Rozdział numer 1

1 0 0
                                    

Brzęczący alarm telefonu zbudził mnie ze snu. Westchnąłem, ponieważ znów będę musiał rozpocząć kolejny żałosny dzień. Promienie słońca odbijały się od moich brudnych talerzy i kubków na biurku. Ignorując to sięgnąłem po telefon, może to mnie trochę rozbudzi. Choć i tak mam poczucie, że to złudne nadzieje. Jeśli nie wstanę w przeciągu najbliższych pięciu minut spóźnię się do szkoły. Chociaż nie obchodzi mnie to. A może obchodzi? Nie jestem pewien, zależy od dnia ojca, jeśli nikt go nie zdenerwował w pracy to nie zwróci uwagi, ale jeśli coś go dzisiaj rozjuszy to mam przerąbane. Takie życie.

Próbowałem wstać na trzy cztery, ale nic z tego. To nie jest mój szczęśliwy dzień. Wtedy usłyszałem kroki matki i wstałem. Myślałem, że idzie skontrolować moją pobudkę, ale weszła do pokoju obok. Niepotrzebnie się podniosłem, mogłem jeszcze moment poleżeć, ale teraz powrót do łóżka byłby bezsensowny. Zacząłem od ubioru i całego spryskania się dezodorantem. Ubrania: czarny sweter, poszarpane spodnie, czarne skarpety. Dodałem jeszcze srebrny łańcuch do tego, by poczuć się ekstrawagancko. Jak na prawdziwą osobę w wieku nastoletnim nie mogłem mieć przecież innego ubioru niż czysta, skondensowana czerń.

Kilkanaście minut później wyszedłem z domu. Zielona kurtka psuła moją wszechobecną czerń. Jednak nie chcę jej zmieniać. Czuję, że jeszcze długo mi posłuży.

Tak czy inaczej szczęśliwie autobus przyjechał punktualnie. Zdążyłem nawet przed szkołą zajść po kawę, niestety natychmiastowo pożałowałem tej decyzji. Zanim zdążyłem wyjść Hania (przedstawiam krótkie wprowadzenie: osoba z mojej klasy, blond włosy z grzywką, zęby białe jak śnieg, codziennie inny eyeliner, WAŻNE: mam przeczucie, że wymyśli każdą historię i cechę charakteru bym w końcu ją zauważył) mnie zobaczyła.

Mój umysł i ciała chcą uciekać, ale znajduję w sobie naiwną siłę by jej pomachać.

Uśmiecha się, a to sprawia, że jeszcze bardziej chcę opuścić to miejsce.

Jednakże znowu się powstrzymuję.

- Hej! – mówi słodko i przytula się do mnie bez ostrzeżenia, jest ostatnią osobą, która poszanowałaby moją przestrzeń osobistą. Czuję różany zapach, który wydaje się przytłaczać jak ona sama.

- Cześć – odpowiadam trochę sucho i chłodno. – Jak życie? – mówię już trochę milszym tonem.

Dociera do mnie, że dawno jej nie widziałem. Podejrzewam, że była chora, bo cały tydzień nie była obecna na ani jednej lekcji. Dni tak błogiego spokoju, nie doceniałem ich. Teraz już się ode mnie nie odklei do końca dnia. Choć nie mogę wykluczać, że to nie jest moja wina, nie daję jej znaków, że nie mam ochoty na jej towarzystwo, mimo że naprawdę nie mam ochoty na jej towarzystwo. Ciemna strona bycia tym miłym.

- O boże – zaczęła. – Myślałam, że już nigdy się nie podniosę po tym jak dostałam grypy. Mam wrażenie, że do teraz kości wciąż mam połamane. Nie wspominając już nawet o temperaturze...

Próbowałem skupić się na wypowiedzi, ale nic z tego. Nie że jej nie lubię, ale trochę jej nie lubię. Nie mam odwagi powiedzieć tego wprost, dlatego że:

a) Z dużym prawdopodobieństwem może sobie coś zrobić

b) Zacznie mówić wszystkim o moich wadach i jakim dupkiem jestem

c) Jestem pizdą

Po prostu z takimi ludźmi nie należy wszczynać wojny, nigdy, przenigdy.

Od razu odpowiadając na pytanie. Nie mam pojęcia czy kiedykolwiek zaznam błogiego spokoju. Staram się żyć chwilą zgodnie myślą, by nie przejmować się przyszłością. Mam cichą nadzieję, że może jej się znudzę, albo znajdzie sobie kogoś innego. Albo wcześniej się zabije, nie żebym tego chciał, ale warto nadmienić, że to jest prawdopodobne.

- Tak czy inaczej, to była tragedia – skończyła. – A jak ty się czujesz? Skoro pijesz kawę z samego rana to chyba noc nie była dla ciebie za długa?

Trafiła w sedno, choć nie mogłem jej zdradzić, że noce spędzam na pracy nad rysunkami. To dziwnie osobiste.

- No, oczywiście spędzona na nauce – odparłem prześmiewczo.

- Z pewnością! – Szeroko się uśmiechnęła. Zaraz potem opuściliśmy sklep.

Wchodząc do szkoły poszedłem jeszcze do toalety. Tylko dlatego, że wiedziałem, że naturalnie nie pójdzie tam za mną. W toalecie wyraźnie dało się odczuć zapach petów. Nie przeszkadzało mi to szczególnie. Potrzebowałem tylko jednego. Chciałem spokoju. Mam wrażenie jakbym pragnął go od zawsze. Niczym czegoś mistycznego i tajemnego. Spokoju niczym mały domek w środku lasu, w środku niczego. By wszystko wokół łącznie z moimi własnymi myślami było takie ciche i nic nieznaczące. Nostalgiczna atmosfera otulałaby mnie wtedy swoimi chłodnymi ramionami, powoli zamykała oczy i wprawiała w stan głębokiej zadumy. Niczym wieczorne jezioro niezmącone wiatrem. Bezgłośny oddech wśród mroku. I ciepła dłoń przy mojej dłoni.

Szepnąłbym do ucha:

- Kocham cię.

I wtedy miękkie usta obok wypowiedziałyby niesłyszalne:

- I ja ciebie.

Mam gulę w gardle, gdy otwieram oczy i widzę wciąż szkolną toaletę.

Może to idiotyczne idee sprawiają, że braknie mi szczęścia?

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Oct 16, 2022 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Melancholia mojego istnieniaWhere stories live. Discover now