z Axelem.

– Pójdę na wybieg dla psów, pobawię się z nim trochę – powiedziała, biorąc psa na smycz.

– W porządku, przyjdę zaraz do was.

– Nie musisz. Chyba będziesz zajęta – odparła tak blisko, bym tylko ja to usłyszała, po czym mrugnęła do mnie jednym okiem.

– Na razie Jordan – pożegnała się z szatynem, który nie raz wpadał na nasze spacery z Axelem.

Kiedy odprowadziłam wzrokiem dziewczynę, spojrzałam na chłopaka, nie wiedząc, o co mu może chodzić.

– Teraz mów, o co chodzi – zaczęłam temat zaciekawiona.

– Nic takiego. Po prostu martwiłem się. Wydawałaś się przygnębiona, jak pisaliśmy wczoraj.

– Pisałam, że wszystko okay. Nie musiałeś... – Zaczęłam, próbując się jakoś wykręcić, że wcale tak nie było.

– Ale chciałem – odwrócił się twarzą w moją stronę. – Cieszę się, że ten uśmiech nie zszedł z twojej twarzy. Bałem się, że znowu będziesz sama płakać.

Nagle poczułam ukłucie w sercu i towarzyszące temu ciepło. Szczerze się o mnie martwił. Przygryzłam lekko wargę, będąc tym wzruszona. Natychmiast odwróciłam wzrok, próbując uciec od jego przenikliwego spojrzenia. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

– Dzięki – wydusiłam z siebie. – Naprawdę...

– Nie potrzebuję podziękowań. Wystarczy, że nie chowasz w sobie emocji.

Naszą rozmowę przerwał Rufus, który przybiegł do nas z patykiem. Chciał, żeby się z nim pobawić, więc Jordan wstał, podając mi dłoń. Spojrzałam na niego, delikatnie chwytając go za wystawioną rękę. Miał naprawdę ciepły i delikatny uścisk, lecz zanim się spostrzegłam, poczułam znowu zimno na dłoni. Westchnęłam, próbując otrząsnąć się. Czułam, jakbym była sterowana niczym kukiełka.

Rzucaliśmy frisbee, które aportował pies, z każdym razem przynosząc go do innego z nas. Biegaliśmy za nim, a potem za sobą między drzewami. Straciłam całkowicie poczucie czasu, jedyne co widziałam to uśmiech Jordana, który sprawiał, że sama zaczęłam się uśmiechać. Za to go uwielbiałam. Był osobą, która zawsze potrafiła mnie rozśmieszyć i podnieść na duchu. Od początku uznawałam go za cennego przyjaciela, którego nie chciałabym nigdy stracić.

Po dłuższym czasie czując, że brakuję mi tchu, wróciłam do plecaka przy jeziorze, gdzie dogrzebałam się do wody. Biorąc parę dużych łyków, położyłam się na trawie. Nie czułam już niczego. Nogi nawet przestały mnie boleć po takiej ilości wysiłku.

– Mam dość – powiedziałam wykończona.

– Widzę – zaśmiał się, odbierając ode mnie wodę, której krople delikatnie spłynęły po jego spoconym karku, mocząc lekko białą koszulkę.

Czułam się lekko zahipnotyzowana tym widokiem. Nieświadomie przygryzłam wargę z chęcią skosztowania kolejnego łyku. Jordan wydawał się naprawdę seksowny z kroplami wody i lekko mokrymi już włosami. Po raz kolejny nie mogłam oderwać od niego wzroku, lecz na szczęście przypomniałam sobie, że miałam sprawdzić godzinę. Ręką zaczęłam grzebać po plecaku w poszukiwaniu telefonu. Chciałam sprawdzić, ile czasu zostało mi do obiadu. Rażona przez promienie słoneczne zasłoniłam dłonią ekran, by dojrzeć obraz na wyświetlaczu.

– O cholera! Już po mnie... – krzyknęłam, wstając na równe nogi.

Szybko chwyciłam plecak i machając dłonią, pożegnałam się z Jordanem, który był skołowany całą sytuacją, która się odegrała przed nim. Stał jak wryty ze wciąż otwartą butelką wody.

– Spóźniona? – zawołał za mną.

– Nawet nie wiesz jak! Na razie!

Now or Never | ZAKOŃCZONEWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu