Prezent pod drzewko. Gilaren II

15 1 0
                                    


Kiedy byliśmy dziećmi, ja i Lupen zawsze ścigaliśmy się kto da komu ciekawszy prezent na Grenararum. Niektóre z nich były naprawdę... ekscentryczne. Na przykład ten nieszczęsny plecak z wbudowanym kastetem. Ale nigdy się nie spodziewałem, że to on wygra. I to sto pięćdziesiąt lat po ostatniej rundzie. Takim prezentem, że dosłownie spadłem z ławki. Ale wróćmy do tego jak to się stało. Bo co mogło tak zaskoczyć króla jednego z największych państw regionu, weterana Drugiej Wielkiej Wojny i ozdrowieńca Zguby Welerianów, że aż spadł z ławki? No, głupota jego braciszka oczywiście. A było to tak...

****

Siedziałem właśnie w moim gabinecie, nudząc się wierutnie. Ileż można patrzyć na ten sam głupi kawałek papieru? Kontrakty handlowe z Hamburgią zawsze ciągną się w nieskończoność. Za oknem prószył pierwszy śnieg tego roku, chciałem iść i pobawić się z synem. No i może przetestować ten nowy pług. Ale obowiązki wzywały. Skończyłem czytać ostatnią klauzulę i podpisałem się na dole. Warunki nie były najlepsze, ale i tak było dużo lepiej niż ostatnio. Przynajmniej znieśli cło na metale szlachetne. Powoli robiło się upierdliwe. Przeciągnąłem się, ziewając i podszedłem do okna. Szaro-bure chmury otulały moje miasto, ale śmiech dzieci bawiących się na śniegu rozjaśniał nastrój. Oropherion znowu nie założył czapki, pewnie  dostanie porządny ochrzan kiedy wróci. Uśmiechnąłem się i już chciałem odwrócić się od okna, kiedy moją uwagę przykuł czarny kształt szybujący nisko nad miastem. Kiedy zbliżył się do zamku poznałem w nim naszego rodzinnego kruka, Giliente, który zazwyczaj o tej porze roku siedział w Assirinie i dzioba za próg komnaty Lupena nie wystawiał. 

Coś się musiało stać.

Pomyślałem przerażony. Ptak wylądował z zaskakującą gracją na oblodzonym parapecie mojego okna i zakrakał oczekująco. 

Kra, kra...No wpuść mnie, gamin... Zimno tu.

Uchyliłem okno i wpuściłem zmarznięte ptaszysko do środka. Otrzepał swoje opalizujące pióra i łypnął na mnie paciorkowatym okiem. 

Kra, kra... Będzie ciekawie... Kra, kra... Więc, gamin, twój szanowny brat postanowił przyjechać na święta. Kra. Nie bój się, kra, jest zdrowy. Ale ma wieści, kra. Nie są złe, kra, ale nie koniecznie dobre. Kra, kra, kra....

Giliente zachichotał po swojemu i wskoczył na swoją grzędę. Dawno nie widziałem go tak radosnego. Ostatnio to w sumie kiedy powiedziałem mu, że będę miał dziecko. Ale jego sposób przekazywania wiadomości był jak zwykle poplątany.   

- Mógłbyś jaśniej? - westchnąłem zrezygnowany, znając odpowiedź.

Nie, nie ma tak łatwo gamin. Kra. Poza tym, czemu mam psuć sobie zabawę, kra... Twoja mina będzie bezcenna... Kra, kra, kra...

No, teraz to śmiał się pełną piersią. Ze mnie. Ech. Kruki. 

- Powiedzmy, że tego nie słyszałem. Gdzie on jest?- zapytałem, nerwowo spoglądając na zegar wodny. Jeszcze były dobre trzy godziny do zmierzchu. 

Pod bramami. Annabeth przyjechała z nim.

Zaskakująco zwięźle to sformułował. Nie podobne to do niego. Ale...

Wzruszyłem ramionami. Giliente zawsze był trudny do zrozumienia. Zamknąłem taczkę z kontraktem i otworzyłem drzwi. 

-Idziesz ze mną, czy zostajesz?- obróciłem się na pięcie, zwracając się do kruka. On tylko napuszył swoje czarne pióra, tak że wyglądał jak pisklę. - Biorę to za nie.- mruknąłem w przestrzeń, zamykając drzwi za sobą. 

Oropherion i inne one-shotyWhere stories live. Discover now