Julian Alvarez & Lautaro Martinez

124 11 6
                                    


pov. Lautaro

Znowu muszę iść do tej jebanej roboty, której tak nienawidzę. Japierdole. Tym, którym wydaje się, że praca kelnera jest łatwa i przyjemna ewidentnie nigdy nie mieli z tym styczności. Jeszcze w kawiarniach da się jakoś normalnie pracować, ale kiedy trzeba obsługiwać imprezy, to wszystkie chęci do życia odchodzą. Bieganie tam i z powrotem z kilkunastokilogramowymi tacami to nic fajnego.

Dlaczego więc wykonuję tę pracę? Po prostu żadnej innej nie mogłem znaleźć. A kiedy spadałem studia, ojciec przestał mnie finansować. I nie miałem wyjścia. Musiałem zacząć jakoś zarabiać.

Jakby to już nie czyniło mojego życia jebanym koszmarem, warto dodać, że szef mnie nienawidzi. Cholernie nienawidzi. Ciągle wytyka mi błędy, których nie popełniam i daje najcięższe zadania. W przeciwieństwie do Juliana, którego tez najchętniej już nigdy nie oglądałbym na oczy. Chłopak to student czegośtam, podobno niezwykle utalentowany. Ale kelnerem jest beznadziejnym. Nie zlicze, ile razy pomylił zamówienia, albo coś wychlapał. Ale tego Scaloni nie zauważa. Żałosne.

Abstrahując, wchodzę właśnie do wielkiego budynku, opatrzonego świecącym napisem "Argentina". I klnę pod nosem, zdając sobie sprawę z czegoś co prawdopodobnie się stało, wnioskując po temperaturze w środku. Klimatyzacja znowu nawaliła.

Kieruję się w stronę czegoś w rodzaju kantorka, gdzie zostawiamy rzeczy i odbywamy przerwy. Pomieszczenie jest niewielkie, składa się ze starej, wysłużonej kanapy, niedziałającego telewizora i kilku szafek. Jedynym źródłem świeżego powietrza jest malutkie okienko, wielkości szybu wentylacyjnego. Mimo to w kanciapie nie jest bardzo duszno, bo chwilowo jest pusta.

Zostawiam torbę w mojej szafce i zakładam firmową koszulę. Gdy zatrzaskuje drzwiczki do pomieszczenia wpada zdyszana Antonella - jedyna kobieta w naszym składzie.

- Wszystko okej? - pytam, patrząc jak niezdarnie usiłuje zapiąć guziki koszuli.

- Tak, skąd to pytanie? - odpowiada, a ja nie mogę się nie uśmiechnąć. Cała Anto, sarkastyczna ja zawsze. Zadziora, która ze wszystkim radzi sobie sama.

- Dobra dobra, nie było go - dodaję z uśmiechem i wychodzę z pomieszczenia.

Swoje kroki kieruję do kuchni, gdzie dostaniemy plan działania na dzisiejszy dzień.








Od pięciu godzin obsługujemy gości, a ja nie czuję nóg. Za jakie grzechy, dobry Boże. Cały jestem mokry, bo klima dalej nie działa.

Nagle słyszę głos upadających naczyń i ciała. Klnę pod nosem i się odwracam. Na ziemi leży oczywiście ten idiota Alvarez. Ciekawe, jakie teraz będzie mieć wytłumaczenie. Prycham i kieruję się w stronę chłopaka z zamiarem ostrego opierdolu.

Ale gdy do niego podchodzę, on się nie podnosi. Leży nieruchomo, jakby spał. Pewnie zemdlał od tej duchoty. Czuję, że się spinam. Cholera, co robi się w takich sytuacjach? Kiedy widzę ciekawskie spojrzenia ludzi, wiem jedno. Muszę go stąd zabrać.

Biorę chłopaka na ręce, w stylu panny młodej i niosę do kantorka. Ze zdziwieniem zauważam, jak bardzi jest lekki.

Po drodze mijam zdziwioną Rucuzzo, ale proszę ją tylko o posprzątanie stłuczonych naczyń, zapewniając, że sobie poradzę. Dziewczyna niepewnie kiwa głową, ale w końcu rusza w stronę sali. Jest nas za mało, by ona też wypadła.

Kiedy w końcu docieram do pomieszczenia, delikatnie kładę Juliana na kanapie. Dalej nie odzyskał przytomności. Jestem tym faktem lekko przerażony.

Klękam przed sofą, starając się go ocucić, ale to nie działa. Coraz bardziej panikuję, aż w końcu wpadam na absurdalny pomysł.

Nie wiem, gdzie mózg mi się zapodział, gdy delikatnie nachylam się nad Argentyńczykiem i całuje jego usta. Smakuję miętą i czekoladą. Jest mi tak dobrze, że w sumie mógłby się nie budzić.

Jednak chłopak otwiera oczy, a ja odskakuje od niego z ogromnym rumieńcem na twarzy. Julian patrzy na mnie podejrzliwie. W końcu spuszcza wzrok na swoje buty i szepcze:

- D-dziekuje, Lautaro.

Moje imię brzmi w jego ustach tak, że miękną mi kolana. Co się z tobą dzieję, Martinez?!

Patrzę na chłopaka i nie mogę się powstrzymać. Wolno do niego podchodzę i jeszcze raz łącze nasze usta

- Nie ma za co - mówię tylko i wychodzę z kanciapy, zostawiając tam siedzącego w osłupieniu Juliana.

Co tu się odjebało?!


















Hejkaa! Byłam na weselu, więc stąd ten pomysł na kelnerów haha. kordifan mam nadzieję, że nie zawiodłam! Do następnego!

Football one shotsWhere stories live. Discover now