- Jasne – Hermiona poklepała go przyjacielsko po plecach. – Cieszę się, że nic poważnego wam się nie stało.

Ich uwagę odwrócił odgłos nadjeżdżających sań. Terence, a także jego ojciec wyskoczyli z nich szybko, w przeciwieństwie do Pansy i lorda Parkinsona, którzy wyglądali jakby czekali, aż ktoś rozwinie przed nimi czerwony dywan.

Hermiona ze smutkiem patrzyła, jak Terence prawie się potknął, biegnąć by natychmiast sprawdzić co z Tracey.

- Nic ci nie jest? – wyszeptał, oddychając spazmatycznie, gdy tylko znalazł się przy nich, patrząc na pannę Davies z troską i niepokojem.

- Wszystko w porządku – zapewniła go, rumieniąc się lekko.

- Czy wszyscy są cali? – zapytał lord Higgs dołączając do nich.

- Tak. Hermiona już nas naprawiła – Blaise nadal obejmował ją ramieniem z czułym uśmiechem.

- Słyszałem od Lucjusza, że twoja narzeczona ma zamiar zostać magomedykiem Draconie? – Ojciec Terenca uśmiechnął się do niej, a Hermiona odwzajemniła ten uśmiech. Był jednym z niewielu czystokrwistych, którego z łatwością tolerowała.

- Owszem, to prawda – odpowiedział Draco, a Hermiona miała wrażenie, że w jego głosie słychać nutkę dumy.

- Co takiego się wydarzyło? – Edmund Parkinson podszedł do nich z miną godną króla, a Pansy wspierała się na ramieniu ojca niczym księżniczka, zmuszona do odwiedzenia poddanych wbrew swojej woli. Ten wypadek zapewne psuł jakiś plan w jej zaręczynowym scenariuszu.

Hermiona spojrzała krótko na Terenca, który nadal nie spuszczał Tracey z oczu. Co ci ludzie wyprawiali? Dlaczego zaręczali się, skoro żadne z nich, tego tak naprawdę nie chciało? Przeniosła swoje spojrzenie na Dracona. On przynajmniej wymienił jej racjonalne powody swojej decyzji. Nie sądziła jednak, by Parkinson, siostry Greengrass czy inni potomkowie Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki też takie mieli.

- Ktoś musi skrócić cierpienie tego brudnego zwierzęcia – zarządziła Pansy, patrząc z niesmakiem na wciąż leżącego na boku aetonana.

- Wystarczy wezwać magiczoologa – stwierdziła Hermiona. – Mogę spróbować wykonać zaklęcie diagnostyczne...

- Koń z uszkodzoną pęciną nigdy już nie będzie w pełni wartościowy – stwierdził sucho Edmund Parkinson i od razu wyjął swoją różdżkę.

- Co? Nie! To nie jest przecież groźny uraz! – Hermiona wyrwała się do przodu, ale Draco szybko złapał ją za nadgarstek i powstrzymał.

- Widać, że nic nie wiesz o hodowli rasowych koni, Granger – zakpiła Pansy. – Teraz więcej wart będzie jako martwy. Jego skóra i kopyta są cenne.

- Bzdura! Można go łatwo wyleczyć – kłóciła się, czując jak łzy napływają jej do oczu. – Może jeszcze dobrze służyć!

- Pansy ma rację. To ocalenie go, nie będzie opłacalne – burknął Edmund, celując różdżką w cicho rżące zwierzę.

- Nie! Nie pozwól mu! – Hermiona odwróciła się do Draco i złapała go za przód kurtki, z desperacją patrząc mu w oczy.

- Mogę go od ciebie odkupić lordzie Parkinson. Za podwójną cenę – zaproponował szybko Draco, gładząc delikatnie plecy zdenerwowanej Hermiony w uspokajającym geście.

Edmund uniósł głowę, a jego oczy chciwie się zaświeciły.

- Nie! – warknęła wściekle Pansy. – Chcę, żebyś go zabił tatusiu! Ten koń zepsuł mi mój bankiet powitalny! Chcę jego głowy nad kominkiem w naszej sali myśliwskiej!

Dramione - Przyrzeczona [Zakończone]Where stories live. Discover now