Część 2 z 3

6 3 0
                                    

  Choć było ich zaledwie siedmioro, czuli się jak cały pułk, niczym rozległa armia. Wielokrotne legiony boskich paladynów. Słuszna bo utrwalająca w wierze, pycha była spowodowana prostym faktem. Na hełmach, tarczach, kirysach mieli grawerowania li malunki herbu Duchów Wszechświata.

 Prostokątna belka u góry, reprezentacja firmamentu wszechrzeczy. Z lewej linia półkolem opadająca, łaska jaką Duchy łez padół obdarzają. Łaska ta styka się z cienką belką u dołu, światem śmiertelnych. Ze środka jego, wychodzi złamana w pół, falowana kreska, herezje niewiernych i bełkoty pogan. 

 Belka znajdująca się pośrodku tej świętej runy, zatrzymuje szramę herezji. Symbolizuje żarliwą modlitwę jak i inkwizycję. Ku chwale Duchów Wszechświata.

 Szli więc przez ciemny bór dumnie, pewnym krokiem wybijając głośny rytm przed którym zapewne czmychały leśne zmory. Jednak była w puszczy jedna mroczna istota, która nie zamierzała kulić się w strachu. Pokorę należało więc u niej wymusić i srebrem spalić.

 Pyszny swych obrazoburczych, bluźnierczych kuglarstw potwór zaprosił ich do swego leża. Posłańcem tego wyzwania, tej obelgi wobec powagi inkwizytorów, był młody chłopak z wioski. Przywlekł się do nich jak zbity pies, z początku nie umiał wykrztusić nawet swego imienia, żar zżeranych ogniem chat odbierał mu dech.

 Takich było najbardziej szkoda Ertelmosowi zwanego Szklanym Okiem. Widział w młodych sól ziemi, przyszłość i kolejne świątynie. Dlatego ubolewał za każdym upadłym w bezeceństwo młodzikiem, każdą straconą na ołtarzu fałszywych bożków duszą.

 Niestety, wielu takich było. Ostali się nieliczni ludzie prawdziwie wierzący w Duchy. Dlatego też, ich obowiązkiem było, jako braci w wierze, nawracać i czyścić heretyków.

 Owinięta srebrnym łańcuchem dłoń wzniosła się w górę. Sześciu podążających za siódmym, stanęło bezzwłocznie. Szklane oko błysnęło w ciemności kiedy Ertelmos zadarł głowę w niebo. Przez poskręcane konary odartych z liści drzew, sączyła się czerwień.

 Nieboskłon objęła wstęga, szal płomienny. Ogrom karmazynu upstrzonego jaśniejącymi klejnotami, przeszywających kosmiczny aksamit gwiazd. Firmament opanowała jaśniejąca w napięciu, rozlana wężowym słupem, krew gwiezdnego smoka. Zorza, rubinowa bo i zwiastująca.

 Okolona łańcuchem prawica opadła na szeroki gladius tkwiący w pochwie. Szczęknęła ogniwami dobywając miecza. Zaraz potem zgrzytnął o wysoki kołnierz kabaset, kiedy to inkwizytor zwrócił się do towarzyszy.

 - Zmówcie modlitwę bracia. Poganin czeka nas blisko. Módlcie się o siłę do Glifa Stwórcy, o ochronę do Lifiego Protektora, do Zguta Ducha Śmierci o zniszczenie bałwochwalczego fetysza jaki zalągł się w tej kniei.

 Jak jeden mąż, inkwizytorzy padli na kolana hałasując pancerzami. Unieśli gladiusy nad głowy pozwalając by ryte w wizerunki świętych medaliki opadły z głowni pod jelce. Omieceni pociętym drzewami, krwawym blaskiem zorzy zwracali się do swych patronów, do Duchów.

 Nabożny spokój modłów, zmącił ślizgający się po drzewach zimnym echem głos. Rozwarstwiony, przytłumiony w swym jazgocie. Pojedynczy z wieloma barwami, odcieniami i zaduszonymi głosami kolejnymi.

 ~ Nie każcie czekać. Ślepi poganie...

 Inkwizytorzy jednak wciąż klęczeli miażdżąc ściółkę. Nie sprowokowani ujadaniem heretyka. Gałęzie wszędzie wokół zachwiały się jak pod naporem oddechu setek płuc ostrzem rozwartych.


 Wyglądał przybyszy cierpliwie, skupiony na linii drzew. Ignorował zarówno zalewającą wszystko rubinem zorzę jak i smoliste dymy trawionej gwałtowną śmiercią wsi. Nie zwrócił uwagi nawet na zapłakanego Szczyka jaki spomiędzy drzew wypadł.

Taksydermista TrupiobladyWhere stories live. Discover now