1

5.7K 214 40
                                    

Charlotte.

Weszłam jak codzień do tej samej kawiarni w której pracuje od dwóch lat. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam na zaplecze.

- cześć Ben.

Przywitałam się ze starszym mężczyzną mijając kuchnie.

- cześć Charlotte!

Krzyknął gdy zamykałam drzwi od szatni. Otworzyłam swoją szafkę, schowałam plecak do środka i ubrałam czarny fartuszek. Spojrzałam na swoje odbicie w lusterku, poprawiłam blond włosy i wróciłam na kawiarnie. Odwróciłam zawieszkę w drzwiach, dając tym samym znać przechodniom, że już jest otwarte. Stanęłam przed ladą i czekałam, nie wiem właściwie na co ale czekałam. Dopiero zwykle bo po godzinie od otwarcia robią się tłumy. Spojrzałam na zegarek. Minęło dopiero pięć minut. Westchnęłam i poszłam do Bena na kuchnię który robił hurtem słodkości.

- co dziś serwujesz?

Zapytałam wpatrując się jak wkłada blaszkę do piekarnika. Ostygnięte już i ustrojone różnego typu słodycze zaczęłam układać na talerzykach. Babeczki, ciastka i moja ulubiona szarlotka, która rozpływała się w ustach, a w połączeniu z lodami waniliowymi - niebo.

- babeczki jagodowe, ciastka kakaowe w środku z masłem orzechowym, rogaliki maślane z czekoladą, sernik na zimno i monoporcje snikersa. A i jeszcze jedna szarlotka robi się w drugim piekarniku.

Uśmiechnęłam się gdy powiedział o drugiej szarlotce.

- zostaw mi kawałek.

Powiedziałam jak za każdym razem i za każdym razem faktycznie kawałek szarlotki na mnie czekał. Zawsze robił dwie by i dla mnie starczyło.

- jak zawsze.

Odpowiedział z uśmiechem na twarzy. Ben był zawsze uśmiechnięty, nawet pod koniec dnia. Byliśmy we dwoje, czasami w godzinach szczytu przychodziła jego córka ale zdarzało się to naprawdę rzadko. Nie to, że nie mieliśmy ludzi. Ludzi zwykle był full, a ciastka szły jak świeże bułeczki. Po prostu ta dziewczyna była tak leniwa, że nie chciało jej się przychodzić i nie lubiła tego miejsca. A Ben.. cóż, nie chciał zatrudnić nikogo więcej, przynajmniej tak było do tej pory.

Gdy ciasteczka były ułożone od razu zanioslam je za ladę i wsunęłam w szkło przez co nie wysychały. Wróciłam na kuchnię po drugą turę, chwyciłam w dłoń talerzyki i już miałam wychodzić jednak zatrzymał mnie głos Bena.

- chyba kogoś poszukam do pracy.

Odwróciłam się w jego stronę, uniosłam brew do góry. Już chciałam zapytać co go do tego skłoniło ale był szybszy. Czasami miałam wrażenie, że potrafimy czytać sobie w myślach.

- jesteś tutaj codziennie, od rana do wieczora.. powinnaś odpocząć, iść na urlop albo.. zająć się swoim życiem prywatnym?

Zmarszczyłam nos i czoło. Było mi tutaj naprawdę dobrze. Lubiłam tę robotę, no i Ben naprawdę dużo płacił.

- przecież wiesz, że nie mam życia prywatnego..

Powiedziałam lekko zmieszana. Westchnął głęboko i odłożył ściereczkę na blat który chwilę wcześniej wycierał od mąki.

- i właśnie mam wyrzuty sumienia, bo być może to właśnie przez pracę go nie masz.

Wzruszyłam ramionami. Zawsze byłam typem samotnika i nigdy mi to nie przeszkadzało. Nie przeszkadzało mi też, że byłam tutaj codziennie. Kwestia przyzwyczajenia.

- zrobisz jak uważasz Ben.

Wyszłam z kuchni. Ułożyłam wszystkie słodkości za ladą. Ludzie powoli zaczęli przychodzić na kawę i ciastko. Co jak co, ale Ben naprawdę miał do tego rękę, znał się na rzeczy, wiedział co ludzie lubią i nikt nie marudził na mały wybór bo codziennie było coś innego i każdy znalazł coś dla siebie.

Przez cały dzień nie wydarzyło się nic niezwykłego. Jak zawsze ciastka poszły wszystkie i większość klientów znałam lepiej niż własną kieszeń. Jedyne co się zmieniło - Ben nakleił kartkę na szybę, że szukamy pracownika. A ja zastanawiałam się, co będę robić gdy będę miała więcej czasu dla siebie i swoich "prywatnych spraw" których nie miałam.

O godzinie dziewiętnastej zamykamy. Odwróciłam zawieszkę, posprzątałam. Poszłam do niewielkiej szatni, ściągnęłam fartuszek. Założyłam plecak i ruszyłam w stronę wyjścia.

- do jutra Ben!

Krzyknęłam już przy drzwiach.

- do jutra Charlotte!

Również krzyknął. Wyszłam z kawiarni, ruszyłam w stronę swojego mieszkania. Minęłam pierwsze skrzyżowanie. Spojrzałam na zegarek na nadgarstku.

19:31.

Dwie minuty.

Zostały dwie minuty, a mnie na samą myśl zrobiło się gorąco. Jak zwykle o tej godzinie zwolniłam.

Usłyszałam w oddali dźwięk pędzących motocykli. Zatrzymałam się momentalnie, serce zaczęło walić w mojej piersi jak szalone.

1.. 2.. 3..

Przejechało sześć charczących bestii. I tylko jeden z nich odwrócił w moją stronę głowę i dodał gazu.

Victor Havoc.

Traktowałam to jak nasz rytułał. To działo się codziennie o tej samej godzinie, w tym samym miejscu i trwało to już rok.

CHARLOTTE #1CukierekWhere stories live. Discover now