Jestem, panie Frodo...

124 10 12
                                    

23 września 1427 TE według kalendarza Shire

Samwise Gamgee bardzo lubił moment, w którym lato powoli zmierzało do końca, by ustąpić miejsca jesieni. Lubił kiedy świat zaczynał mienić się ciepłymi kolorami, drzewa jaśniały karminem i złotem, kiedy słońce podnosiło się czerwono z szarych jak dym mgieł zalegających gęsto świat i pełzających po zboczach wzgórz. Lubił kiedy liście na drzewach błyszczały, z gałązek kapało, trawa srebrzyła się od zimnej rosy i było bardzo cicho, tak cicho, że każdy głos z oddali dochodził wyraźny i czysty: gdakanie drobiu z jakiegoś podwórka, trzask drzwi zamykanych w którymś z odległych domów. Lubił, gdy powietrze wypełniał wilgotny, ziemisty zapach, gdy pięknie utkane pajęczyny babiego lata zamieniały się w siatkę bieli podczas chłodnych nocy i gdy deszcz bębnił leniwie w szyby. Lubił jasne, wygwieżdżone noce podczas których trzeba już było zakładać kolorowe kamizelki, ciepłe swetry i długie, przeciwdeszczowe płaszcze. Lubił dyniowe przysmaki, korzenne herbaty i wszelkiego rodzaju grzańce, które można było dostać Pod Zielonym Smokiem. Zawsze tą porą Samwise miał wrażenie, że powoli zamyka się jakiś rozdział i tym samym przygotowuje świat do zimowego snu.

Rzadko Shire zaznawał równie pogodnego lata i równie urodzajnej jesieni; wrzesień zaczął się złotymi dniami i srebrnymi nocami, słońce świeciło wspaniale, deszcz świeży spadał zawsze w porę i w miarę, a co dziwniejsze, powietrze tchnęło ożywczym, pobudzającym zapachem i blask, nie znany śmiertelnikom w innych latach, ozłocił przelotnie Śródziemie. Drzewa uginały się od jabłek, miód przelewał się z plastrów, zboża wyrosły bujne i kłosy miały ciężkie. Owoce tak obrodziły, że małe hobbicięta niemal kąpały się w truskawkach ze śmietaną, a później siedząc w trawie pod śliwą jadły śliwki dopóty, dopóki z pestek nie zbudowały miniaturowych piramid, niby zwycięzcy piętrzący na pobojowisku czaszki rozgromionych wrogów. Nikt się jednak od tego nie rozchorował i wszyscy byli zadowoleni oprócz kosiarzy, którzy potem kosili trawę.

W Południowej Ćwiartce winorośl uginała się od gron winnych, a plon liści fajkowych zebrano zdumiewająco obfity; wszystkie też spichrze pomieścić nie mogły ziarna po żniwach. Jęczmień w Północnej Ćwiartce tak się udał, że hobbici zapamiętali na długo piwo ze zbiorów roku 1427 i nawet stało się ono przysłowiowe. W wiele pokoleń później można było w gospodzie usłyszeć, jak stary hobbit po dobrze zasłużonym kufelku wzdycha: "Dobre! Prawie jak w czterysta dwudziestym siódmym roku". Pogoda wciąż jeszcze trzymała się spokojna i piękna po najpiękniejszym lecie za pamięci ludzkiej. Ale wkrótce miał nastać październik, można było spodziewać się lada dzień słoty i wichrów.

Wcześniej jednak, dokładnie w równonoc jesienną, przypadało Święto Plonów, drugie w kolejności, zaraz po Dniu Środka Roku, największe i najhuczniej obchodzone tradycyjne święto okresu letnio-jesiennych zbiorów. W Hobbitonie oczekiwano z tej okazji bardzo wesołego przyjęcia, hucznej biesiady z tańcami i obfitym poczęstunkiem i Samwise, który tego roku, po rezygnacji Willa Whitfoota z urzędu burmistrza Michel Delving, został wybrany na burmistrza Shire, chciał uczcić tę jesień niezapomnianą uroczystością.

Przygotowania do tego święta trwały cały tydzień. Jesień pokazywała swoje najpiękniejsze oblicze, ciesząc oczy widokiem różnorodnie ubarwionych liści ścielących się po alejkach i dróżkach, grzejąc plecy, zziębnięte chłodem odchodzącego lata, jasnym, niemal białym słońcem. Zazłociło się na skwerach i w zieleńcach. Liście pokrywały ciepłym dywanem trawniki i chodniki. Ziemia pachniała mokro, jak wiosną. Na wielkim polu rozstawiono namioty i altany mające przyjąć gości, na gałęziach drzew zawieszono lampiony, na kształt koron wito wieńce z pozostawionych na polu zbóż, z kiści czerwonej jarzębiny, orzechów, owoców, kwiatów i kolorowych wstążek.

Największą jednakże atrakcją tego dnia była dla hobbitów ogromna polowa kuchnia obsługiwana przez "armię kucharzy". Na długich stołach stanęły wkrótce półmiski pełne jadła; piętrzyły się tam góry pieczarek z boczkiem, zapiekanek z wieprzowiną lub mielonym mięsem, wołowiny z rusztu, pieczonych kurczaków i marynat, nie brakowało też innych posilnych wiejskich dań. Na półmiskach pyszniły się rumiane tarty z jabłkami i ciastka przyprawione kminkiem lub korzeniami. Z koszów niemal wysypywały się dojrzałe, kwaśne winogrona, duże orzechy, rumiane śliwki i jabłka. Był świeży wiejski chleb, masło i śmietanka, miód, a także w bród wszelkich gatunków jasnych i ciemnych piw i cydrów.

Jestem, panie Frodo... || Samwise GamgeeWhere stories live. Discover now