3. The Journey, the Stream and the Child

121 10 6
                                    


Słońce wisi już wysoko na niebie gdy pewnym krokiem kroczą przez dżunglę. Smugi światła przezierają się przez liście, tańcząc na ich rozgrzanych ciałach. Upał w puszczy powinien nieco zelżeć, lecz Sanji ma wrażenie, że jest całkowicie odwrotnie. Czuje jakby właśnie zanurzał się w gorącej masie liści i pnączy, z których nie sposób było się wydostać.

Cała załoga wędruje w zwartej grupie nasłuchując najmniejszego szmeru. Szum oceanu już dawno zamilkł, zastąpiony robactwem dającym swój popisowy koncert w zaroślach. Rój much wydaje się być jeszcze bliżej niż wcześniej i co najdziwniejsze, Sanji zaczyna zauważać w tym jazgocie jeszcze coś. Coś co kompletnie nie brzmi jak muchy. Nie potrafi jednak dokładnie tego określić, więc stara się nie przywiązywać do tego wielkiej wagi.

- Nie jest tak źle jak na razie - Chopper odzywa się, maszerując radośnie u boku Sanji'ego. - Trochę gorąco ale chyba to nie jest klątwa, prawda?

- Nie sądzę - kwituje Sanji, uśmiechając się do ich doktora. - Ale przed nami jeszcze długa droga. Trzymaj się blisko mnie, to nic ci się nie stanie.

- Dziękuję, Sanji.

- Myślicie, że ten skarb naprawdę tam jest? - odzywa się Nami. Jej twarz wyraża jedynie determinację. - Będę naprawdę zła, jeśli Moryen nas okłamała.

- Nie zdziwiłoby mnie to - Zoro odwarkuje cicho, a cienka strużka potu spływa mu po skroni. - To jakieś chore babsko.

Zoro snuje się za nimi na szarym końcu i wygląda na to, że upał porządnie dał mu w kość. Jego zgarbiona sylwetka to naprawdę dziwny widok - Marimo nigdy nie miał problemu z wysokimi temperaturami. Setki razy zasypiał w pełnym słońcu na pokładzie Sunny i Merry. Sanji często zastanawiał się, jakim cudem nie spalił się jeszcze na popiół.

- Łap - Sanji rzuca za siebie butelkę z wodą, którą Zoro łapie odruchowo w locie. - W taką pogodę trzeba podlewać nawet mszaki.

- Pierdol się.

Mimo groźnych słów, szermierz od razu otwiera butelkę. Pije łapczywie a pojedyncze krople wody wypływają mu kącikiem ust i spływają leniwie po szyi. Przelotem zerka tylko na Sanji'ego i wyprzedza go, by zrównać się z Luffym na samym czele ich pochodu. Kapitan uśmiecha się do niego, nie przerywając wyśpiewywanej właśnie piosenki.

Ich wyprawa zapowiadała się iście wspaniale.

Wędrują równym tempem przez kilka godzin, a słońce nie odpuszcza im nawet na chwilę. Na szczęście flora dżungli zaczyna się nieco zmieniać: gęste trawy sięgają im po sam pas a drzewa stają się bardziej różnorodne. Znikają też gęste pnącza w które co chwila się zaplątywali. Przypomina to w tej chwili wędrówkę przez bardzo upalny las, na jednej z setek wysp które odwiedzali.

- Powinniśmy zacząć szukać miejsca na nocleg. Niedługo zacznie się ściemniać - Robin odzywa się spokojnie, a wszystkie rozmowy cichną: Usopp przerywa swoją opowieść w pół słowa, a piosenka Luffy'ego zamiera mu na ustach. Ich archeolog ma siłę przebicia. Gdy cokolwiek mówi, każdy słucha jej słów ze stuprocentową uwagą.

- Jestem za. Powinniśmy uzupełnić wodę. Przez tą pogodę zużyliśmy więcej niż planowaliśmy - stwierdza Sanji, przegrzebując butelki w swoim plecaku. - Mamy coś przydatnego na mapie, moja droga Nami? Jezioro? Strumień?

Ich nawigator ściąga lekko brwi i przystaje w miejscu, spoglądając na mapę. Nie jest to zbyt pomocne narzędzie - narysowana najprawdopodobniej przez samą Moryen nie odzwierciedla terenu, ani odległości między punktami. Biorąc pod uwagę zmianę roślinności wokół nich, najprawdopodobniej opuścili właśnie teren oznaczony krzywymi palmami na pergaminie. Niedaleko nich znajdowała się cienka niebieska nitka która symbolizowała strumień. To tu powinni rozbić swój pierwszy obóz.

Silence of Decay | SanZoWhere stories live. Discover now