6. Moment realizacji

562 39 6
                                    

Co to do cholery jasnej jest za miejsce?!

Taka była moja pierwsza myśl, gdy wraz z Munsonem przeszliśmy przez tę całą „wodną bramę". Początkowo wydawało mi się, że śnię, jednak gdy profilaktycznie uszczypnęłam się w ramię, okazało się, że tak nie jest.

To nie było zwyczajne miejsce, a istna przerażająca kraina, przypominająca zbitek najgorszych ludzkich lęków. Dziwne, szaro-błękitne niebo, unoszący się mroczny pył i obrzydliwy zapach wilgoci. Całe moje ciało przeszedł dreszcz, nie tyle przez przenikający wszystko chłód, co przez bardzo niepokojącą, przeraźliwą atmosferę.

Wszystko w tym miejscu było strasznie nienaturalne. Powykrzywiane, oblepione czymś drzewa, bordowe błyskawice przecinające sklepienie, czy niepokojące dźwięki. No właśnie, dźwięki.

W jednym momencie do naszej trójki dotarł przerażający pisk. Nie brzmiał on jak jakaś groźna bestia, ale na pewno nie zwiastował nic dobrego. W ciszy skierowaliśmy się w jego stronę, gdzie natychmiastowo ujrzeliśmy człowieka, który wił się na popękanej ziemi w przerażeniu. Szarpał się z trzema dziwnymi stworami, wyglądały jak przerośnięte, zmutowane nietoperze. Bezlitośnie wgryzały mu się w skórę i ciągnęły za szyję.

Kierowana jakimś dziwnym impulsem Nancy chwyciła leżące nieopodal wiosło i podbiegła w stronę atakowanego Steve'a. Tak samo postąpił Eddie, a ja zszokowana stałam, wpatrując się w sytuację przede mną. Dziewczyna z zaciętą miną strzeliła drewnem stwora, a ja ocknęłam się i również ruszyłam na pomoc. We trójkę udało nam się ocalić szatyna, jednak był to dopiero początek zabawy.

Z każdą chwilą leciało w naszą stronę coraz więcej nietoperzy. Oni skutecznie wszystkie pokonywali, a ja spanikowana próbowałam je łapać. W pewnym momencie Steve ugryzł jednego aż do krwi, ostatecznie ratując się od uduszenia. Nie wiem, skąd w tych ludziach było tyle odwagi, ale widocznie adrenalina robiła swoje.

- Jezu Chryste! - wrzasnął rozemocjonowany Eddie, z całej siły ciskając wiosłem o ziemię.

Gdyby nie cała ta otoczka, może nawet i bym się zaśmiała. Wyglądał jak rozżalone dziecko ze zmarnowaną miną i oklapniętymi od wody włosami.

Wheeler momentalnie podbiegła do Harringtona. Był trochę poraniony, jednak dobrze się trzymał. Prawdopodobnie z dwa lata temu oddałabym wszystko, żeby zobaczyć go bez koszulki, jednak teraz miałam troszeczkę lepsze pragnienia. Nagle nadleciało w naszą stronę kilka kolejnych nietoperzy. Stanęliśmy bliżej siebie, milcząc i głęboko oddychając. Potwory syczały w naszą stronę, a z innych stron nadlatywało ich coraz więcej i więcej.

- Las! Biegiem! - poleciła szatynka, na co z Eddiem wymieniliśmy się spojrzeniami i jak najszybciej ruszyliśmy w stronę drzew. Całe szczęście, że miałam przy sobie latarkę, którą oświetlałam zacienioną drogę.

Przeskakiwaliśmy przez pnącza, połamane gałęzie i lepkie kałuże, aż dotarliśmy do jakiejś dużej skały. Po chwili zrozumiałam, że wyglądała identycznie jak Skała Czaszki, to było zupełnie to samo miejsce, a raczej jego odbicie.

Skryliśmy się pod nią, aby namyślić się i odpocząć. Uklękłam na piachu, ściskając w dłoni latarkę. Munson nie chciał tego po sobie poznać, ale ze strachu aż się trząsł. Kierowana jakimś dziwnym odruchem pogładziłam go opuszkami palców po wierzchu dłoni, wpatrując się w umęczonego Steve'a. Rany faktycznie wyglądały słabo.

- Mało brakowało. - westchnął szatyn, wychylając się w stronę burzowego nieba.

- Oby te dziwadła niczym cię nie zaraziły. - rzuciłam, patrząc na niego ze zmartwieniem.

Powoli wynurzyliśmy się z kryjówki, gdy chłopak nagle się zachwiał. Nancy bez wahania podtrzymała go i wydarła kawałek ze swoich spodni, owijając jego tułów tak, jak bandażem. Nie chciałam już nic mówić, ale tę dwójkę musiała łączyć bardzo sugestywna więź, co chyba zauważył Eddie, posyłając mi lekki, głupkowaty uśmiech.

Sorry I'm late, sweetheart | Eddie MunsonWhere stories live. Discover now