Rozdział 21

3K 324 15
                                    

Aiden

– Kurwa – zawarczałem pod nosem, kiedy okazało się, że alarm był nieuzbrojony. – Przełożę cię przez kolano, mała – mruknąłem, przekraczając próg domu.
Od razu przeszedłem do swojej codziennej rutyny. Schowałem broń do sejfu, zdjąłem ubranie i poszedłem pod prysznic. Przepasany ręcznikiem w biodrach, od razu skierowałem się na antresolę, ciesząc się, że po ciężkiej nocy będę mógł ją po prostu przytulić. Mina mi zrzedła w chwili, kiedy dostrzegłem, że łóżko było puste, a w miejscu, w którym powinna spać, leżał otwarty laptop.
Starałem się nie poddać panice. Podszedłem do łóżka i przesunąłem dłonią po padzie, żeby rozświetlić ekran. Wtedy natychmiast w moje oczy rzuciło się jedno słowo: żona.
– Ja pierdolę! Mówiłem, że porozmawiamy rano! – ryknąłem i od razu zbiegłem na dół. Chwyciłem telefon i wybrałem do niej numer. Choć nie spodziewałem się, że w ogóle odbierze, musiałem spróbować.
Nieaktywny.
Znalazłem zapasowe klucze do sąsiedniego domu i poszedłem sprawdzić, czy mimo wszystko nie postanowiła ukryć się w nim. Niestety, również był pusty. Wykazała się typową dla młodych dziewcząt impulsywnością i uciekła, nie dając mi nawet szansy, żeby jej wszystko wyjaśnić.
– Jeśli myślisz, że się przede mną ukryjesz, promyczku, to świadczy wyłącznie o tym, że rzeczywiście mnie nie znasz – mruknąłem pod nosem i przeszedłem do działania.
W całej popieprzonej sytuacji, plusem było to, że zostawiła laptop i wiedziałem, dlaczego postanowiła zniknąć. W przeciwnym razie denerwowałbym się, że została uprowadzona. Miałem tylko nadzieję, że nie przyszło jej do głowy nic głupiego, co mogłoby narazić ją na niebezpieczeństwo.
Usiadłem na progu i zacząłem działać. Skontaktowałem się najpierw z Blackiem, lecz ona wykazała się odrobiną przebiegłości i nie poszła do niego na skargę. Ułatwiłoby mi to nieco sprawę, bo wówczas on uświadomiłby jej, że powinna najpierw mnie wysłuchać. Chciał wszczynać alarm, ale go powstrzymałem. Czułem jakiś niezrozumiały spokój o nią, choć zdawałem sobie sprawę, że kiedy już ją znajdę, nasza rozmowa nie będzie należała do spokojnych.
Wykonałem kolejne połączenie.
– Mallory.
– Podam ci numer. Chcę lokalizację i bilingi z ostatnich dwudziestu czterech godzin – poinformowałem od razu, a po drugiej stronie usłyszałem ciężkie westchnienie.
– Jestem po nocnej zmianie, Wolf.
– Ja też, a tak się składa, że moja przyszła żona zniknęła i muszę ją znaleźć. Natychmiast – starałem się mówić spokojnie. – Zapłacę ekstra.
Kolejne westchnienie.
– Daj mi pół godziny.
– Piętnaście minut – rzuciłem i zakończyłem połączenie.

***
Wjeżdżałem na teren jakiegoś pensjonatu, do którego dzwoniła w środku nocy, i gdzie ostatni raz zarejestrowano jej lokalizację. Miałem nadzieję, że nie postanowiła uciekać gdzieś dalej, bo zabawa w kotka i myszkę nie należała do moich ulubionych.
Zaparkowałem przed wejściem do drewnianego, dużego domu, nad którego drzwiami wisiał nieco wyblakły szyld: „Bezpieczna przystań”. Typowe dla małej Jasmine. Nawet wkurwiona do granic, szuka bezpieczeństwa.
Trzasnąłem drzwiami samochodu i wbiegłem po skrzypiących schodach, przekraczając próg. Od razu uderzyły we mnie zapachy jakiegoś domowego jedzenia. Rozejrzałem się po wnętrzu i dostrzegłem krępej budowy kobietę, stojącą przy drewnianym, rzeźbionym kontuarze.
– Nie mamy już miejsc! – krzyknęła.
– Szukam kogoś – mruknąłem.
– O, a kogo? – Posłała mi uśmiech, ale jej spojrzenie pozostało nieufne.
Położyłem na wytartej ladzie zdjęcie Jasmine.
– Jej.
– Nie widziałam tu takiej – powiedziała, z ledwością rzucając okiem na fotografię. – Kim pan jest? Jeśli uciekła panu córka, to proszę zgłosić jej zaginięcie na policji.
– To nie moja córka, a moja dziewczyna – warknąłem. – i wiem, że gdzieś tu jest.
– Dziewczyna? – pisnęła i zmrużyła swoje i tak już małe oczy, przez co wyglądała, jak zawodnik sumo, przygotowujący się do pokazu.
Położyłem na zdjęciu odznakę.
– I szukam jej – powtórzyłem z naciskiem.
Kobieta skrzyżowała grube ręce na obfitej piersi i spojrzała na mnie jeszcze bardziej podejrzliwie.
– Skąd mam wiedzieć, że to nie zabawka?
Obok położyłem legitymację. Cholera, twarda baba. Nawet zabawna. Wzięła ją w dłonie i zaczęła uważnie czytać wszystkie zawarte w niej informacje.
– Jest w domku numer siedem. – westchnęła z rezygnacją. – Ale jeśli okaże się pan być jakimś psychicznym byłym facetem tej małej, to mam strzelbę – zagroziła, a ja się roześmiałem.
– Zapewniam, że będziemy kłócić się bardzo głośno, ale strzelba nie będzie potrzebna – parsknąłem i skierowałem się do wyjścia, zbierając z lady odznakę i legitymację, a także zdjęcie mojej małej Jasmine.
– Musi pan obejść dom i iść jakieś trzysta metrów prosto! – krzyknęła do moich pleców.
Że też przyszło jej do głowy, żeby uciekać do jakiejś dziczy i ukrywać się w chacie pośrodku lasu. Stanąłem przed miniaturową, drewnianą budowlą i nie trudząc się, żeby pukać, nacisnąłem na klamkę, lecz drzwi nie ustąpiły. Choć tutaj nie zapomina, żeby zamykać się od środka.
– Kto tam? – Usłyszałem słaby, drżący głos.
– Jasmine, otwórz drzwi – powiedziałem z największym spokojem, na jaki było mnie w tej sytuacji stać.
– O, nie... – Dobiegł mnie jej szept, a po chwili usłyszałem jakiś trzask.
– Kurwa! Otwórz te cholerne drzwi! – ryknąłem i kątem oka zauważyłem postać po drugiej stronie budynku.
Ta mała wariatka wyskoczyła przez okno i zaczęła uciekać. Wziąłem uspokajający oddech, żeby rzeczywiście nie sprać jej tego zgrabnego tyłka, kiedy ją złapię, i ruszyłem za nią. Czułem jednocześnie ulgę, że była cała i zdrowa, i jak widać również pełna sił, ale też irytację jej głupim zachowaniem.
Po kilkunastu metrach złapałem ją za kaptur bluzy i pociągnąłem energicznie do tyłu. Chwyciłem ją w pasie, a ona zaczęła się wyrywać, krzyczeć i płakać.
– Zostaw mnie! Nienawidzę cię! Oszukałeś mnie! – Okładała mnie pięściami i szlochała.
– Dasz mi wyjaśnić, czy będziesz tracić energię na bezsensowne awantury? – zawarczałem i złapałem ją mocno za nadgarstki. – Spójrz na mnie, Jasmine – zażądałem, ale ona nie przestawała się szarpać.
– Nienawidzę cię, słyszysz?! Jesteś oszustem! Wykorzystałeś mnie! – wrzeszczała na całe gardło i próbowała mnie kopnąć.
Podobało mi się to, że okazała się być waleczna, ale nie powinna być taka wobec mnie. Kiedy wciąż podejmowała próby, by się wyswobodzić z mojego uścisku, bez zastanowienia przerzuciłem ją sobie przez ramię i ruszyłem w kierunku wozu. Okładała moje plecy drobnymi piąstkami i krzyczała, ale nie zwracałem na to uwagi. Skoro nie chciała mnie słuchać, musiałem jej pokazać.
Wsadziłem ją siłą do samochodu i zająłem miejsce za kierownicą. Próbowała jeszcze otworzyć drzwi i okno, ale każde z nich zablokowałem, więc nie miała szans. Wówczas ponownie przeniosła swoją agresję na mnie.
– Jeśli zaraz nie przestaniesz, to cię skuję! – ryknąłem, a ona natychmiast przestała się rzucać. – Pojedziemy na wycieczkę, promyczku – dodałem już spokojniej.

Miss Gold #4 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz