Przesunął palcami wśród miedzianych, posklejanych włosów. Już dawno przesiąknęły specyficznym odorem ziemi i krwi, a może też innych, niewidocznych gołym okiem czynników. jedynie podkreślały niechlujny wygląd ich właściciela, który nieporadnie zdławił cisnące mu się na wargi syknięcie, gdy przydługie, zabrudzone paznokcie bez ostrzeżenia wbiły się w skórę jego głowy, jednocześnie powodując większy ucisk na zaniedbanych kosmykach.
Zmuszony do spojrzenia w górę, mrugał bez przerwy, marszcząc nos i krzywiąc się niemiłosiernie. Oddychał głośno przez usta, a jego klatka piersiowa unosiła się w nierównym tempie, gdy został brutalnie złapany za żuchwę.
Czasem dziwiło go to jak młodo wyglądał Tartaglia. Może i nie powinno, może musiał przyzwyczaić się do myśli jak obrzydliwie śmiertelny był. Miał w końcu zaledwie dwadzieścia lat, opcjonalnie kilka więcej — nie żeby kiedykolwiek przykuwał do tego większą uwagę.
W jego oczach nigdy nie odgrywał ważniejszej roli. Nie zdawał się interesujący, godny zachowania jakiegokolwiek respektu czy poświęcenia dłuższej chwili. Był parszywy i skandaliczny, wręcz poniżej wszelkiej krytyki.
Przybierał formę irytującego owada, który trzepotał skrzydłami na tyle głośno, by zwrócić na siebie uwagę całego otoczenia. Kąsał uciążliwie, pozostawiając pamiętliwe ślady i nie omieszkał się wracać po więcej. Przyciągały go widoki najwstrętniejsze, omijane przez przeciętnych przechodniów, gdzie mógł pastwić się nad wyznaczonym celem, nim pozostała z niego sama zgnilizna.
Jednak pozbawiony bitewnej adrenaliny, pulsującej niecierpliwie w napiętych żyłach, i niezanurzony w kompletnym chaosie, wyglądał jak nastolatek wrzucony w mundur, któremu ktoś wcisnął broń w ręce i wypchnął na całkowite pustkowie.
Spoglądał na niego ze zmęczeniem, będąc na skraju omdlenia, i żarliwie trzymał się zaplamionego materiału, zupełnie nie przypominając postaci o której historie krążyły we wszystkich nacjach. Miał ambicje, sięgające boskiego poziomu; ciągle przewyższał swoje możliwości, popychając się na skraj wytrzymałości, ale nawet z tym był nikim. Zwykłym człowiekiem, który chciał zbyt wiele.
Tartaglia chorował, krwawił, płakał i kochał. Mimo lat spędzonych na niemalże nieludzkich treningach, nie potrafił wyzbyć się swojego człowieczeństwa, a jego skóra zaczynała pękać pod ciężarem coraz to głębszych blizn.
— Mógłbyś tu umrzeć i nikt by cię nie szukał.
Wcześniej nieobecne spojrzenie zaczęło walczyć ze złapaniem ostrości, gdy nieprzyjemna cisza została zakłócona przez tak oślizgłe, a jednak wypowiedziane z niecodzienną lekkością stwierdzenie. Para mdłych, niebieskich oczu nareszcie spojrzała w jego stronę, i choć desperacko starał się to osiągnąć, nie potrafił doszukać się w nich nienawiści.
— A ciebie?
Ucisk na szczęce powiększył się, jakby chciał zmusić Tartaglię do wyplucia z siebie trzymanych na końcu języka słów.
— A ciebie by ktoś szukał?
Ciało rudowłosego mężczyzny niespełna bezwładnie runęło na chłodną powierzchnię, gdy przeciwnik stracił nim zainteresowanie. W ostatnim momencie podparł się dłońmi o ziemię i mozolnie podciągnął nogi bliżej klatki piersiowej, mimowolnie zwijając się w niemym akcie rosnącego bólu.
Słyszał oddalające się od niego kroki po których nastało charakterystyczne chrupnięcie, sugerujące, że jego towarzysz usiadł. Nim się zorientował, ujrzał obok siebie niewielką butelkę z wodą, którą ten musiał kopnąć w jego stronę.
YOU ARE READING
PITY ━ CHISCARA ONE-SHOT.
Fanfiction-ˏˋ ✧ | scaramouche czasem zastanawiał się jakie intencje rzeczywiście tkwiły za postępowaniem beelzebul; i czy żal, jaki wtedy czuła, odpowiadał temu, jaki kiełkował w nim, gdy patrzył na tartaglię. ━━━ ❱ childe x scaramouche. ❱ angst.