«rozdział 10»

233 20 48
                                    

⊱ ━━━━.⋅ εïз ⋅.━━━━ ⊰

✺✺✺

Julia usiadła ze szkicownikiem na schodach. Porozkładała na stopniach wszystkie niezbędne przybory do rysowania. Ręce aż rwały się się jej, żeby móc w końcu przelać rzeczywistość na papier. Kochała rysować, pozwalało jej to zapomnieć o smutkach, o problemach.

Kiedy była młodsza, robiła ilustracje do wymyślonych historii. Wróżki, elfy, magiczne stworzenia. To wszystko ŻYŁO w jej szkicowniku. Marzyła wówczas, żeby mieszkać w krainie, w której nie ma złych ludzi, nie ma przemocy.

Rysowanie było jak otulenie przez ramiona Matki. Matki, której nigdy nie znała, którą mino wszystko kochała, którą chciała kochać.

Rysowanie było jak dotyk dłoni Ojca. Ojca, za którym tęskniła, którego kochała, chociaż nie miała szansy go poznać.

Rysowanie było jej rodziną, jej siłą.

Dla tych kilkunastu pożółkłych stron zapełnionych wyimaginowanymi ludźmi chciała żyć.

Kiedy lądowała w sierocińcu kolejny raz, wszystko krzyczało w niej: DOŚĆ! Brała kawałek rozbitego szkła i drżącą dłonią przejeżdżała nim po wewnętrznej stronie ręki, nie mocno, tylko tyle, żeby pojawiła się czerwona pręga. 

Skończ z tym....

Słysząc ten dziwny szept z tyłu głowy, naciskała bardziej, była gotowa mu ulec. 

Wtedy jej wzrok zatrzymywał się na szkicowniku. TAM byli ludzie, jej ludzie. Dała im życie, rysując ich. Nie chciała, żeby umarli razem z nią. Bandażowała rękę brudną szmatą i zaczynała oglądać rysunki. Potem sięgała po ołówek i na kolejnej stronie pojawiała się kolejna osoba. Dawała jej imię, wiek, miejsce zamieszkania, charakter. Z czasem zaczęła to zapisywać. Tak właśnie rodziły się następne opowieści. Żyła w swoim świecie wyobraźni, do chwili, kiedy nadarzała się okazja do ucieczki.

Historia zataczała koło.

Pewnego jednak dnia udało jej uwolnić. Ten dzień był dokładnie dwa lata temu. Od tamtej pory głos z tyłu głowy nie odezwał się już ani razu. Rysowała, kiedy chciała, a nie kiedy rozpaczliwie tego potrzebowała.

Ale prawdziwą wolność poczuła tu, w Encanto. Ludzie byli życzliwi, nikt jej nie wyzywał, nie bił. A od zamieszkania z Madrigalami zdała sobie sprawę, że może pokochać kogoś bardziej niż swoje postaci. Byli jej bliscy, tak bardzo bliscy, iż miała wrażenie, że zna ich od wieków.

O jej dawnych problemach wiedział jedynie Camilo. Jemu mogła zwierzyć się z każdej rzeczy, czuła to. Rozumiał ją, widziała to w jego oczach. Bo on też miał czasem chwile słabości, kiedy chciał w najprostszy, sposób odciąć się od wszystkiego. Julia nigdy nie zostawiała go  samego ze sobą i wspierała go. Camilo odwdzięczał się jej tym samym. Stworzyli razem bardzo silną więź, dzięki której oboje dawali sobie radę. Żyli dla siebie, choć w rzeczywistości mogli o tym nie wiedzieć, tak wydawało się to naturalne. Jednak jeśli załamałoby się jedno, to drugie także.

Reszcie Madrigalów nie było wiadomo, jak dramatyczną przeszłość miała Julia. Dla nich była tylko sierotą, skrzywdzoną przez złych ludzi, która mimo wszystko potrafiła się śmiać. Nie wszyscy rozumieli, co przez całe życie czuła, jednak był ktoś, kto doskonale wiedział, czym jest samotność, tak bliska Julii.

Bruno.

Oboje byli dłuższy czas samotni, dlatego rozumieli się bardzo dobrze. Powstało między nimi coś na kształt przyjaźni. Jednak Julia nie powiedziała mu o głosie, namawiającym ją do skończenia za sobą. Zmartwienie było ostatnią rzeczą, którą, jaką chciała dla rodziny, która przyjęła ją tak ciepło. Dlatego postanowiła, że poradzi sobie sama, z drobną pomocą Camilo. Niczego więcej nie potrzebowała.

✺✺✺

⊱ ━━━━.⋅ εïз ⋅.━━━━ ⊰

Hej, hej!

Mam nadzieję, że was nie nudzę i czytało wam się dobrze ♡

To do zobaczenia!

~Dżulia




ᴄᴀᴍɪʟᴏ ᴍᴀᴅʀɪɢᴀʟ x ᴏᴄ||ᴇɴᴄᴀɴᴛᴏWhere stories live. Discover now