~~~~ROZDZIAŁ III~~~~

58 6 1
                                        

XIAO POV: 

Tego dnia nawet nie przyszedłem do szkoły. Cały czas myślałem o Ventim i o tamtym zdarzeniu. Po prostu czułem, że musze cały czas być przy nim. Tak więc przebrałem się z piżamy i poszedłem odwiedzić Ventiego. 

Kilka chwil później stałem już przed drzwiami szpitala, zmieszanym krokiem wszedłem do budynku. Kompletnie nie mogłem się odnaleźć. 

- P-przepraszam panią.. Gdzie znajdę pokój Ventiego Barbatosa.? - niepewnie zapytałem się pielęgniarki stojącej przy recepcji. 

-Jest on w sali 71 na pierwszym piętrze - odpowiedziała pielęgniarka patrząc się w komputer. Podziękowałem i poszedłem do wskazanego miejsca.

Ściany były koloru białego czasami przechodzącego w kolor miętowy a podłoga była wyłożona z materiału antypoślizgowego tego samego koloru. Podszedłem pod salę 71 i zapukałem do środka, otworzył mi jakiś starszy łysy lekarz w niebieskim szpitalnym ubraniu. 

- Tak? - powiedział. 

- Dzień dobry... Czy w tym pokoju leży Venti? I-i czy mógłbym do niego wejść? - odpowiedziałem 

- Jest pan z rodziny? - zapytał ciekawskim głosem.

Pokręciłem chwilę oczami próbując odpowiedzieć jakoś na to pytanie. 

-Czyli nie. - powiedział lekarz nie słuchając co mam do powiedzenia po czym zamknął drzwi. Byłem zszokowany zachowaniem lekarza, nie odpowiedział mi nawet kulturalnie, od zawsze nie przepadałem za służbą zdrowia, większość z nich jest źle nastawiona do ludzi, ale są wyjątki, rzadkie wyjątki. No nic stwierdziłem, że się tak łatwo nie poddam i postanowiłem poczekać przed salą, nawet jeśli miałoby to trwać godziny. Usiadłem na krzesełko przy sali i czekałem. Wyciągnąłem telefon i przeglądałem moje różne zdjęcia z Ventim, nie ukryje, że popłynęło mi kilka łez. 

Kilka godzin później zauważyłem, że niemiły doktor opuścił salę. Spojrzał się na mnie, widać było, że nie jest zadowolony z mojej obecności, potem mruknął coś pod nosem i sobie poszedł.Obejrzałem się wokół aby upewnić się, czy aby na pewno nie ma nikogo w pobliżu. Na szczęście nie było nikogo kto mógłby zwrócić na mnie szczególną uwagę. 

Wszedłem do sali, zobaczyłem Ventiego, który siedzi na parapecie oglądając widoki zza okna. 

- V-Venti..? -zapytałem niepewnie - N-nie powinieneś leżeć na łóżku? 

- Xiao! Hejka jak tam u ciebie? - chłopak stanowczo zignorował moje pytanie. 

- Co ci się stało.? 

-Mi? Mi nic! Czuję się świetnie! - odpowiedział radosny Venti.

- Mhm. Chodzi mi o to czemu zemdlałeś. 

- Ha ha ha ha, ahh to nie jest ważne! 

-Venti to jest ważne, a więc dlaczego zemdlałeś? 

-A wiesz ostatnio nauczyłem się nowej piosenki na lirze zagrać Ci ja kiedyś? - chłopak nadal ignorował moje pytanie. 

Wtedy podszedłem do drzwi I wyszedłem miałem dość jego całkowitego zlewania tematu to o było okropne. Po chwili byłem już przed szpitalem nie musiałem już patrzeć na te wszystkie ponure ściany I smętny chemiczny zapach.

Gdy wróciłem do domu Venti do mnie napisał, że powie mi co mu jest, ale muszę znów do niego przyjść, bo to nie jest rozmowa na telefon i się rozłączył. Postanowiłem do niego znowu przyjść po 30 minutach już byłem w szpitalu. Odrazu gdy wszedłem zmdlił mnie ten sam zapach co wcześniej. Powoli udałem się do sali Ventiego kupując po drodze mocną kawę, coś czułem, że ze zdrowiem chłopaka jest okropnie, skoro nie chciał powiedzieć od początku. Choć może jednak będzie z nim dobrze a bynajmniej miałem taką nadzieję..?Przed wejściem do jego sali ciężko westchnąłem i złapałem za klamkę czując jak serce zaczyna mi mocniej bić a moje mięśnie się ze stresu napięły. Otworzyłem drzwi I wtedy spojrzałem na chłopaka leżącego na łóżku. 

-Usiądź -powiedział zielonooki.

Jak powiedział tak zrobiłem I usiadłem na taborecie obok jego łóżka 

-A więc co ci w końcu jest? – zapytałem niepewnie 

-Cóż..mam - chłopak przełknął głośno ślinę - anoreksję..-powiedział to na tyle cicho, że ledwo to usłyszałem. 

Spojrzałem na niego smutny z powodu jego stanu
-Ale… nie jest bardzo źle..? – zapytałem starając się być spokojny .

-No… jak by ci to powiedzieć…jest źle... Ważę 30kg.. Powinienem jakoś około 60…-powiedział smutny chłopiec 

-Venti… dlaczego doprowadziłeś się do takiego stanu? -zapytałem zmartwiony nie sądziłem, że może być tak źle. 

Venti przez chwilę milczał a ja z każdą chwilą byłem coraz bardziej zmartwiony w końcu odpowiedział 

-Matka mnie zmuszała do głodówek i te sprawy…, ponieważ jestem gruby... Nikt mnie nie będzie chciał... I te sprawy-po powiedzeniu tego chłopak rozpłakał się.

Czułem, że muszę coś zrobić w końcu osoba, w której się zakochałem była w dość ciężkim stanie I nie widział co zrobić chciałem być psychologiem jednak nie potrafiłem pomoc mojemu ukochanemu przyjacielowi, który potrzebował mojej cholernej pomocy. Cóż byłem dopiero w pierwszej klasie i nic nie widziałem o pomaganiu ludziom, a szczególnie w tak poważnych sprawach, jednak wiedziałem, że nie może tak zostawić tej sprawy.

Przytuliłem mocno niższego chłopca po to by wiedział, że nie jest sam w tym wszystkim. 

-Venti. Obiecuje pomogę ci jak najlepiej tylko potrafię, będę cię wspierał, pocieszał cię a najważniejsze pomogę ci z wyjść z tego gówna. Obiecuje- nadal mocno go tuliłem a on płakał wtulony w moją klatkę piersiową powoli się uspokajając. 

-Dziękuję Xiao.. Jesteś najlepszy -delikatnie się uśmiechnął nadal płacząc choć już mniej cieszyłem się, że z chłopakiem jest lepiej.
Spojrzałem przez okno, zauważyłem, że wieczorna pogoda była piękna. Wpadłem na trochę nieracjonalny pomysł...
-Venti - zacząłem pytać się małego chłopaka - Możesz wychodzić z sali?

-No za bardzo to nie powinienem... A co żeś wymyślił? - spytał się mnie niebieskooki.

- Zaraz zacznie się zachód słońca, widzę, że widok na słońce ze szpitalnego ogródka będzie idealny - zaproponowałem.

-Hmm... No dobrze, ale musimy się pobawić w tajnych agentów, bo szczerzę personel nie jest taki miły... No poza wyjątkami.

Przez następnych 5 minut dyskutowałem z Ventim o planie przemycenia go na ogród. Ucieszeni naszym idealnym pomysłem postanowiliśmy wdrożyć go w życie. 
Pierwszym krokiem było “ukradnięcia” wózka inwalidzkiego, aby Venti nie musiał się męczyć. Chłopak powiedział mi, że wózki powinny być niedaleko jego sali. 

Wyszedłem. Poszedłem do miejsca wskazanego przez chłopka.
-,,MAM!” - ucieszony pomyślałem, gdy nagle usłyszałem za mną niezbyt zadowolony kobiecy głos.

- A tobie po co ten wózek? - zapytała.

-,,Cholera... Tego nie przemyśleliśmy... Venti mi powiedział, że rzadko co personel tamtędy przechodzi...” - no cóż postanowiłem grać dalej – Em... Mojemu przyjacielowi chce się do-do... Toalety! 
Kobieta spojrzała się na mnie z podejrzeniem i ku mojemu zdziwieniu wzruszyła ramionami i sobie poszła.

Szybko wróciłem do sali chorego, ,,załadowałem” go na super szpitalną bestię i wyruszyliśmy na przygodę!

Bez dalszych komplikacji dotarliśmy na ogród, zachód słońca był taki piękny... piękny jak turkusowe oczy Ventiego... piękne jak jego włosy... mimo, że chłopak pachniał szpitalną chemią, nadal czułem jego wyjątkowy zapach... zapach słońca... słońce jest tak piękne jak jego uśmiech... Ile ja bym dał, aby go teraz pocałować...
~~~~~~~~~~~~~~~~
1070 słów
Hej przepraszamy was za długa nieobecność jednak teraz spróbujemy się poprawić
Do wstawienia rozdziały zachęcił nas nowy fan a natomiast  sierota_jestem

-¦Monofobia¦-¦xiaoven¦-Where stories live. Discover now