Rozdział IX

229 14 10
                                    

Lustra. Drzwi do naszych dusz, a może portale do innych światów? To pytanie usilnie nurtowało dziewczynkę stojącą właśnie przed lustrem znajdującym się w jej pokoju. Krótkie, czarne włosy błyszczały w świetle lampy z dość pokaźnym abażurem. Jej intentywnie niebieskie oczka wpatrywały się z wyczekiwaniem w postać uwięzioną w tafli lustra. Wyglądała tak samo jak ona. Kryształowe koraliki umieszczone na żółtej sukience istotki mieniły się żywymi, wesołymi kolorami rozprowadzając przyjemną aurę.

Dziewczynka  wyciągnęła nieśmiało rękę w stronę przedmiotu. Lekko bała się go dotknąć. Nie chciała go pobrudzić i narazić się na kazania mamy. Postanowiła przyłożyć tylko jeden mały paluszek. Co było oczywistością, postać w lustrze zrobiła tak samo. Po chwili jednak, puściła do dziewczynki oczko. Istotka natychmiast cofnęła palec, a jej oczy otworzyły się szerzej. Nie, nie była przestraszona, raczej... ciekawa.

- Kochanie? - wyrwała ją z transu mama - Zejdź na dół, wszyscy czekają. W końcu to twoje czwarte urodziny.

~[]~


- Cztery razy osiem? - dziewczynka w czarnych włosach sięgających do ramion przygryzła swój ulubiony, różowy w czarne kropki ołówek.

- Trzydzieści dwa - odparł damski, na oko trzydziestoletni głos.

Dziesięciolatka od razu upuściła ołówek, który z trzaskiem upadł najpierw na biurko, a później potoczył się przez krawędź, wprost na podłogę. Niebieskooka obróciła się na krześle w głąb swojego pokoju, jednak nikogo nie dostrzegła. Spojrzała za okno. Niemożliwe, by był to ktoś zza niego, ponieważ w tym momencie gnieździła się na pierwszym piętrze, a głos ewidentnie dochodził z bliska. Wtem rzuciła swój wzrok na malutkie lusterko stojące przy krawędzi biurka. Okrągła tafla skierowana była w stronę sufitu i nie dostrzegła nikogo wewnątrz.

Zresztą to niemożliwe, by dźwięk dochodził stamtąd. Dziewczynka otrząsnęła głowę, podniosła pisadełko i postanowiła wrócić do wcześniej robionego zadania.

~[]~


Dzwony. Przeraźliwie hałasujące dzwony kościelne dawały znak o silnych emocjach znajdujących się w ich pobliżu. Deszcz dudniący o tłum parasoli skutecznie maskował szlochy ludzi idących w stronę cmentarza. Na samym przodzie pochodu jechał powóz, który wiózł wyjątkowo nie jedną, a aż dwie trumny. Kilka metrów za nim szła nastolatka.

Czarne włosy sięgające za łopatki były matowe. Jej oczy nie błyszczały, a szczupła dłoń zaciskała się na rączce od parasola. Płaszcz okrywający czarną koszulę i tego samego koloru spodnie powiewał w dziwnym spokoju na wietrze. Jej nadzwyczaj pewne, choć rozchlapujące wodę dookoła kroki dudniły w akompaniamencie padającej cieczy.

Dosłownie kilkadziesiąt centymetrów za nią szła jej przyjaciółka, a po jej lewej stronie szedł chłopak w tym samym wieku. Jego włosy, pasująco czarne rozwiewał lekki wietrzyk.

Czternastolatka ukradkiem spojrzała przez prawe ramię, wprost na tłum ludzi idących za nimi. Niektórych znała, niektórych nie. Część z nich płakała, część nie. Pomimo ich obecności, czuła się samotna, jak nigdy dotąd. Jednak nie czuła smutku. Wyprostowała głowę. W tamtym momencie pomyślała, że już nigdy nie spojrzy wstecz.

Pochód się zatrzymał. Deszcz wciąż dudnił równomiernie. Ksiądz stojący nad grobowcem coś mówił. Nie słuchała go. Nigdy nie była specjalnie wierząca. W tym momencie bardziej interesująca wydała jej się kałuża, nad którą stała. Wbiła w nią wzrok. Deszcz nie rozmywał tafli, gdyż parasol dziewczyny był na tyle wielki, by mógł ochronić plamę cieczy.

Nagle jej odbicie poruszyło się. Nie była to wina wiatru. Postać uniosła swoją szczupłą dłoń do twarzy i otarła pojedynczą łzę spływającą po jej policzku.

Uno de tantos | Encanto FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz