— Nie jesteśmy z cukru, spokojna głowa trenerze. — Poklepał go po ramieniu Zalewski.

— Czesiowi to dobrze, ktoś mu nad głową trzyma parasol. — Wyrósł nagle obok mnie Szczęsny.

Parsknęłam niekontrolowanym śmiechem słysząc to. Faktycznie, trener reprezentacji miał nad sobą parasol trzymany przez kogoś z kadry.

— Powinni mi więcej zapłacić za stanie tutaj. — Stwierdziłam.

— Wojtek, idziesz na bramkę! — Krzyknął trener i wskazał palcem bramkę po prawej stronie boiska.

Starałam się znaleźć plusy wody skapującej po każdym centymetrze mojego ciała. Wymyśliłam to, że przynajmniej nie jest tak gorąco jak było tego dnia od rana.

— Hale, idziesz grać?? — Krzyknął do mnie ktoś, kto brzmiał tak jak Bednarek. Właściwie to chyba był i on. Nie widziałam go dokładnie przez mokry obiektyw mojego aparatu.

— Że co!? — Odkrzyknęłam przecierając całą twarz dłonią. — Kurwa mać. — Syknęłam orientując się, że rano się malowałam.

— No chodź! Odłóż aparat! — Powtórzył.

Zmarszczyłam brwi i wciąż mocno zdezorientowana odłożyłam sprzęt na bok przykrywając go na wszelki wypadek sporym kawałkiem plastiku, którzy leżał z boku. Odgarnęłam włosy do tyłu odciskając je z nadmiaru wody, który sprawiał, że były coraz cięższe.

— Powaliło was!? — Krzyknęłam będąc już na samym środku boiska.

Bednarek od tyłu położył dłonie na moich ramionach i potarł je szybko widząc, że dygoczę.

— Będziesz ze mną w drużynie, tam jest twoja bramka, tam nie strzelasz.

Zmierzyłam mężczyznę wzrokiem odwracając się do niego. Zastanawiało mnie to jak wielki raban dostaną od trenera.

Nim się obejrzałam, miałam piłkę przy nodze. Podałam ją Bednarkowi, a później straciłam ją z pola widzenia. Biegałam prawie na oślep, ale śmiejąc się przy tym jak głupia. Coś było takiego w bieganiu w deszczu, co uruchamiało w organizmie jakiś rodzaj dziwnych endorfin.

Kopnęłam piłkę w stronę Krychowiaka, który poślizgnął się na przemoczonej trawie. Odgarnęłam dłońmi obślizgłe włosy z twarzy.

— Hale, on nie jest z nami! — Wydarł się Jędrzejczyk.

— Naprawię to! — Odkrzyknęłam rzucając się na piłkę nim Krychowiak zdążył podnieść się z ziemi.

W tym czasie Cash również przyczaił się na piłkę i chciał mi ją odebrać, jednak ja biegnąc zahaczyłam o stopę biednego Krychowiaka, któremu prawie udało się wstać. Runęłam do przodu łapiąc piłkę w dłonie, ale ku mojemu zaskoczeniu nie spotkałam się wcale z ziemią.
Znalazłam się natomiast w ramionach Casha, który ze mną na rękach biegł w stronę bramki.

— Rzuć piłkę! — Krzyknął do mnie, a ja wypuściłam ją z rąk.

Mężczyzna przejął ją nogą i kopnął ją idealnie do bramki, gdy Szczęsny przechylił się w przeciwną stronę. Cash opuścił mnie na ziemię i przybił ze mną piątkę. Nasz chwilowy kontakt wzrokowy nie był dla mnie czymś ciężkim, miałam raczej wrażenie, że był czymś w rodzaju pogodzenia się, ale wciąż nie miałam pojęcia na czym stoimy. Właściwie chyba właśnie na to oboje się zgodziliśmy w tamtym momencie. Na niewiedzę.

— Nawet nie wiem jaką karę za to przyznać. — Piątek, który robił nam za sędziego przyłożył dłoń do ust zastanawiając się nad tym co właśnie ujrzał na boisku.

Give it time // Matty Cash ff  Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz