Rozdział 28

2.9K 350 17
                                    

Jasmine

Leżałam na boku, nie ruszałam się. Od jakiegoś czasu byłam sama. Nie wiedziałam ile minęło czasu, ale wiedziałam, że wróci. Zawsze wychodził tylko na chwilę i wracał. Mówił do mnie i mnie dotykał. Wciąż mnie dotykał, głaskał, całował po obolałej twarzy, ale ja bardzo szybko nauczyłam się nie reagować. Udawać, że nie żyję.
– Bądź cicho, to będzie bolało trochę mniej – dźwięczało mi w głowie.
Bądź cicho... Bądź cicho...
Całe pomieszczenie skąpane było w mroku, tylko światło ze szpitalnego korytarza tworzyło na podłodze błyszczącą mozaikę. Drzwi, do których byłam odwrócona tyłem otworzyły się. Wiedziałam, że to Aiden.
Podszedł do mnie powoli, niemal bezszelestnie i pochylił się. Złożył pocałunek na mojej skroni.
– Przepraszam, mała zadzioro – wyszeptał, a ja zamarłam. – To już niedługo się skończy, jeszcze tylko chwila, już prawie go mamy.
Odwróciłam się gwałtownie, żeby zobaczyć człowieka, który stał za mną, ale jego już nie było. Czyli to był sen...
Zamknęłam oczy, a wtedy do środka znów ktoś wszedł. Kolejne kroki w moją stronę. Te były nieco chwiejne, nie tak pewne, jak poprzednim razem.
– Jutro wracamy do domu, promyczku. Zajmę się tobą – mówił cicho i pocałował mnie w drugą skroń, gładząc kciukiem policzek.
Odważyłam się unieść rękę i złapać go za nadgarstek, żeby się nie odsunął. Nieoczekiwanie poczułam potrzebę tego dotyku. Jedynego, który niegdyś mnie leczył, koił cierpienie i zapewniał bezpieczeństwo. Przyłożył całą dłoń do mojego policzka i wypuścił świszczący, przepełniony ulgą oddech.
– Mogę? – zapytał i przysiadł na brzegu łóżka.
Nie odpowiedziałam.
Owinął mnie szczelniej kołdrą i sprawnym ruchem podniósł, po czym posadził na swoich kolanach. Zamknął mnie w ciasnych objęciach, a ja nie wiedziałam, czy moje ciało zaczęło drżeć, czy jego. Kołysał mną delikatnie i przyciskał usta do czoła. Czułam, jak jego łzy spływały na moją skroń.
– Poradzimy sobie z tym, kochanie. Obiecuję. Już prawie go mamy – szeptał, a ja znów zamarłam.
Już prawie go mamy...

***
Słyszałam jego rozmowy, przekleństwa, krzyki. W domu, do którego mnie zabrał wciąż była ochrona, chodzili po wszystkich pomieszczeniach, nie patrzyli na mnie i nie zbliżali się. Na pewno im zabronił.
Wychodziłam z pokoju tylko wtedy, kiedy było to absolutnie konieczne, a on nie nalegał. Mówił do mnie wciąż w taki sam sposób, jak kiedyś: z czułością i miłością, lecz ja wciąż nie odpowiadałam.
Powolnym krokiem zbliżyłam się do okna w sypialni, którą zajmowałam. Nie spał ze mną, nie zbliżał się. Przychodził co wieczór i całował mnie w czoło, po czym wychodził i kierował się do sypialni obok.
Usłyszałam pukanie, a później dźwięk otwierających się drzwi. Nie drgnęłam. Wiedziałam, że podejdzie do mnie i zapyta, czy może mnie dotknąć. Stanął tuż za mną. Czułam jego zapach i bijące od niego ciepło.
– Przytulę cię, dobrze? – szepnął, owiewając gorącem mój kark. Jego dłonie dotknęły moich skulonych ramion, a później powędrowały na mój brzuch. Oparł brodę na czubku mojej głowy. – Mamy go, promyczku – powiedział cicho, ale głos mu wyraźnie drżał. – Widziałaś go, prawda?
Odważyłam się drgnąć i podnieść głowę do góry. Spojrzałam mu w oczy, ale natychmiast odwróciłam wzrok. Nie mogłam znieść cierpienia malującego się na jego pięknej twarzy. Tak, był pięknym człowiekiem.
– Proszę... Odezwij się do mnie... – mówił ze ściśniętym gardłem, a ja na myśl, że miałabym okazać więcej życia niż to konieczne, czułam słabość. Jak mogłam wskrzesić coś, co umarło? Ja umarłam. Byłam już tylko nędznym ciałem. Niezdatnym nawet do użycia. Zepsuta, zniszczona, złamana, niepełna, wybrakowana.
– Wynoś się, Wolf – Usłyszałam damski, znajomy głos. Aiden odwrócił się, nie wypuszczając mnie z uścisku. W drzwiach stała Hope i patrzyła na mnie z czystą miłością. – Chodź, kochanie. – Wyciągnęła do mnie ramiona.
Aiden wypuścił mnie z objęć, ale ja nie drgnęłam. Kobieta podeszła do mnie i otoczyła swoim ramieniem, a on opuścił pokój.
– Opowiem ci coś, dobrze? – zapytała, choć z pewnością nie oczekiwała odpowiedzi.
Poprowadziła mnie do obszernego fotela, stojącego w rogu pokoju. Leżał na nim puszysty koc, a na stoliku tuż obok piętrzyły się moje książki. Te, które tak bardzo kiedyś kochałam. Musiał przywieźć je z naszego domu. Usiadłam posłusznie, a ona mnie okryła i zajęła miejsce na pufie, przysuwając się do mnie maksymalnie. Niespodziewanie zdjęła z siebie bluzkę.
– Spójrz, Jasmine. – Wysunęła w moją stronę ręce i wskazała na nadgarstki. – Pochyl się, proszę.
Spełniłam jej prośbę, a ona zaczęła wodzić palcem po swojej skórze, a później przycisnęła go mocniej, przez co dostrzegłam cienką bliznę, niewidoczną wcześniej. Po chwili odsunęła się i wstała. To samo zrobiła ze skórą na swoim gładkim brzuchu. Dostrzegłam na nim również kilka białych kresek, których nie było widać na pierwszy rzut oka. Podniosłam wzrok na nią, a ona włożyła z powrotem bluzkę i usiadła.
– Moje ciało nosiło znamiona piekła – wyznała. – Z pewnością coś tam kiedyś słyszałaś, ale nikt nie wtajemniczał cię w szczegóły. Ja też tego nie zrobię, ponieważ każda z nas ma swoje własne, prywatne piekło – mówiła, nie odrywając ode mnie czułego spojrzenia. – Blizny na moim ciele zostały usunięte. – Pogładziła moją skroń, na której wciąż miałam mały opatrunek. – Twoje fizyczne rany również się zagoją.
Ale moje wnętrze już zawsze będzie zniszczone...
– Zmierzam do tego, Jasmine... – westchnęła. – Że lekarstwem dla naszych złamanych dusz, są oni. Nasi mężczyźni. Aiden cię kocha i wiem, że zrobi wszystko, żeby ci pomóc, ale... Jeśli mu na to nie pozwolisz, to on sobie nie poradzi. On potrzebuje twojej zgody na to, żeby zacząć cię leczyć, rozumiesz? – zapytała i znów pogładziła moją skroń.
Nie odpowiedziałam.
– Wszyscy cię kochamy. Cała nasza popieprzona rodzina. Ale... On kocha cię najbardziej i tylko on jest w stanie cię poskładać. Tak, jak Dominic poskładał mnie. Ja dałam mu na to szansę, choć wcale nie było mi łatwo. Wiem, że jesteś silna, silniejsza od nas wszystkich, ale nie musisz borykać się z tym w pojedynkę – głos się jej załamał. – tylko pozwól nam być przy tobie. – Podniosła się powoli. – To jest już koniec, Jasmine. Ci, którzy chcieli zniszczyć naszą rodzinę... Podzielili los każdego, kto z nami zadarł. Black przywitał ich u bram piekieł – dokończyła i wyszła.

Miss Gold #4 Where stories live. Discover now