1. Wszystko się zmieniło.

Start from the beginning
                                    

      Z głową pogrążoną w nostalgii niezdarnie podniosłam się z trawnika. Otrzepałam z czarnych jeansów pozostałości trawy i piasku, a następnie ostatni raz spojrzałam na nagrobek. Tęskniłam za nią. Ruszyłam przed siebie, nie spiesząc się. Podeszwy białych air force'ów obijały się o chodnik, gdy wychodziłam z cmentarza, a przez wiatr moje jasne włosy wpadały do oczu. Pogoda była naprawdę przyjemna. Majowe słońce przebijało się przez chmury, lekka bryza muskała skórę, a powietrze było rześkie i przyjemne. Uwielbiałam okres, kiedy mogłam ubierać się w taki sposób. Miałam na sobie jedynie czarne jeansy i biały top z długim rękawem. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu w mojej dłoni. Dochodziła piętnasta, co oznaczało tylko jedno. Byłam spóźniona. Znowu.

      Przyspieszyłam kroku, a kiedy tylko opuściłam teren cmentarza, zaczęłam rozglądać się za taksówką. Nie musiałam szukać długo. Chwilę później siedziałam już na tylnym siedzeniu, wystukując wiadomość do chłopaka, który czekał na mnie za pewne już dobry kwadrans. Był cholernie punktualny, czego bardzo mu zazdrościłam, ale ilekroć próbowałam brać z niego przykład, kończyło się to fiaskiem. Dziesięć minut później pojazd zatrzymał się pod właściwym adresem. Podałam kierowcy odpowiednią sumę, po czym wyszłam na zewnątrz.

      Chamski komentarz za trzy, dwa, jeden...

      — Wow, mamy nowy rekord. Spóźniłaś się o jedyne dwadzieścia trzy minuty. Robimy postępy.

      Chrapliwy głos znajomego dwudziestolatka trafił do moich uszu. Nie myliłam się. Tylko czekał na skomentowanie mojego spóźnienia. Za każdym razem miał z tego ubaw. Westchnęłam z politowaniem i ruszyłam w jego kierunku. Cole Jacobs opierał się o ścianę kawiarni, patrząc prosto na mnie. Burza kruczoczarnych włosów od razu rzuciła mi się w oczy. Z ręką w kieszeni i smyczą w drugiej, świdrował mnie swoimi zielonymi ślepiami na wylot. Odwzajemniłam zadziorny uśmiech, jaki mi posłał, a następnie zatrzymałam się tuż przy nim.

     — Hej, mogłam spóźnić się o godzinę!

      — Po ostatnim razie wcale nie byłbym zdziwiony — mruknął, obejmując mnie na powitanie.

      Wywróciłam oczami, odwzajemniając uścisk. Zaraz potem odsunęłam się od chłopaka i przykucnęłam przy czarnym owczarku niemieckim, głaszcząc sunię po karku.

      — Cześć, mała. — Podrapałam zwierzę za uszami, a za plecami usłyszałam prychnięcie Cole'a. Obróciłam się przez ramię, obrzucając go oskarżycielskim spojrzeniem, pod którym jak zwykle się nie ugiął. — Co znowu?

      — Zupełnie nic. — Wzruszył ramionami. — Zastanawiam się, co takiego muszę zrobić, aby zasłużyć sobie na takie bogate powitania.

      — Cóż, obawiam się, że musisz zamienić się w psa — wytknęłam mu, a gdy zielone oczy zalśniły rozbawieniem, nie wytrzymałam i sama parsknęłam krótkim śmiechem. Chłopak mi zawtórował, a chwilę później szliśmy w tylko jemu znanym kierunku. — Co dziś robimy?

      Cole zmrużył oczy, poddając się zastanowieniu. Wyglądał komicznie, kiedy myślał. Jakkolwiek by to nie brzmiało.

      — A co? Samo towarzystwo moje i Lily ci nie wystarcza? — odpowiedział pytaniem na pytanie i zwycięsko się wyszczerzył. Pacnęłam go w ramię, więc lekko się skrzywił. Poprawił kaptur swojej ciemnozielonej bluzy i machnął głową w kierunku kawiarni znajdującej się po przeciwnej stronie ulicy. — Na początek zaczniemy od osłodzenia twojego ciętego humorku. — Prowokacyjnie się uśmiechnął.

      Jak obiecał, tak zrobił. Kwadrans później opuszczaliśmy cukierkowo urządzony budynek, jedząc lody. Z pogardą patrzyłam na czarnowłosego, który pochłaniał deser o smaku ananasowym. Nie wiem, jak mógł jeść takie ścierwo, kiedy obok miał smak mięty z czekoladą. Czyste barbarzyństwo.

WHATEVER IT TAKES | RISK #2Where stories live. Discover now