Zaraz złapał się na tym, o jakich głupotach myślał, ale rozumiał, skąd się to brało. Jego mama za każdym razem pytała, kiedy Harry się ustatkuje. Miał już dwadzieścia siedem lat, a nadal był singlem. Nie opowiadał jej o swoich randkach, nie miało to najmniejszego sensu i suszyłaby mu głowę, że za bardzo wybrzydza, skoro było tyle miłych panów w okolicy.

Tylko, że no właśnie nie było, a kobieta za nic nie chciała tego zrozumieć.

Skrzywił się, kiedy zaczęło kropić. Musiał, a jakżeby inaczej, znów zapomnieć parasola z domu. Być może, gdyby miał lepszy nastrój, przyspieszyłby, aby tylko jak najszybciej schronić się przed opadem, ale teraz nie mi nawet na to siły. Jeżeli miałby zmoknąć i rozchorować się bardziej, to nie zamierzał narzekać, kilka dni na chorobowym dobrze by mu zrobiło. Dla pewności jednak podciągnął w górę zamek swojej kurtki, jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc.

I w momencie, w którym wdepnął w kałużę, usłyszał jakiś dziwny dźwięk. To sprawiło, że chciał wziąć nogi za pas i uciekać, ale nie potrafił się ruszyć. Wyjął nawet słuchawkę z ucha, aby lepiej rozeznać się w sytuacji.

Obrócił kilkukrotnie głową, aż w końcu dostrzegł leżącego na ziemi człowieka. Harry wiedział, że mogło być to niebezpieczne, ale jak miał zostawić kogoś, kto najwyraźniej potrzebował pomocy? Postanowił podejść dwa kroki bliżej, a jeśli zobaczy cokolwiek niepokojącego w leżącym człowieku, ucieknie szybciej niż zdążyłby wypowiedzieć swoje imię.

Deszcz pozwolił mu nieco zamaskować kroki, a kiedy się zbliżał, okazało się, że na ziemi znalazł się zakrwawiony, pobity mężczyzna. Harry w pierwszej sekundzie nie odważył się podejść, ale w nikłym świetle zauważył, że nie był to ani bezdomny, ani ktoś, kto szukał na mieście zaczepek. Facet, chyba w podobnym do niego wieku, ubrany był w zdecydowanie droższe ubrania niż on sam miał na sobie. Czyżby napad? W takim razie on również mógł być na celowniku. Może nie był aż takim łupem, jak ten gość, ale funt do funta i można było się wzbogacić.

Uklęknął, uznając, że będzie później tego żałować. Jeżeli mu się dostanie, to przynajmniej w słusznej sprawie. Mimo wszystko i tak znalazł się dwa kroki od mężczyzny, na wszelki wypadek.

— Halo, proszę pana? — zagaił, chociaż wątpił, że otrzyma jakąś odpowiedź. Nie chciał go dotykać czy szturchać, obawiając się, że mógłby od tak samemu zostać uderzonym. — Proszę pana?

I naprawdę poczuł zaskoczenie, kiedy powieki uniosły się, a w jego stronę zwróciła się para niebieskich oczu, która zdawała się przebijać przez wieczorną ciemność. I te oczy spojrzały na niego z taką siłą, że uznał to aż za niemożliwe. Harry aż się wzdrygnął, ale wmawiał sobie, że był to jedynie deszcz, który dostał mu się pod kurtkę.

— Mogę jakoś pomóc? — zapytał, już widząc nad głową te wszystkie afisze o tym, jak zareagować w takiej sytuacji. Szkoda tylko, że w jego pamięci były kompletnie wyblakłe. — Zadzwonię po karetkę i po policję? A nie... Przecież rozładował mi się telefon. Nie mam nawet jak zadzwonić.

Facet wydał z siebie przeciągły jęk, jakby próbował się unieść. Harry pozostał na swoim miejscu. Skoro był przytomny, to i tyle dobrze. Przynajmniej mógł się od niego czegokolwiek dowiedzieć, a nie snuć niepokojące domysły. To również znaczyło, że ten nie zbliżał się tak bardzo do śmierci.

— Nie chcę żadnej... Policji — wydusił z siebie mężczyzna, kładąc dłoń na swoim boku i skrzywił się, choć Styles nie widział tego już tak dokładnie. — Cholera, pomóż mi wstać. Sam nie dam rady.

Ton był władczy i Harry zaraz pomyślał, że gość musiał być wysoko postawionym dyrektorem, którego pewnie próbowały skroić jakieś młode typki. Nawet nie ważył się sprzeciwić, tylko podszedł i jak najdelikatniej złapał go, nie myśląc o tym, że najpewniej sam się zaraz pobrudzi. Cóż, no to nici z jego spokojnego wieczoru z serialem, ponieważ postanowił zostać opiekunem obcego faceta.

House husbandWhere stories live. Discover now