Luk wstrzymał oddech i zatrzasnął drzwi w chwili, gdy Kamari wyplątała się z pościeli i rzuciła na niego z kłami. Usłyszał jak jej ręce uderzają w drewno, ale nie próbowała się wydostać z pokoju.

Chłopak odetchnął z ulgą.

-Luk?- usłyszał zza pleców głos Florisa.- Co ty robisz pod sypialnią mojego ojca?

-Tam..tam...-chłopak nie zdołał wydobyć z siebie słowa.- Kamari... coś dziwnego...

-Czekaj, czekaj, co ty tu w ogóle robisz?

Luk wziął głęboki wdech.

-Chciałem sprawdzić czy wyjaśnił się ten zamach ze wczoraj, ale nikt nawet nie próbował mnie zatrzymać przed wejściem tutaj!

-Wiem, też myślę że to dziwne. Ale mówiłeś coś o Kamari.

-Ona ma kły!- pisnął przerażony Luk.- Rzuciła się z nimi na mnie, ale zdołałem uciec w ostatniej chwili.

Floris zamarł.

-Jak to kły?

-No tak! Ma szarą skórę, czerwone oczy i kły!

Floris zastanawiał sie nad czymś chwilę.

-O chuj tu chodzi?

-Nie wiem, ale chodźmy stąd, boję się że ona zaraz wyjdzie!

W drodze na miejsce spotkania Floris wytłumaczył swojemu przyjacielowi, że szedł by pożegnać ojca, bo nie mógł go nigdzie znaleźć. Przez chwilę Lukowi przeszło przez myśl, że może Kamari go pożarła i dlatego nikt go nie widział, ale szybko je odpędził, kiedy zobaczył że król czeka na nich przy stajniach.

-O, dobrze że jesteście. Odyss i Ambrose jeszcze nie przyszyli, a chciałem z wami jeszcze pogadać sam na sam.- oznajmił król.

-Wasza Wysokość...-zaczął niepewnie Luk. Floris dodał mu odwagi szturchając go w bok. Lowell wziął głęboki oddech i wziął się w garść.-Wydaje mi się że z Kamari...

-Co z nią?!- zaniepokoił się Fenrer.

-Emm... wydaje się bardzo spięta.... a jej zęby...

-Och spokojnie- Władca poklepał Luka po plecach.- Kamari została wczoraj lekko ranna i odrobina trucizny dostała się do krwiobiegu. Nasi medycy zdołali jej pomóc, ale jeszcze trochę minię zanim biedaczka dobrze się poczuje. Witam!- skinął głową na przybyłych Odyssa i Ambrose. Książęta ukłonili się po czym skierowali krok w kierunku swoich koni.

-Gdzie jest Faune?- zapytał jego brat.

-Żegna się z Valerie- Fenrer odetchnął głęboko.- Mam nadzieję że zdąży wrócić  przed ślubem.

Luk zatracony był w rozmyślaniu co to byla za trucizna którą zaatakowano Kamari, kiedy dotarło do niego jej imię.

Książe koronny zaręczony był z Valerie, córką jednego z wyższych dworów. Ród Magnat był dalszą rodziną Nimeny. Ojciec Valerie, Rusand, był jednym z podwładnych ojca Luka, mężczyźni bardzo się przyjaźnili. Z tego też powodu młody Lowell często bywał w domu Valerie. Bawili się razem od dzieciństwa, a im bardziej byli starsi tym poważniejsze były ich rozmowy. 

Valerie też była najprawdziwszą driadą.

Miała włosy w kolorze zachodzącego słońca, skórę koloru kości słoniowej oraz lisie złote oczy. Poruszała się zwinnie, od dziecka razem z Lukiem trenowała łucznictwo.

Razem kochali poezje zza Oceanu. Za każdym razem gdy Dion podróżował w tamte rejony przywoził ze sobą nowy tom. Wtedy Luk biegł do posiadłości Magnatów u razem z Valerie rozkładali na części każdy wiersz.

Gdy Luk dowiedział się, że dziewczyna zaręczyła się z Faune pękło mu serce. Miał tysiąc powodów dlaczego ten ślub był bez sensu.
Po pierwsze, między Valerie a Faune było pięć lat różnicy, a dziewczyna od zawsze mówiła że nie chce by tak wyglądało jej małżeństwo.
Po drugie, Faune nie znał jej nawet w połowie tak dobrze jak Luk. On i Valerie spotykali się tylko czasem na balach i owszem, wówczas rozmawiali, ale napewno nie o poezji.
Po trzecie, Faune zostawi Valerie gdy ta tylko urodzi dziecko. Jako król będzie mieć obowiązek spłodzenia przynajmniej trójki dzieci. Valerie urodzić może tylko jedno.
I ostatnie, książe nigdy nie będzie jej rozumiał, nie będzie wiedziała o niej tego samego co Luk. Nigdy nie pokocha jej tak jak on-

Córka Matki ZiemiiWhere stories live. Discover now