Rozdział 1

59 5 0
                                    

Odkąd pamiętam wyjątkowo źle znosiłem przejawy ludzkiej głupoty. Drażniła mnie do tego stopnia, że za największe wyzwanie uważałem konieczność powstrzymywania się od oczywistych w takiej sytuacji reakcji. Naiwnie wierzyłem, że w takim miejscu jak to, nie spotkam zbyt wielu reprezentantów owej, niechlubnej grupy idiotów. Okazało się jednak, że w tym konkretnym aspekcie, nie odstawałem znacząco od tych, których tak bardzo starałem się unikać.

Było ich zbyt wielu. Bezpośrednie zderzenie było nieuniknione.

– Nie sądzę, by wzięli pod uwagę jego opinię – usłyszałem bardzo dokładnie głos Jess, pretendującej na członka wspomnianej grupy. – Co z tego, że jest najlepszy w grupie – dodała markotnie, potwierdzając tym samym, że to ja jestem tematem ich rozmowy.

Na imię miała Jessica, ale już pierwszego dnia zaznaczyła wyraźnie, by zwracać się do niej Jess, gdyż nie podoba jej się brzmienie imienia Jessica. Zakomunikowała to dokładnie w ten sposób, wypowiadając słowo Jessica dwukrotnie, pomimo zawodzeń, że tak bardzo go nie cierpiała.

Większość podłapała od razu, wprowadzając skrót jej imienia do pamięci dyskowej swojego umysłu, znalazło się też paru, którzy porównali ją do bohaterki jakiejś książki o wampirach oraz jeden taki, który nie poświęcił na to choćby 5 sekund swojego czasu.

Komunikat był prosty, więc zajmowanie się jego treścią dłużej byłoby niewybaczalne.

Wspominając powyższą sytuację, wolnym krokiem przemierzałem pusty korytarz. Od zakrętu skąd dochodziły odgłosy toczącej się rozmowy, dzieliło mnie zaledwie 5 metrów.

– Działa mi na nerwy. Uważa się za lepszego, a jedyne co go wyróżnia to arogancja i głupio wyglądająca fryzura.

Zwolniłem, słysząc jakże oczywiste słowa na mój temat i zdecydowałem się zatrzymać, by przekonać się czy opinia pozostałych osób będzie równie przewidywalna.

– Fakt, z początku myślałem, że to laska i dopóki się nie odezwał, uważałem nawet, że całkiem urocza.

Zakryłem usta, nie chcąc zdradzić się, że stoję tuż obok i z rosnącą w siłę irytacją, nasłuchiwałem dalej.

– Szczerze? Nie wyobrażam go sobie z żadną dziewczyną. Wątpię, by ktokolwiek sprostał jego wydumanym oczekiwaniom, których zapewne sam nie spełnia.

– Wątpię, by ktokolwiek wytrzymał z nim sam na sam dłużej niż 5 minut – wtrąciła Laura.

Mógłbym nawet przysiąc, że wzdrygnęła się na samą tę myśl, co zdradził jej drżący i odrobinę zniekształcony głos.

– Zacznijmy od tego, że dobrowolnie by na to przystał.

– Niemożliwe. Samo wyobrażenie tego sprawia, że...

I dokładnie w tym momencie zdecydowałem się wyjść z ukrycia.

– Że? – spytałem, pojawiając się w zasięgu ich wzroku.

Stłoczeni przy maszynie z napojami wyglądali jak dzieci przyłapani na gorącym uczynku podczas nieautoryzowanej zabawy.

– Mello... – odezwała się Laura głosem, zdradzającym najwyższe zmieszanie i swego rodzaju panikę.

Zapewne nikt z tutaj obecnych nie był przygotowany na konfrontację. Żaden z moich tak zwanych kolegów nie chciał, by ich opinia dotarła do moich uszu. Chcieli trwać w bezpiecznej bańce wykluczenia i niechęci do mojej osoby, która bądź co bądź zbliżyła ich do siebie.

– Tak? Dokończ proszę – odezwałem się spokojnie i oparłszy się o ścianę, skrzyżowałem ręce na piersi, spoglądając prosto w jej brązowe, zupełnie bez wyrazu oczy.

Death Planet | Mello x MattWhere stories live. Discover now