Prolog

77 5 0
                                    

Witam...
Na starcie powiem że jest to taka moja stara historia, którą postanowiłam kontynuować. Więc drogi czytelniku nie bierz pewnych rzeczy na poważnie...
Można mi zwracać uwagę na to co mogła bym poprawić (w tym i błędy ortograficzne). Przyjmuję krytykę.

Czytasz na własną odpowiedzialność...

______________________________________________________________

Perspektywa Kali

Tego wieczoru noc była zupełnie cicha.
Szłam jedną z bocznych uliczek w Jasper w stanie Nevada. Na dworze było jakieś 6 stopni i mimo iż mój struj do njaciplejszych nie należał nie marzłam.

Rozmawiałam z znajomą-Mariką. To właśnie ona i moja najlepsza przyjaciółka Vivi (nie mam talentu do wymyślania imion) namuwiły mnie na przyjazd tu w ramach wakacji. Oczywiście pomysłodawcą była moja chwilowo niema siostra Luna.

-Dobra pomijając z kąd to wiesz, jak do stu pawianów
Vivi zdecydowała się na taki ruch? Jakby wiesz ona nie przepada za Nelsonem, ale żeby nim rzucać?-zdziwiony ton wyrwał mi się, gdy usłyszałam o nietypowym wyczynie mojej wiecznie poważnej przyjaciółki.

-Ja też byłam niemało zaskoczona, kiedy się tego dowiedziałam. Wogule Vivi odwala jakąś szopkę i wylondowała w izolatce. Natomiast poza tym że Nelson i Gustaw leżą teraz w szpitalu Filip gdzieś zniknoł i podobnie jak z twoim bratem i Wiliamem nie mam z nim kontaktu. Luny nie ma gdyż pojechała do twojej matki bo z kolei ona znów odprawia jakieś vodo i cały Varigal się trzęsie (to fragment fabuły z takiej mojej innej książki, której nie ma na wattpadzie).-słysząc to brzuch na moment skręcił mi się z niepokoju.
-Słuchaj, morze powinnam wrucić...-zaczynam, ale moja rozmówczyni ma inne zdanie na ten temat.-Nie ma mowy!-zaprotestowała-Nie po to męczyłam się z przekonaniem cię żebyś odpoczęła byś mi tu teraz po dwuch dniach wracała! Damy sobie radę.-dodała po czym usłyszałam wybuch.-Eee...wiesz muszę kończyć. Nie martw się, pa.-powiedziała i tyle ją słyszeli.-Cześć...-wzdycham i na tym nasza rozmowa się kończy.

  Przez chwilę idę w ciszy, a następnie spada na mnie lawina wydarzeń. Najpierw słyszę coś jakby ktoś elektryzował jednorożca wałkiem do ciasta, potem jęk i coś na kształt worka ziemniaków uderzającego o ziemie po upadku z trzeciego piętra.

Potem przez mój umysł przepływa wizja jakiegoś chłopca wyglądającego na od 10-u do 12-stu lat z okularami i bronzowymi sterczącymi włosami, który upada na skutek porażenia paralizatorem przez gościa w średnim wieku o wyglądzie typowego wandala, no albo handlarza ludzkimi (zależy kogo spytasz).

Impuls staje się silniejszy i ruszam w stronę wcześniej słyszanych dźwięków.

Na miejscu moja wizja staje się rzeczywistością z tym że ten dręczyciel ma teraz w lewej ręce pistolet i przyciska swojego wielkiego buta do szyi wcześniej wspomnianego chłopca, który pół przytomny lerzy na brzuchu.
Mój nos wypełnia słaby zapach krwi, gdy znajduje się w odległości około 3 metrów od widzianej sceny.

Facet o wyglądzie wandala\chandlarza ludźmi uśmiecha się chytrze i bardziej przyciska stopę do szyi chłopca, a ja zauważam jak strurzki czerwonej cieczy wylewają się z ust dzieciaka barwiąc przy tym chodnik. Nie ukrywam że trochę mnie to wkurza, zaciskam więc pięści i nie waham się odezwać.-Ej nie wiesz że za przemoc w obec dzieci jest słona kara?-mówię podchodząc bliżej.-Może zmierzysz się z kimś swojego wzrost.-dodaje po chwili.

Mężczyzna odrywa wzrok od swojej ofiary i patrzy na mnie.-Nie gram czysto.-ostrzega. Podchodzę bliżej. Nadal uśmiecha się szatańsko.-Hmm...szkoda.-rzucam krutko po czym uderzam w niego z prawego śerpowego, a ten odlatule na dwa metry do tyłu po czym uderza w najbliższą ścianę.-I co?-pytam, gdy tak lerzy.-Kiedy to ty obrywasz już tak fajnie nie jest...-podchodze do niego. Po chwili z nikąd pojawia się jeszcze czterech innych facetów o bardzo  podobnym wyglądzie, którzy żucają się na mnie jak lawina której cudem udaje mi się uniknąć.

Kontem oka dostrzegam że chłopiec ocknoł się i dzwoni po pomoc. Sondziłam że nie będę jej potrzebować, nawet nie wiecie jak się myliłam.

=_==_==_==_==_==_==_==_==_==_==_==_==_==_==_==_==_==_

Chile mi zajęło pokonanie tej czwórki, na szczęście nie oberwałam za mocno.

-Jestem zawiedziona.-oświadczam. -Naprawdę myślałam że chociaż w tym mieście nie ma rzadnych zbirów.-lekko kręcę głową nie zauważając że pierwszy napotkany łobuz podniusł się. Następnie wszystko dzieje się tak szybko. Facet żuca jakimś sztyletem w swoją pierwotną ofiarę.

W tamtej chwili tylko jedno przyszło mi do głowy. Brązowo włosy przygotował się do poczucia bulu, ale na jego szczęście ten nigdy nie nastąpił... Na moje nieszczęście, trafił mnie.
Udaje mi się jeszcze na jakiś bliżej nie określony czas ustać na nogach, na tyle długo by walnąć tego wandala\handlarza ludźmi by zemdlał - Ech...a tak lubiłam te bluzke-cicho mamroczę z rezygnacja jakbym właśnie nie leżała w kałuży własnej krwi i nie umierała...

Zastanawia mnie czy ten chłopiec z którego powodu znalazłam zamierza coś zrobić,może czeka na tego kogoś do kogo dzwonił, w ostateczności mógłby chociaż z tąd uciec zamiast patrzeć na wykrwawiajacą się kobietę i jego nieprzytomnego, a także niedoszłego zabujce zanim ten się ocknie i podejmie kolejną prube schwytania go. Bo tym razem nikt, (a bynajmniej nie ja) mu nie pomoże.

Ostatnią rzeczą jaką pamiętam jest zielono-niebieski strumień światła, który rozświetla całą ulicę.

Następnie urywa mi się film i widzę ciemność.

Perspektywa Rafaela

Myślałem że tego wieczoru już rzdne niespodzianki mnie nie spotkają, a jednak tracę przytomność na parę sekund zanim ponownie się budzę. Czuję coś przyciskającego moją szyję, oraz krew lejącą się z moich ust. Mam niewielkie pole widzenia, a wszystkie dziwęki zlewają się ze sobą. Słyszę coś jakby wymianę zdań. Następnie ucisk na mojej szyi rozluźnia się i słyszę głuchy huk. Mija trochę czasu, ale koniec koniców dziwięki stają się wyrazine, krew przestaje lecieć mi z ust, a moje ciało zaczyna mnie słuchać. Niemal natychmiast orientuje się w sytuacji, a serce wali mi jak młotem. Odsuwam się trochę do tyłu i dzwonię do mojego opiekuna.

-::Hej Raf. Coś się stało?:: - słyszę w słuchawce, ale nim zdarzę coś powiedzieć telefon wyłancza się z powodu rozładowania baterii bateri. Serio? W takim momencie?

W oddali słyszę jak kobieta coś mówi, ale jestem zbyt daleko bym mugł rozrurznić słowa. Po czym mężczyzna rzuca we mnie nóż. Świadomy tego że nie mam jak uniknąć ciosu zaciskam powieki, ale nie czuje bólu, za to słyszę gardłowy śmiech mężczyzny. Zmuszam się do otwarcia oczu i to co widzę przerasta moje najśmielsze oczekiwania. Ta kobieta ochroniła mnie swoim własnym ciałem przed pociskiem. Wydaję z siebie wystraszony jęk, gdy widzę duży strumieni krwi spływający na podłorze. Kobieta cofa się o krok i z całej siły uderza napastnika, a po chwili oboje londują na ziemi nieprzytomni. Chwilę siedzę przed nimi w bezruchu i czuje jak serce podchodzi mi do gardła na widok tej rudej kobiety leżącej w czerwonej kałurzy krwi ze sztyletem wbitym niebezpieczne blisko serca.
   Nie wiem co mam zrobić...na szczęście nie muszę się długo zastanawiać ponieważ ukazuje mi się most ziemny z którego wyjeżdża żółte kamaro z którego wysieda June Darbby.

-Co się stało? - pyta i spogląda na mnie, a potem na nieprzytomnych ze zgrozą.
Wyjaśnię później, teraz potrzebna jej jest pomoc.-stwierdzam oczywiste, a matka Jacka kładzie ją na noszach i wkłada do samochodu (Nie pytajcie jak wsadziła noszę do kamaro bo sama tego nie wiem)
Po tem zaczynam jej wyjaśniać co się stało i pospiesznie wracamy do bazy.

                                               C. D. N.
______________________________________________________________

Tak wiem. To gówno. Ale jako iż mój profil świeci pustkami stwierdziłam że jeszcze bardziej zaśmiecę swoim istnieniem tą aplikację.😁

Z mojej strony to tyle.
-Naraska

transformers prime-Zakazana miłość (Ratchet fanfik)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz