Rozdział 3: Rachunek prawdopodobieństwa

Start from the beginning
                                    

- A czy jest ktoś, kto o tym nie słyszał? Mój Henry o mały włos nie wybiegł z trybun, by potrząsnąć naszymi chłopcami. Grali fatalnie. Jak nie oni! - Pokręciła głową i wyjęła spod lady olbrzymi gar, w którym zazwyczaj gotowaliśmy makaron.

- Byłaś na hali?

- Oczywiście! W końcu walczyli o ćwierćfinał. A ja kibicuje Błyskawicom od lat. Dziwię się za to, że ciebie nie było.

- Gdzie jej nie było? - Do pomieszczenia wkroczył Steven, pomocnik Marthy niosąc na plecach wielki worek makaronu, który musiał przynieść ze spiżarni.

Jego poczciwą, pokrytą licznymi piegami twarz jak zwykle zdobił szeroki uśmiech.

- Na meczu Błyskawic. - Oznajmiła Martha, posyłając mi oskarżycielskie spojrzenie.

- Też mi coś. - Chudy jak tyczka Steven wzruszył ramionami i poprawił swoimi długimi palcami czepek. - Wcale jej się nie dziwię. Nie było czego oglądać.

- Trzeba wspierać swoich! - Zawołała Martha, a jej okazała pierś zafalowała pod fartuchem.

- Przesadzasz - odpowiedziałam jej, nie przerywając krojenia. - Nie interesuje mnie garstka chłopców biegająca w tę i z powrotem za piłką. Zresztą cały weekend udzielałam korków dzieciakom z klasy Emily.

- Zamęczysz się Mia. - Martha wytarła wilgotne dłonie o fartuch. - Zamiast korzystać z życia, ty całymi dniami harujesz. Zrób czasem coś dla siebie.

- Właśnie to robię. Zamiast tracić czas na głupoty, stawiam na swoją przyszłość. Bez pracy, będę mogła tylko pomarzyć o studiach.

No, może nie byłam z nimi do końca szczera. Kiedy jeszcze rok temu sama uczęszczałam do London Main High School zdarzało mi się z koleżankami chodzić na mecze. Skandowałam wraz z kibicami nazwiska naszych zawodników i śpiewałam koszykarskie hymny, ułożone ku czci Błyskawic i ich kapitana. Miałam nawet w głębi duszy nadzieję, że po skończeniu szkoły nadal będę wpadać w wolnych chwilach na niektóre mecze. Jednak z dniem, w którym podjęłam pracę w licealnej stołówce, odniosłam wrażenie, że przestałam należeć do szkolnej społeczności. Nie byłam już absolwentką. Byłam pracownikiem. I to z niższej ligi.

Odkąd uczniowie, w tym moi koledzy i koleżanki z młodszych klas ujrzeli mnie za okienkiem, z którego wydawałam im kanapki na drugie śniadanie i obiady, zaczęli traktować mnie jako kogoś gorszej kategorii. Sama nie raz śmiałam się z żartów na temat pań woźnych, czy ochroniarzy, jednak zawsze darzyłam ich należytym szacunkiem. Ci ludzie zarabiali na życie w uczciwy sposób, poświęcając się dla nikogo innego jak dla nas - uczniów. Nie sadziłam nigdy, że zakorzenione w nastoletnich umysłach uprzedzenia mogą nieść za sobą aż tak nieprzyjemne konsekwencje.

Dlatego przestałam chodzić na mecze. Moje interakcje związane z uczniami liceum ograniczały się więc tylko do wydawania im posiłków.

- Dziewczyna ma rację. - Steven stanął w mojej obronie i odpalił palnik na kuchence. - Lepiej niech spędza czas produktywnie, to nie będzie tak jak my tkwiła na stołówce do emerytury.

- A ty myślisz, że sport to strata czasu? - Fuknęła obruszona Martha.

- No a nie? Chyba słyszałaś, co teraz mówią o tej całej gwieździe Błyskawic? Evans stał się pośmiewiskiem. - Steven nachylił się w naszym kierunku i ściszył głos. - Podobno nie tylko jego kariera legła w gruzach, ale i dziewczyna go rzuciła.

- Nie! - Martha przycisnęła dłonie do piersi. - Rozstał się z tą śliczną czarnulką?

Stephen pokiwał głową i wrócił do przygotowywania sosu.

MVP. The Most Valuable Prize - PREMIERA 17.07.24Where stories live. Discover now