Rozdział 3: Chwila oddechu.

Comincia dall'inizio
                                    

Connor jednak nie zwraca uwagi na nic innego niż postać szarookiej. Tak bardzo pragnie jej dotknąć, że nawet nie obchodzi go już fakt, że dobre czterdzieści minut temu zlał jakiegoś chłopaka pod klubem niemal na śmierć, tylko za to, że po zobaczeniu jasnowłosego, zapytał gdzie zgubił swoją "dziwkę". To właśnie nazwanie w ten sposób jego ukochanej wytrąciło jego osobę z równowagi.

— Jesteś taka piękna, kochanie — szepcze, przybliżając swoją twarz do tej dziewczyny. Muska delikatnie jej usta, pomiędzy komplementami, które wypadają z jego ust w stronę Viviane. — Nikt nie ma prawa mi cię zabrać. Nikt — dodaje, pogłębiając po raz pierwszy tego wieczoru pocałunek. Mimowolnie V go oddaje, pozwalając by wepchnął w następnej chwili swój język do jej buzi. — Mam nadzieję, że to wiesz. Prawda? Zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś moja, tylko moja?

— Oczywiście. — Jedno słowo, a sprawia Mallory niemal fizyczny ból. Doskonale wie, że nigdy nie wyrwie się z sideł, którymi objął ją Connor. Może jedynie nieco je poluzować, tak jak na przykład w tej chwili. Bowiem kiedy dwudziestotrzylatek jest pijany jest nieco delikatniejszy od trzeźwego. Z chwiejnym krokiem i mglistym wzrokiem nie uprawia z nią seksu w tak brutalny sposób jak zwykle. Jednak nietrzeźwy chłopak używa więcej słów podczas stosunku, tylko po to, aby zapewnić Viviane, że nigdy jej nie opuści, a ona bez niego jest niczym. Tylko zwykłą ćpunką, której wyrwano z rąk narkotyk. Tym narkotykiem dla Mallory jest blondyn. Po cichu, małymi dawkami uzależniał ją od siebie, do tego stopnia, że dziewczyna doskonale teraz wie, że bez niego nie poradziłaby sobie w życiu. Może go nienawidzić, ale to on jest jej życiem.

— Powiedziałbym ci coś, ale wiem, że będziesz zła. Bardzo zła. Ale ja naprawdę nie chciałem to on zaczął, a ja... Ja tylko chciałem się bronić — słowa wypływają z ust chłopaka, gdy jego dłonie błądzą po szczupłym kobiecym ciele. Viviane zamyka na kilka sekund oczy, by następnie delikatnie objąć policzki blondyna dłońmi. To sprawia, że skupia uwagę na jej oczach, a nie na ciele.

— Nie będę zła, obiecuję — zapewnia, zjeżdżając dłońmi na ramiona, a następnie na nadgarstki Blake'a. Popycha go delikatnie do tyłu, aby wyjść zza stolika kawowego.

— Obiecujesz?

— Obiecuję, a teraz chodź. Musimy cię opatrzyć — mówi, ciągnąć chłopaka w stronę łazienki.

Nakładanie na twarz przeróżnych masek stało się dla Viviane Mallory już dawno codziennością. To jak płynnie przechodzi z pokazywania jednej emocji do drugiej może pozazdrościć niejeden aktor. Tylko czy to jest dobre? Czy ukrywanie prawdziwej siebie przed całym światem nie niszczy człowieka od środka jeszcze bardziej? Oczywiście, że tak.

~☾~

Bierze łyk gorącego napoju, delektując się smakiem słodkiego karmelowego macchiato. Odstawia prawie pełny kubek z kawą na ciemny blat stołu, skupiając swoją uwagę na widoku za oknem. Nowy Jork o godzinie dziewiątej rano w niedziele tętni życiem, chociaż ilość ludzi przechadzających się po ulicach jest nieco mniejsza niż na tygodniu czy w sobotę, kiedy to większa część nowojorczyków popada w zakupowy szał. Viviane nigdy nie należała do tej grupy osób. Każdy dzień jest tylko powtarzającym się ciągiem tych samych zdarzeń, przez co dni, tygodnie a później miesiące zlewają się w jedną niewyraźną plamę, z której jedyne co się przebija to coraz większe poczucie pustki.

Z zamyślenia wyrywa Mallory ciepły oddech, który muska skórę tuż za jej lewym uchem. Odwraca powoli głowę w stronę właściciela ust, które złożyły przed sekundą delikatny pocałunek na szyi, widząc, że ma na sobie jedynie niebieski ręcznik, który oplata jego biodra, przełyka z trudem ślinę. Kiedy Connor odsuwa jej krzesło, a następnie chwyta za dłonie, wstaje, by po chwili ponownie znaleźć się w pozycji siedzącej, tym razem na rękach chłopaka, którego zielone tęczówki niemal nieświadomie kpią z jej dezorientacji.

— Kiedy byłem pod prysznicem, z trudem powstrzymywałem się by ciebie nie zawołać. W końcu to zrobiłem, ale najwyraźniej tego nie usłyszałaś. Dlaczego mnie nie usłyszałaś? — zadaje pytanie, powoli opuszczając dziewczynę na kanapę w salonie. W końcu jej plecy stykają się z miękkim materiałem, a na twarzy maluje się z każdą sekundą coraz większa panika. Osiąga swoje maksimum, gdy prawa dłoń Blake'a ląduje na jej gardle. Nie dusi jej, ale brunetka doskonale wie, że byłby do tego zdolny. To w tym właśnie momencie dociera do niej, że zawiniła. Tak bardzo skupiła się na panoramie miasta, że nie dosłyszała wołania Connora. Tak, zgwałciłby ją pod tym prysznicem bez skrupułów, ale przynajmniej nie trzymałby ręki na jej szyi. Nie udowadniał kolejny raz, że to właśnie o n ma władzę nad jej życiem. — Odpowiedz. Dlaczego zignorowałaś moją prośbę, kiedy ja nie ignoruję twojej żadnej. Wczoraj pobiłem się z chłopakiem, po to by wiedział, że nie może nazywać cię dziwką, a ty nawet nie chciałaś mnie usłyszeć. Dzisiaj. Kiedy byłem trzeźwy i racjonalnie myślałem, a to znaczy, że nic by się groźnego nie stało. Rozumiem wczoraj, ale dzisiaj? Dlaczego Viviane Mallory nie przyszłaś do mnie do łazienki, bym mógł się z tobą kochać?

Obwinianie. Wzbudzanie poczucia winy. Fakt, że doskonale wiedziała co chce na niej wywołać przytłacza jeszcze bardziej, nawet w momencie, gdy jedyne o co powinna się martwić to to, by nie stracić przytomności, gdyż palce na jej krtani zaciskają się coraz bardziej.

Connor Blake ma chorą obsesję na punkcie Viviane Mallory. Viviane Mallory walczy o każdy oddech, ponieważ Connor Blake zaćmiony jest gniewem na tak błahą rzecz, jaką jest niedosłyszenie.

— Connor... Ja nie mogę... — szepcze, czując jak w kącikach jej oczu pojawią się łzy. To wszystko twoja wina, zasługujesz na to, odzywa się głos z tyłu jej głowy. Pragnie zaprzeczyć, zrobić cokolwiek, by nie przyznać, że jej wewnętrzny głos ma rację. Ale ma, gdyby poszła do tej pieprzonej łazienki, nie leżałaby teraz spanikowana i cholernie blada na twarzy na tej cholernej kanapie.

— Jesteś taka niegrzeczna. — Głos chłopaka, wyrywa ją z natłoku myśli, które krążą po jej umyśle. Connor kręci głową, nawet nie kontrolując siły nacisku swojej dłoni. — Taka... Ach. Jestem niesamowicie wkurwiony na ciebie, kochanie, ale jedyne o czym marzę to o twoich ustach... Boże. — Sapie, czując jak jego penis staje się jeszcze bardziej sztywny. Wreszcie puszcza szyję dziewczyny, aby przenieść ręce na gumkę jej dresów. Ręcznik, który miał na sobie już dawno leży na ciemnych panelach podłogowych.

Viviane unosi się na przedramionach, starając się złamać odpowiednią ilość powietrza do ust. Fakt, że była podduszana na leżąco nie pomaga w tym zadaniu. Mijają dwie minuty zanim jest w stanie cokolwiek sensownego wypowiedzieć.

— Conn. Czy ja, czy my musimy teraz to robić. Proszę. Błagam pozwól mi się uspokoić, ty też potrzebujesz chwili oddechu — mówi, łapiąc podbródek chłopaka, aby spojrzał w jej oczy. Widzi w nich jedynie pożądanie. Więc ryzykując wiele, podnosi się do siadu, odpychając dwudziestotrzylatka do tyłu. Nie ma tyle siły, aby całkowicie zepchnąć go ze swoich nóg, ale przynajmniej odrywa palce od jej dresów.

— Nie możemy odpocząć, V. Zasługujesz na karę doskonale o tym wiesz — szepcze, popychając ją, aby ponownie się położyła. Teraz już się nie ociąga, w mgnieniu oka pozbywa się dolnej partii ubrań dziewczyny, by jak najszybciej zanurzyć w jej wnętrzu swojego kutasa. Pieprzy ją, ponownie zaciskając rękę na krtani.

Słone łzy spływają po jej policzkach, kiedy nie jest w stanie nawet krzyknąć z bólu. Coraz gorzej wychodzi jej łapania powietrza, a palce dłoni, które nie są zaciśnięte na jej gardle, ugniatają jej lewą pierś. Nie jest do delikatna pieszczota, bardziej tortura, gdyż Connor wkłada w to za dużo siły. Jego biodra wykonują szybkie, rytmiczne ruchy, a na twarzy widnieje krzywy uśmieszek. Nie chce jej udusić. Oczywiście, że nie, jednak pragnie by poczuła ból. Tak silny, jak nigdy dotąd. By cierpiała.

Connor Blake jest panem jej losu i oboje o tym doskonale wiedzą...

~©~

inviciblex, 2023

Szept wiatru || ZawieszoneDove le storie prendono vita. Scoprilo ora