*

1.4K 69 88
                                    

Do pisania zainspirowała mnie piosenka Brodki - Saute

Odległy stolik w samym kącie ministerialnej kafeterii należał do niej. Siadała tam od miesięcy w nadziei, że pozostanie niezauważona. Jednak on patrzył. Śledził nawet najmniejszy ruch, karmiąc wciąż niezaspokojoną wyobraźnię.

Dziś był czwartek. Znów zamówiła tylko deser. Czyżby chciała pominąć grę wstępną?

Uśmiechnęła się zuchwale do kryształowej miseczki i złapała za łyżeczkę. Płynnym ruchem zanurzyła ją w gęstym musie. Zakręciła nią krótko, aż cała pokryła się owocowym syropem. Unosiła ją niespiesznie, patrząc na sączące się z brzegów lepkie strugi, aż w końcu słodki metal napotkał chciwe usta. Lekko rozchyliła wargi, pozwalając wejść głębiej. Zmrużyła powieki i przyzwoliła zachłannemu językowi kosztować tę słodycz. Jej ruchy były powolne i dokładne. Trzymała łyżeczkę w ustach, czekając, aż wypełni je brzoskwiniowy smak. Z cichym pomrukiem przełknęła ciepły mus i otworzyła czekoladowe oczy. Błysnęły niebezpiecznie, nim kolejny raz zatopiła łyżeczkę w deserze. Pewnie trzymała za trzonek, nabierając więcej, niż była w stanie pomieścić.

Zachłannie. Bez umiaru.

Lepkie krople spadły na brzeg kryształu i zaczęły leniwie płynąć ku jego głębi. Jednak ona nie pozwoliła im dojść. Gdy były już blisko, przejechała opuszkiem palca po falowanej krawędzi naczynia. Pożądliwie spojrzała na palec pokryty słodką mazią i bez skrępowania wsadziła go do ust. Zassała go łapczywie. Błądziła chciwym językiem w górę i w dół. W końcu wyjęła palec z cichym cmoknięciem, tylko po to, by ponownie zaraz wypełnić usta brzoskwiniową rozkoszą.

Cudem udało mu się nie stęknąć, kiedy kolejny raz lubieżnie oblizała tę cholerną łyżeczkę. Merlinie, jak on pragnął być na jej miejscu. Jego też mogła tak bezczelnie wkładać do ust. Lizać i ssać, dopóki nie wypełniłby jej swoimi sokami...

Zabrał z blatu rozłożony egzemplarz Proroka, którym wprawnie zakrył nabrzmiałą erekcję, i szybkim krokiem podążył w kierunku swojego gabinetu.

***

W następnym tygodniu zamówiła waniliowy koktajl. Jak zawsze usiadł naprzeciw, wyciągnął gazetę i rzucił pod nosem urok maskujący. Z pozoru wyglądał na niezwykle zaintrygowanego którymś z artykułów, chociaż tak naprawdę interesowała go tylko Granger i fioletowa słomka, którą oplotła swoje z pozoru niewinne usta. Zassała mocno, a jej zaróżowione policzki zaciągnęły się do środka. Z kącika warg wypłynęła cienka, biała strużka, za którą błyskawicznie podążył zwinny język. Uśmiechnęła się niepewnie i zawstydzeniem rozejrzała po sali.

- Nikt nie widział, Granger. Tylko ja. To wszystko dla mnie - zamruczał w myślach.

Jak na zawołanie Hermiona spojrzała wprost na niego. Wydawało mu się, że przez sekundę odnalazła jego stalowe oczy, jednak szybko spuściła wzrok i ponownie zacisnęła malinowe usta na giętkim trzonie rurki. Salazarze, zaprzedałby duszę, aby choć na moment stać się tą fioletową słomką.

Tym razem udało mu się wytrwać do końca. Patrzył, jak spijała gęsty, mleczny płyn, który w jego fantazji niewiele miał wspólnego z waniliowym napojem. Obserwował, jak papierową serwetką ociera wilgotne wargi, a potem poprawia sztywną, ołówkową spódnicę i znika w tłumie czarodziejów. Przed wyjściem rzucił szybko okiem na jej stolik. Fioletowa słomka leżała oparta o krawędź szklanki, wyczerpana minioną przyjemnością. Przyjrzał się jej dokładniej, dostrzegając wyraźne ślady zębów na zmęczonym plastiku. Kiedy pędził do biura, czuł, jak przecieka.

***

Przez cały tydzień myślał tylko o pieprzonej Hermionie Granger i jej pieprzonych wargach. Fantazjował, jak delikatnie się rozchylają, a jej chciwy język zaprasza go do środka. Szczytował, widząc jej czekoladowe oczy, które drapieżnie błyszczały, gdy przełykała jego nasienie. Dlatego też w następny czwartek przyszedł do kafeterii zdecydowanie o wiele za wcześnie i zajął miejsce w pierwszym rzędzie, jak zaczął nazywać stolik, z którego tak bezczelnie podziwiał Granger.

Wyciągnął na blat najnowsze wydanie Proroka i popijał czarną kawę.

Czekał.

Kawiarnia zaczęła zapełniać się czarodziejami, co oznaczało, że i ona zaraz się pojawi. Prowizorycznie narzucił na siebie urok maskujący i od niechcenia przeglądał pożółkłe strony.

Czekał.

Pora lunchu zbliżała się do końca. Spóźnione czarownice kupowały w pośpiechu kawy na wynos, a jej wciąż nie było. Przygryzł nerwowo policzek. Przyjdzie. Musi.

Czekał.

Zdążył dwa razy przeczytać każdy cholerny artykuł w tym szmatławcu. Kelnerka rzuciła mu dobry tuzin zniecierpliwionych spojrzeń. Za dziesięć minut mieli zamykać, a jej stolik od południa był pusty.

Czekał.

Czekał do ostatniej minuty niczym pieprzony desperat. I po co to wszystko? Aby mógł sobie popatrzeć, jak Granger delektuje się swoim deserem? Aby mógł później wyobrażać sobie jej twarz, gdy sam będzie się zadowalał?

Niechętnie wrócił do swojego gabinetu, gdzie od razu chwycił za najnowszy wyrok Wizengamotu. Musiał się czymś zająć. Przecież zmitrężył na nią cały dzień. Był żałosny.

***

Był równie żałosny, kiedy w następny czwartek zajął miejsce w pierwszym rzędzie. Kelnerka spojrzała na niego podejrzliwie, gdy płacił za kubek czarnej kawy. Fantazje z Granger w roli głównej zaczęły go prześladować. Tym razem zamiast wciąż brać, to on dawał jej zajebiste orgazmy. Brał ją wszędzie. Na jej stoliku, w windzie, we własnym gabinecie. Zdzierał z niej te ołówkowe kiecki i rżnął do utraty tchu. Dałby jej to wszystko, ale mógł tylko patrzeć.

Nawet nie zorientował się, kiedy przyszła. Ledwo zdążył rzucić zaklęcie, a ona już siedziała na swoim krześle. Zdziwiło go, że nie odłożyła nic na blat. Czyżby na kogoś czekała? Przyjrzał się jej dokładniej, dostrzegając, że w prawej ręce ściskała... loda. Zrobiło mu się ciepło na sam widok, a przecież jeszcze nie włożyła go do ust. Jak na zawołanie rozchyliła wargi i lekko wysunęła język, a potem zaczęła swój zuchwały taniec. Lizała, ssała i gryzła, doprowadzając go na skraj. Nie wiedział, czy zdąży wytrzymać, a Granger była dopiero w połowie. Kolejne śmiałe ruchy jej języka były mu wystarczającą odpowiedzią. Pośpiesznie zdjął zaklęcie i chaotycznie zgarnął z blatu gazetę. Już miał wstawać, kiedy poczuł chłód dłoni na swoim nadgarstku.

— Już idziesz? — Zapytał cichy głos. — Jeszcze nie skończyłam.

Podniósł wzrok, napotykając czekoladowe oczy pełne tego niebezpiecznego błysku, który widział dziesiątki razy.

— Wiem, że patrzysz — ciągnęła z tajemniczym uśmiechem.

Gwałtownie wyrwał rękę z jej uścisku.

— Nie mam pojęcia, o czym mówisz — warknął.

Hermiona delikatnie potrząsnęła głową, a kasztanowe loki zawirowały dziko.

— Lubię jak patrzysz, Draco. Pozwól mi dokończyć, a może i ty zasłużysz na deser.

***

Jak wrażenia? Ciepło? Słodko?

Do pisania zainspirował mnie utwór wspaniałej Brodki - Saute i duke of Hastings ze swoją łyżeczką (kto nie oglądał Bridgertonów, musi nadrobić zaległości!)

Chciałam baaaaardzo podziękować jedynej i niezastąpionej @inspirations_whisper za wspaniałe betowanie, podpowiadanie właściwych słów i użeranie się z moją karygodną interpunkcją. Jesteś najlepsza <3

Sautè [+18] | DramioneWhere stories live. Discover now