~*~ Poniedziałek 5 grudnia ~*~

Start from the beginning
                                    

— Tak właśnie chcę, a teraz wracaj do lobby i nie wpadaj tu jak do klubu — upomniał go surowo.

— Nie chodzę do klubów.

— Nie obchodzi mnie to.

— W takim razie ja też sobie nie życzę, żebyś tak mówił — warknął Jeong-guk. — Nie tylko ty masz swoje prawa. Mogę się poskarżyć naczelnikowi z urzędu i będziesz miał kłopoty — pogroził, choć daleki był od tego typu procederów.

Nigdy nie był donosicielem. Wręcz przeciwnie trzymał się z tymi, którzy mieli kłopoty i to na nich się donosiło.

Tae-hyung oniemiał. Słysząc słowo „skarga", czuł, jak żołądek wywraca mu się na lewą stronę.

— Grozisz mi? — zapytał lekceważąco, aby zamaskować fakt, że to on poczuł się zagrożony.

— Może? — odpowiedział arogancko Jeong-guk.

Chwilę patrzeli sobie hardo w oczy, a potem Tae-hyung obrzucił go zdegustowanym spojrzeniem z góry na dół.

— Mógłbyś się jakoś inaczej ubierać, gdy tu przychodzisz? — zapytał, chcąc zmienić temat. — W firmie obowiązuje dress code.

Jeong-guk popatrzył po sobie, a potem na niego.

— Nie mam innych ubrań, co złego jest w jeansach i swetrze? Ty jesteś PAnem PrEzEsem, a ja tu jestem na chwilę. Chcesz mi powiedzieć, że na tę okazję mam kupić garnitur?

Tae-hyung się zmieszał. Nigdy nie był dobry w pyskówkach. Nie musiał. Żaden z jego pracowników nigdy by się na takie nie odważył, ale... istotnie nie przyszło mu do głowy, że inni ludzie w jego wieku nie chodzą na co dzień w białej koszuli i marynarce, nie mówiąc o tym, że nie znał sytuacji materialnej chłopaka, która zapewne nie była w najlepszej formie, skoro był zarejestrowany w urzędzie pracy. Ale żeby chociaż nie mieć zwykłej koszuli?

— Nie, nie ma nic złego w swetrze — zaprzeczył, żeby nie wyjść na snoba i ignoranta. Miał przecież być bliżej młodych pracowników i traktować ich po partnersku. Tak mówił ojciec, którego oczekiwań nie chciał zawieść. — Możesz w nim przychodzić, skoro nie masz nic innego, ale niech, chociaż nie jest w renifery i bałwany tak jak dzisiaj.

— Przecież jest grudzień — zaoponował Jeong-guk. — Idą święta.

Istotnie jego dzisiejszy sweter był z kolekcji tych świątecznych. Chciał nieco rozweselić ten panujący tu sztywny nastrój.

— W biurze jest praca, a nie święta — nie dawał za wygraną Tae-hyung. — A ten szalik? Skąd tyś go wytrzasnął? — zadrwił i wziął jego koniec do ręki.

Wbrew temu, co o nim myślał, szalik był miękki i przyjemny w dotyku. Na rogu miał wyszyte trzy litery: JJK.

— Babcia ci go wydziergała na drutach i podpisała, żebyś nie zgubił w przedszkolu? — nie potrafił się opanować i go zwyczajnie tą kpiną nie uszczypnąć.

Jeong-guk spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami.

— Zwariowałeś? — zapytał z niedowierzaniem. — Sam go zrobiłem — oświadczył z dumą. — To nic trudnego, mógłbym cię nauczyć, jakbyś chciał — zaproponował.

Tae-hyungowi o mało gałki oczne nie wypadły z oczodołów. Nie dowierzał własnym uszom.

— Chłop jak dąb robi szaliki na drutach? — wymsknęło mu się.

Osobowość tego chłopaka po prostu tak go zaskakiwała i irytowała jednocześnie, że nie panował nad sobą.

Jeong-guk się skrzywił.

His red scarf || TaekookWhere stories live. Discover now