1

18 1 0
                                    

Owce szły w kierunku Betlejem. Dwa stada zmieszały się razem, ale Jesse wiedział, że gdy tylko zawoła jego owce pójdą za nim. Szafan nie wołał na swoje owce. On wydawał dźwięki jak te górskie króliki od których miał swoje imię. Niektórzy nazywali to świstem, inni śpiewem. Niestety jego owce nie słuchały. Było to dość dziwne. Jesse wielokrotnie pasł owce z innymi pasterzami. Owce się mieszały, a później gdy pasterze się rozdzielali to samo robiły ich owce. Każda szła za swoim przewodnikiem rozpoznając go po głosie. Było w tym coś magicznego. Gdy jeszcze był mały i pasł owce z ojcem zapytał go pewnego razu:

- A co jeżeli któraś owca się zakocha w owcy z drugiego stada?" - zapytał kiedyś ojca.

- Właśnie dlatego należy wybierać owce ze swojego stada" - usłyszał odpowiedź.

Jesse wtedy tego nie rozumiał, jednak teraz gdy był już mężczyzną zdawał sobie sprawę, że ojciec mówił o wyborze żony. Należeli do plemienia Judy, jednego z 12 plemion Izraela. Byli jednak otoczeni przez ludzi z innych narodów. Jesse i jego rodzina mieszkali w Betlejem. Jednak zaledwie kilka godzin drogi na północ była Jerozolima, w której mieszkali Jebusyci. Z kolei na zachodzie mieszkali Filistyni. Jego ojciec Obed był przeciwny związkom z tymi narodami. Jakimkolwiek związkom. Szczególnie małżeństwom. Było to dość zaskakujące biorąc pod uwagę to, że matką Obeda była Moabitka ze wschodu za Jordanem, a jego babką Kananejka z Jerycha.

Jesse szedł drogą rozmyślając o tym i patrząc na trakt idący w górę do Betlejem. Lubił patrzeć na to jak kręta droga pojawia się i znika. Stąd gdzie szli z owcami widział jak prowadziła na małe wzgórze. Później biegła w dół i była niewidoczna z tego miejsca, ale potem wspinała się ponownie na kolejną górę. Wzgórza porastały trawą, ale gdzieniegdzie widać już było skały. Im bliżej Betlejem tym było ich coraz więcej. Wraz ze skałami pojawiało się coraz więcej góralków. Te małe stworzonka, nazywane przez niektórych górskimi królikami czujnie obserwowały idących pasterzy. Szafan czuł się w obowiązku pozdrowić swoich braci jaki ich nazywał. Jego imię znaczyło właśnie "góralek". Zwierzątka wydawały dźwięk, który można by nazwać ćwierkaniem. Szafan nauczył się go naśladować. Góralki reagowały na ten odgłos Szafana. Niestety jego owce nie. Jesse swoje owce po prostu wołał. Myślał nawet o tym, aby powiedzieć Szafanowi, że też powinien po prostu wołać owce. Trochę się jednak obawiał. Szafan mu bardzo imponował. Na szczęście owiec Szafana było tylko 10 i trzymały się stada Dawida. Tak więc w pewnym sensie gdy wołał on swoje owce, szły za nim także owce przyjaciela.

Przy kamieniu Racheli droga się zwężała. Pasterze przepuścili owce przodem i poszli za nimi. Jesse spojrzał na kamień, miejsce, gdzie patriarcha Jakub pochował swoją ukochaną żonę. Rachela urodziła mu Józefa i Beniamina. Jesse pochodził od Judy, syna, którego Jakubowi urodziła Lea, ale Szafan był potomkiem Beniamina, syna Racheli. Te dwie żony Jakuba rywalizowały ze sobą. Jakub bardziej kochał Rachelę, ale to Lea urodziła mu aż sześciu synów. Ta niechęć przeszła na synów obu żon, a później także na ich potomków. Plemiona pochodzące od Lei nie lubiły tych od Racheli, a tak właśnie było w ich wypadku.

– Twoja prababka podobno tutaj leży – Jesse powiedział do Szafana.

– Tak, tutaj zaczęła rodzić naszego praojca.

– Beniamina?

– Tak, ale ona go nazwała Ben-Oni czyli Syn Żałoby. Wiedziała, że umiera.

– To skąd imię Beniamin? – zdziwił się Jesse.

– Jakub po jej śmierci nazwał chłopca Beniamin czyli Syn Prawicy.

– Trochę to dziwne, że Beniamin się tutaj urodził, ale te ziemie należą do Judy.

– Juda dostał za dużo ziemi.

– Dlatego mieszkają wśród nas Symeonoci – tłumaczył Jesse – To ziemia dwóch plemion.

– I tak uważam, że macie za wielkie terytorium.

– Czy z togo powodu przychodzisz tutaj wypasać swoje owce?

– U nas była susza i nie ma gdzie wypasać owiec – odpowiedział po dłuższej chwili, a potem zmienił temat – Zobacz ktoś idzie drogą między naszymi owcami.

Na wąskiej drodze między skałami pojawił się mężczyzna z obwiązaną głową. Gdy zbliżał się widać było jak brudne miał szaty, a szmata, którą owinął sobie głowę i pół twarzy była zakrwawiona.

– Chyba trędowaty – rzucił Jesse.

– Nie możemy się wycofać – powiedział Szafan – A niech go piorun uderzy! Nie powinien poruszać się drogą publiczną.

Chłopcy zeszli na prawą stronę wąskie drogi. Mężczyzna się zbliżał. Jego twarz była coraz bardziej widoczna. Wyglądał raczej na kogoś poturbowanego niż chorego. Na twarzy nie było widać żadnych oznak trądu. Gdy był już parę kroków przed nimi szmata przesłaniająca pół twarzy przesunęła się odsłaniając pusty oczodół.

– O jejku, co ci się stało? – wyrwało się Szafanowi.

Mężczyzna podniósł wzrok. Widać było wielkie zmęczenie. W odpowiedzi rzucił tylko jedno słowo:

– Nachasz.

Jesse ze zdziwienia otworzył usta. Mężczyzna jednak przeszedł dalej.

– Nachasz? – zapytał cicho Szafan – czyli wąż?

– Nie to niemożliwe. Wąż może cię ukąsić w nogę, ale nie w oko.

– Może on był taki głupi, że przystawił oko do szczeliny świetlistej jadowitego węża?

– Do czego?

– Węże siedzą w takich dziurach, do których dochodzi światło. Gdy coś przesłoni to światło atakują to coś. Może on przyłożył oko do takiej szczeliny.

– Gdyby jadowity wąż go ukąsił w oko to już dawno by nie żył.

– To co miał na myśli mówiąc Nachasz?

– Gdyby ktoś mi odpowiedział, że zaatakował go Szafan to wiedziałbym, że nie chodzi mu o małego góralka, ale o kogoś o imieniu Szafan. Może jemu też chodziło o człowieka o imieniu Nachasz, a nie o węża.

Jakby na potwierdzenie tych słów zza zakrętu wyszła grupa ludzi. Szedł tam kolejny mężczyzna, dwie kobiety oraz kilkoro dzieci. Najmłodsze z nich trzymała jedna z kobiet. Wszyscy, zarówno kobiety jak i dzieci nie mieli prawego oka.

JesseWhere stories live. Discover now